[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kibuc pożądań, nie zaś duszy ani intelektu.I jakkolwiek pożądanie także było niedokładnym określeniem niepojętych sił, czuł, że było obecne, obecne zarówno w każdym błędzie, jak w każdym skoku naprzód; to znaczyło być człowiekiem, nie ciałem albo duszą, a właśnie tą nierozdzielną całością, tym ciągłym potykaniem się o własne braki, o to wszystko, co skradziono poetom, wraz z gwałtowną nostalgią za jakimś krajem, gdzie życie wymagałoby innych kompasów, zaczyna­ło się od innych imion.Nawet gdyby śmierć stała tuż za rogiem z podniesioną miotłą, nawet gdyby nadzieja nie była niczym więcej niż grubą Palmirą.I chrap, a od czasu do czasu pierdnięcie.Wobec tego zmylenie drogi było mniej znaczące, niż gdyby wyruszył na poszukiwania kibucu z mapami To­warzystwa Geograficznego, z autentycznymi, sprawdzonymi busolami, pokazującymi północ na północy, zachód na zachodzie; wystarczyło zrozumieć, że w końcu jego kibuc nie był bardziej nieosiągalny o tej porze, na tym zimnie i po tych wszystkich dniach, niż gdyby poszukiwał go zgodnie ze wskazówkami plemienia, unikając rzuconego mu w oczy epitetu inkwizytora, unikając policzka, unikając ludzkich łez, wyrzutów sumienia, chęci, by wszystko cisnąć w czorty i wrócić do swojej książeczki wojskowej i do zacisza osłania­jącego każde intelektualne lub moralne zamierzenie.Może umrze nie znalazłszy swego kibucu, ale ten kibuc istnieje, daleko, ale istnieje, on wie, że istnieje, bo jest dzieckiem jego pragnienia, tak jak świat czy wyobrażenie świata są też pragnieniem (jego pragnieniem czy też pragnieniem samym w sobie, co o tej godzinie nie ma większego znaczenia).Po czym już można było zakryć twarz rękami, z małą tylko szpareczką na papierosa, i pozostać nad brzegiem rzeki pomiędzy włóczęgami, z myślą o swoim kibucu.Kloszardka zbudziła się ze snu, w którym ktoś powtarzał jej bez przerwy: Ça suffit, conâsse[65], i zrozumiała, że Celestyn zabrał się w środku nocy wraz z dziecinnym wózkiem pełnym puszek sardynek (w nie najlepszym stanie), które po południu dostała od kogoś w dzielnicy Marais.Toto i La­fleur spali jak krety, ponakrywani workami, a nowy siedział na kamiennej ławce, z papierosem w zębach.Świtało.Kloszardka pozdejmowała z siebie kolejne nakłady „Fran­ce-Soir”, którymi była nakryta, i chwilę drapała się w głowę.O szóstej dawali gorącą zupę na rue du Jour.Celestyn pewnie zjawi się na zupie, to będzie mogła odebrać mu sardynki, jeżeli jeszcze nie opchnął ich Piponowi albo La Vase.- Cholera - powiedziała zabierając się do skom­plikowanego wyczynu podniesienia się z ziemi.- Y a la bise, c'est cul.[66]Owinąwszy się czarnym paltem, które sięgało jej do kostek, podeszła do nowego.Nowy zgodził się z nią, że zimno było chyba jeszcze gorsze niż policja.Kiedy podawał jej zapalonego papierosa, przeszło jej przez myśl, że skądś go zna.Nowy powiedział, że on także ją skądś zna, i obojgu bardzo się spodobało, że rozpoznali się o tak wczesnej porze.Usiadłszy na sąsiedniej ławce, uznała, że jeszcze jest za wcześnie, żeby iść na zupę.Przez chwilę omawiali zupy, jakkolwiek nowy nie miał na ten temat nic do powiedzenia i trzeba było mu wyłożyć, gdzie dają najlepsze; rzeczywiście był nowy, ale interesował się wszystkim i może nawet odważyłby się odebrać Cełestynowi sardynki.Powiedziała mu o sardynkach; obiecał, że jak tylko spotka Celestyna, to się o nie upomni.- Ale on zaraz wyciągnie haka - uprzedziła kloszardka.- Trzeba przedtem szybko dać mu czymś w łeb.Tonią musieli zszywać w pięciu miejscach, wrzeszczał, że w Pon-toise było słychać.C'est cul, Pantoise - dodała, dając się ogarnąć nostalgii.Nowy patrzył na dzień wschodzący nad cypelkiem du Vert-Galant, na wierzbę wyłaniającą z mgły swoje delikatne pajęczyny.Kiedy kloszardka zapytała, dlaczego trzęsie się w takiej fajnej kanadyjce, wzruszył ramionami i poczęstował ją papierosem.Palili sobie jednego za drugim, rozmawiając i patrząc na siebie życzliwie.Ona opowiadała mu o zwy­czajach Celestyna, on zaś przypominał sobie czasy, kiedy widywał ich objętych na różnych ławkach i balustradach wzdłuż Pont des Arts, na rogu koło Luwru naprzeciw tygrysowatych platanów, pod arkadami Saint-Germa­in-l'Auxerrois, a jakiejś nocy na ulicy Gît-le-Coeur, kiedy na przemian całowali się i bili, straszliwie pijani, Celestyn w ma­larskiej bluzie, ona jak zawsze w kilku spódnicach i kilku paltach, podtrzymująca zwoje jakiegoś materiału, spod któ­rych wyłaniały się kawałki rękawów i złamanej trąbki, tak zakochana w Celestynie, że to było wręcz rozczulające, obsmarowująca go od góry do dołu różem i czymś w rodzaju tłuszczu, oboje przeraźliwie zagubieni w swojej publicznej idylli; kiedy w końcu skręcili w rue de Nevers, Maga powiedziała: „To ona go kocha, tamtemu jest to zupełnie obojętne” - i spojrzała na niego przelotnie, a potem schyliła się, aby podnieść kawałek zielonego sznurka, który owinęła sobie dookoła palca.- O tej porze nie jest zimno - mówiła kloszardka chcąc mu dodać kurażu.- Pójdę zobaczyć, czy Lafleurowi nie zostało trochę wina.Wino jakoś pomaga strawić noc.Celes­tyn zabrał mi moje dwa litry, no i te sardynki.Nie, nic mu nie zostało.Pan jest porządnie ubrany, mógłby pan iść i przynieść litra od Habeba.I bułkę, gdyby wystarczyło forsy.- Nowy podobał się jej, jakkolwiek w gruncie rzeczy wiedziała, że to nie jest żaden nowy, był porządnie ubrany i mógł spokojnie iść i oprzeć się o bar u Habeba, i pić sobie jedno pernod za drugim, i klienci nie protestowaliby, że im śmierdzi albo że im jeszcze tam coś.Nowy w dalszym ciągu palił, nieuważnie przytakując, ale myślami był gdzie indziej.Znajoma twarz.Celestyn od razu by go poznał, bo Celestyn co do twarzy.- O dziewiątej naprawdę robi się zimno.Ciągnie od błota z dołu.Ale można już iść na zupę.Nie jest najgorsza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •