[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obec­nie, przy rocznej produkcji 170 miliardów baryłek rocznie, 25 procent światowej produkcji ropy, które w ciągu dziesięciu lat wzrosną do 50 procent, kiedy trzydzieści jeden krajów utraci kolejno swoje za­soby, przy rezerwach na przeszło sto lat Arabia Saudyjska będzie sprawowała kontrolę nad światową ceną ropy, a zarazem nad Ame­ryką.Przy przewidywanym wzroście cen ropy do roku 1995 rachunek Ameryki za import będzie wynosił 450 milionów dolarów dziennie - płatnych Arabii Saudyjskiej i ościennemu Kuwejtowi.Innymi słowy, dostawcy z Bliskiego Wschodu wejdą przypuszczalnie w posiadanie tych gałęzi przemysłu amerykańskiego, których potrzeby dzisiaj za­spokajają.Ameryka, mimo swojego postępu, rozwoju techniki, stopy życiowej i potęgi militarnej, stanie się pod względem ekonomicz­nym, finansowym, strategicznym, a zatem i politycznym zależna od zacofanego, na wpół nomadycznego, skorumpowanego i kapryśnego małego narodu, nad którym nie będzie mogła roztoczyć władzy.Cyrus Miller zamknął raport, odchylił się w fotelu i zapatrzył w sufit.Gdyby ktoś miał czelność powiedzieć mu w twarz, że wy­wodzi się z ultraprawicowego odłamu amerykańskiej myśli politycz­nej, zaprzeczyłby z całą gwałtownością.Chociaż był tradycyjnie wyborcą partii republikańskiej, nigdy się zanadto nie interesował polityką poza tym, co dotyczyło przemysłu naftowego.Jego partią polityczną był tak naprawdę patriotyzm.Miller kochał swój przybrany stan, Teksas, i swój ojczysty kraj tak bardzo, że czasem go to aż dła­wiło.Mimo jednak swoich siedemdziesięciu siedmiu lat nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest to Ameryka jego własnych wyobrażeń, biała anglosaska protestancka Ameryka tradycyjnych wartości i bezkompromisowego szowinizmu.Żadną miarą, jak zapewniał Wszech­mogącego w częstych codziennych modlitwach, nie miał nic prze­ciwko Żydom, katolikom, Latynosom lub czarnym - bo czyż nie za­trudniał ośmiu hiszpańskojęzycznych pokojówek w swojej rezydencji na ranczo na pogórzu pod Austin, nie mówiąc już o kilkunastu Mu­rzynach w ogrodach? - jeżeli tylko znali swoje miejsce i go prze­strzegali.Zapatrzył się w sufit, usiłując sobie przypomnieć nazwisko.Na­zwisko człowieka, którego poznał mniej więcej przed dwoma laty na konferencji nafciarzy w Dallas, człowieka, który mu powiedział, że mieszka i pracuje w Arabii Saudyjskiej.Ich rozmowa nie trwała długo, ale ten człowiek wywarł na nim spore wrażenie.Miał go teraz przed oczyma; wzrostu około sześciu stóp, odrobinę niższy od Millera, krzepki, prężny jak zwinięta sprężyna, opanowany, bystry, myślący, człowiek z ogromnym doświadczeniem na Bliskim Wschodzie.Lekko utykał opierając się na lasce ze srebrną główką, pracował przy kom­puterach.Im bardziej Miller myślał, tym więcej sobie przypominał.Omawiali razem komputery, zalety sprzętu Millera marki Honeywell, przy czym tamten opowiadał się za firmą IBM.Po kilku minutach Miller zadzwonił do swojego Działu Badań i przedyktował im to, co pamiętał.- Dowiedzcie się, kto to taki - zażądał.Na południowym wybrzeżu Hiszpanii, wybrzeżu zwanym Costa del Sol, zapadł już zmierzch.Chociaż sezon turystyczny dawno minął, całe wybrzeże od Malagi aż po Gibraltar lśniło tysiącem świa­teł, które z położonych nieco dalej gór wyglądały jak ognisty wąż wijący się przez Torremolinos, Mijas, Fuengirola, Marbella, Estepona, Puerto Duquesa i dalej aż do La Linea i Skały.Reflektory sa­mochodów osobowych i ciężarówek mrugały ustawicznie na auto­stradzie Malaga-Kadyks przemierzając równinę między wzgórzami a plażami.W górach opodal wybrzeża w pobliżu zachodniego końca, między Estepona a Puerto Duquesa ciągną się winnice południowej Anda­luzji, produkujące nie sherry tak jak tereny od Jerezu na zachód, ale ciężkie, mocne czerwone wino.Stolicą tego okręgu jest małe miasteczko Manilva, oddalone wprawdzie o pięć mil od brzegu, ale mające wspaniały, panoramiczny widok na morze.Manilvę otacza skupisko małych wiosek, niemal osad, zamieszkanych przez chłopów, którzy uprawiają ziemię na zboczach i doglądają winnic.W jednej z nich, Alcantara del Rio, mężczyźni wracali do domów z pól, zmęczeni i obolali po całodziennej pracy.Winobranie dawno się już skończyło, ale teraz trzeba było przystrzyc winorośle i przy­gotować je do nadchodzącej zimy, co stanowiło nie lada wysiłek dla krzyża i ramion.Toteż przed rozejściem się do swoich porozrzu­canych po okolicy domów większość mężczyzn wstępowała do je­dynej we wsi gospody na kielicha i pogawędkę.Alcantara del Rio nie bardzo miała się czym szczycić poza spo­kojem i ciszą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •