[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doprawdy rozsądniej byłoby zamykać usta! W dole dostrzegaliśmy co chwila szare szkielety zwierząt, świadczące o tym, jak niebezpieczne jest przejście przez przełęcz.Poganiacze utrzymywali, że każdej niemal zimy w burzach śnieżnych giną tu także pielgrzymi.Dziękowaliśmy Bogu, że pogoda była ładna, bo już w pierwszych dniach trzeba było pokonać niemal dwa tysiące metrów różnicy poziomów.Za przełęczą rozpościerał się zupełnie nowy krajobraz.Zniknęły łagodne wzgórza Czangthangu.Po drodze, maszerując w znoju, często mówiliśmy sobie: jak dobrze byłoby mieć jeepa.Teraz jazda by się zakończyła.Góry zrobiły się strome i dzikie, w przepaścistych jarach huczały potoki spływające już ku równinie lhaskiej.Poganiacze twierdzili, że z pewnego miejsca tuż pod Lhasą widać ośnieżone szczyty, przez które teraz przechodzimy.„Zakazane Miasto” było już tak blisko!Zaczęliśmy zejście po lodowcu.Znów podziwiałem jaki, bezbłędnie odnajdujące drogę wśród lodu.Wlokąc się z trudem za nimi pomyślałem odruchowo, o ile łatwiej by się szło na nartach po tych pozbawionych szczelin polach lodowcowych.Niewątpliwie byliśmy z Aufschnaiterem pierwszymi ludźmi, rozmawiającymi o nartach na szlaku pielgrzymek do Lhasy.Jakże wabiły nas – utrudzonych wędrowców – wznoszące się wkoło sześciotysięczniki! Z czekanami łatwo dałoby się je zdobyć – chociaż jeden!Na zejściu dogoniła nas jakaś młoda para.Szli z daleka i podobnie jak my zmierzali do Lhasy.Chętnie przyłączyli się do karawany i – jak to bywa w drodze – zaczęła się rozmowa.Ich los to nadzwyczajna historia, tybetańskie wydanie Romea i Julii.Na równinach Czangthangu, w czarnym namiocie z wełny jaków, żyła sobie ładna, młoda dziewczyna, o rumianym licu i grubych czarnych warkoczach.Żyła szczęśliwie ze swymi trzema mężami, którzy byli braćmi.Pewnego wieczoru zjawił się jakiś obcy młody mężczyzna i poprosił o nocleg.Nagle wszystko się zmieniło.To była miłość od pierwszego wejrzenia! Porozumieli się potajemnie i następnego ranka już byli w drodze.O niebezpieczeństwach ucieczki przez pokryte śniegiem równiny Czangthangu nawet nie myśleli i byli szczęśliwi, że zdołali dotrzeć aż tutaj.Wspominam tę młodą kobietę jak promyk słońca pośród tych ciężkich dni.Pewnego razu, kiedy usiedliśmy aby odetchnąć, sięgnęła do swej sakwy na piersiach i śmiejąc się wręczyła każdemu po jednej suszonej moreli.Ten skromny dar był mi tak samo cenny, jak owa sucha bułeczka, którą dostaliśmy w Wigilię.Podczas następnych dni przekonałem się, jak mocne i wytrzymałe są tybetańskie kobiety.Ta młodziutka osoba bez trudu dotrzymywała nam kroku, niosąc swój bagaż jak każdy mężczyzna.Nie musiała martwić się o swoją przyszłość.W Lhasie bez trudu znajdzie pracę, jako służąca, i dzięki swojej krzepkości z łatwością zarobi na życie.Już od trzech dni nie spotykaliśmy namiotów, gdy nagle w oddali ujrzeliśmy olbrzymi słup dymu wzbijający się w niebo.Czyżby to był dym z palenisk jakiegoś zamieszkanego osiedla? A może pożar? Nie, to mało prawdopodobne.Gdy podeszliśmy bliżej, wszystko stało się jasne: to była para unosząca się z gorących źródeł.Niebawem stanęliśmy przed prawdziwym cudem natury.Na powierzchni ziemi bulgotało mnóstwo źródeł, a wśród obłoków pary tryskał na cztery metry w górę wspaniały gejzer.Widok był zniewalający.Nasza następna refleksja była jednak już bardziej prozaiczna: trzeba by się wykąpać! Nasza młoda para bynajmniej nie podzielała naszego podniecenia.Propozycja kąpieli dziewczynę wręcz oburzyła.Ale to nas nie zniechęciło.Z ziemi wydobywał się wprawdzie ukrop, ale przy niskiej temperaturze powietrza (około -10° C) natychmiast stygł.Jedno z naturalnych bajorek powiększyliśmy do rozmiarów wygodnego basenu.Cóż za frajda! Od czasu ciepłych źródeł Kyirongu nie mieliśmy możliwości umycia się, a cóż dopiero wykąpania – przecież nasze włosy i brody natychmiast zamarzłyby na kość.W ciepłym strumyku wypływającym ze źródła roiło się od wielkich ryb.Natychmiast przyszło nam do głowy, że można by jedną złowić i.wrzątek do przyrządzenia jej „z wody” był pod ręką.Niestety, trzeba było gonić karawanę.Odświeżeni kąpielą ruszyliśmy naprzód.Noc przyszło nam spędzić w namiocie, razem z poganiaczami jaków.Tej nocy miałem pierwszy atak isziasu.Zawsze sądziłem, że ta bolesna przypadłość jest zwiastunem starości i nigdy nie przyszło by mi do głowy, że tak szybko na nią zapadnę.Pewnie się przechłodziłem sypiając co noc na gołej ziemi.Pewnego pięknego poranka nie mogłem wstać.Czułem straszny ból.Lodowaty strach przeniknął mnie do szpiku kości: co począć? Przecież nie mogę tu zostać.Podniosłem się zaciskając zęby i spróbowałem zrobić kilka kroków.Wraz z ruchem ból nieco ustępował.Odtąd każdego ranka pierwsze kilometry były dla mnie męczarnią.Czwartego dnia po przekroczeniu przełęczy wyszliśmy z wąskiej górskiej doliny na olbrzymią równinę.Śmiertelnie zmęczeni dotarliśmy do tazamu Samsar.Wreszcie jakaś osada, z domami, klasztorem i zamkiem! Jest to jedno z najważniejszych skrzyżowań szlaków karawanowych Tybetu.Przecina się tutaj pięć dróg; panuje ożywiony ruch, domy noclegowe są przepełnione, karawany nadchodzą, zmieniają zwierzęta i ruszają dalej.Ot, barwne życie wielkiego karawanseraju!Nasz bonpo przebywał tu już od dwóch dni i nawet on, urzędnik państwowy na służbie, musiał czekać pięć dni na zmianę jaków.Postarał się o kwaterę dla nas, materiał na opał i kucharza.Mieliśmy okazję jeszcze raz podziwiać wspaniałą organizację, jakiej nikt by się nie spodziewał w tym ogromnym, zdawałoby się niemożliwym do przebycia kraju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Roger Manvell, Heinrich Fraenkel Goering
- Daw
- Praca zbiorowa Spis Szlachty Królestwa Polskiego
- Hogan James P Giganci T 3 Gwiazda gigantow
- Feist Raymond E Adept magii
- Eco Umberto Imie Rozy (2)
- Ceraficki Joachim Wasserpolacken (relacja Polaka z Wermahtu)
- Tolkien J R R Wladca Pierscieni T 3 Powrot Krola
- Zycie Po Zyciu
- Microsoft Office 2003 Super Bible
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sp6zabrze.htw.pl