[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W sali konferencyjnejzaległa grobowa cisza.- No i co, Ben? - spytał cicho Fogarty przerywając milcze-nie.- Nadal sądzisz, że możecie wyjść z Charleyem na ulicę ikupić od Pilgrima pół kilograma kokainy?14Na skutek trzygodzinnej różnicy czasu między pustynnymirejonami południowej Kalifornii a bagnistymi okolicami Glynco wGeorgii niebo nad południowo-zachodnią częścią pustyni Mojavewciąż płonęło cudownymi wstążkami i kłaczkami cirrusów, w którychigrały jaskrawopomarańczowe i czerwonawe promienie zachodzącegosłońca.Po długiej i wyczerpującej podróży profesor David Isaac iNichole Faysonnt stanęli na szczycie góry.Odległość, jakąpokonali, nie była w gruncie rzeczy taka duża: niecałe dwieściekilometrów, z czego ostatnie dwadzieścia krętą górską drogą, zktórej roztaczały się wspaniałe widoki na pustynię porośniętąkarłowatymi drzewkami Jozuego.W ciszy i samotności jechalipośród skał i wdychali chłodne, czyste, nasycone zapachem sosenpowietrze.Dla dwojga zakochanych dwu- i półgodzinna przejażdżkapowinna być czymś odprężającym i przyjemnym.I z pewnością bybyła, gdyby kochankami nie targały sprzeczne emocje, takie jakpożądanie, chciwość, ambicja czy ciekawość; nie wspominając już otym, że narastająca w nich niepewność, typowa dla wszystkichdyletantów, przeradzała się stopniowo w czysty, niczym niezmąconystrach.Tak więc zamiast dwojga rozpalonych kochanków z niecier-pliwością wyglądających samotnego domku na szczycie Orlej Góry, z"garbusa" wysiadło dwoje zmęczonych, wymiętych, spoconych ipsychicznie wyczerpanych konspiratorów.Wysiedli i rozprostowujączesztywniałe kości, z lubością zaczerpnęli chłodnego, ożywczegopowietrza.Trzymając się za ręce, podeszli do krawędzi wysokiegonawisu, gdzie stali w milczeniu, patrząc, jak przetykane purpurąchmury powoli bledną i szarzeją, by w końcu ściemnieć i otoczyćsię granatową obwódką.- Chyba straciliśmy najpiękniejszy moment - szepnęła Ni-chole, ściskając obiema rękami dłoń Isaaca.Stała w zapadającejciemności, nie patrząc mu w twarz, gdyż bała się, że ujrzy w niejodbicie własnego strachu i obaw.- Nie, Nichole, nic nie straciliśmy.Nie myśleliśmy o tym, ityle.Ten moment po prostu minął.- Obrócił się, żeby jąpocałować.- Będą inne zachody słońca - dodał z uśmiechem.- Równie piękne.- Boże, mam nadzieję - wyszeptała żarliwie.- Musisz pamiętać, że oni wcale nie są tacy przebiegli.Chcą, żebyśmy tak uważali, a to duża różnica - zapewniał i ją, isiebie.- Tak, na pewno są niebezpieczni, źli i aroganccy.Tofakt, nie ma co do tego żadnych wątpliwości.I z pewnością sąbardzo dobrzy w nocnych podchodach i straszeniu ludzi.takichjak my.Przypomniał sobie, jak omal nie umarł z przerażenia, gdyzrozumiał, że krzyk Nichole nie jest już krzykiem rozkoszy, żedziewczyna krzyczy.ze strachu? Jak podążył wzrokiem za jejspojrzeniem, by zobaczyć ten koszmarny ostry nóż, tkwiący wścianie niecały metr nad jego głową.Jak nie mógł się późniejskutecznie pobudzia, żeby.Tak, do tej pory nie mógł.- Ale to nic - dodał szybko.- Jakoś sobie z nimi poradzimy,bo wiemy że robią błędy jak wszyscy ludzie.Jak choćby przytestowaniu A-17, to najlepszy przykład.- Isaac zamilkł nachwilę, starannie rozważając to, co miał powiedzieć.- Dlategomusimy być czujni i gotowi natychmiast wykorzystać każdy ichbłąd.Jeśli zdołamy to zrobić, nic nam nie będzie.Co ty na to? -spytał.Coraz bardziej spięta Nichole odetchnęła głęboko i skinęłaniepewnie głową.- Dobrze - powiedziała.- Więc bierzmy się do roboty, żebyjak najszybciej to skończyć i czym prędzej stąd wyjechać.W innej piwnicy - właściwie w bunkrze mieszczącym kilkagabinetów i pokoi do pracy, usytuowanym pod luksusowym domem nawzgórzu Del Mar tuż nad Pacyfikiem - siedział Lafayette BeaumontRaynee.Siedział sam, w prawie zupełnie ciemnym pokoju długościdwunastu i szerokości sześciu metrów rozmyślając o splatającychsię z sobą elementach, które urozmaicały jego już i tak niezwyklebogate życie - w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.Wzupełnym bezruchu czekał, aż z mroku wychynie podarunek SimonaDrobecka.Był to podarunek, który Raynee cenił sobie bardziej niżzbiór kilkunastu egzemplarzy starożytnej broni zdobiącej ścianyjego groty.Zawsze fascynowały go historie opowiadające ogwałtownej śmierci, jakie wiązały się z każdym wiszącym tuostrzem, historie czyichś rozpaczliwych wysiłków przerwanychstraszliwym cięciem lub okrutnym sztychem.Mimo to dar Drobeckapociągał go jeszcze bardziej, gdyż był darem doprawdy niezwykłym.Bo ten dar był śmiercią.Żyjącą, oddychającą, pełzającą wmilczeniu śmiercią, o której krążyły upiorne legendy i która odwieków napełniała ludzi przerażeniem bez względu na to, jakbardzo byli nieustraszeni.Dotykając ostrych jak brzytwa kling, Raynee mógł wyobrazićsobie grozę, jaką każda z nich wywoływała.Lecz dziękipodarunkowi Drobecka nie potrzebował już wyobraźni.Teraz mógłstrachu doświadczyć, osobiście go przeżyć, mógł sprawdzić, jakczuje się człowiek widząc nadchodzącą śmierć.I pragnął tegobardziej niż czegokolwiek w świecie.Jedynym źródłem światła w mrocznej grocie była pojedynczaczerwona żarówka na suficie, z której sączyły się prawieniewidzialne szkarłatne promienie; kiedy padały na jakiś fluo-ryzujący materiał, zyskiwały na intensywności i jaskrawości.Żarówka stanowiła jedyne zabezpieczenie, na jakie pozwoliła sobiestraszliwa osobowość Tęczy, odczuwająca nieodparty przymusciągłego doświadczania wrażeń, które towarzyszą skazańcowiczekającemu na śmierć.W dodatku żarówka mogła się w każdej chwili przepalia.Nie licząc kilku nitek w jego ubraniu, w ciemnej grocie byłytylko dwa obiekty zdolne do pochłonięcia szkarłatnego światła iwytworzenia niesamowitego żółtawopomarańczowego odblasku.I otonagle jeden z nich ożył.Tam! Po lewej stronie!W przeciwległym rogu pomieszczenia zaświeciła pomarańczowaplamka.Uniosła się wolno, obróciła w lewo, w prawo i wtedyRaynee spostrzegł, że to nie jeden, a dwa punkciki.Dważółtopomarańczowe punkciki, które przeobraziły się szybko wpałające wściekłością ślepia.królowej wszystkich węży - kobry Naja.Stworzenie pełzło w ciemności, chcąc odnaleźć tego, któryśmiał usiąść tak niedaleko i nie będąc w stanie ocenić dzielącejich odległości, obserwować jej ruchy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Hamilton Peter F. Swit nocy 2.2 Widmo Alchemika Konflikt
- Marcello Simoni Zaginiona biblioteka alchemika
- Goddart Kennetch Alchemik (2)
- Nancy Kress Zebracy na koniach
- Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Smocze Oko
- Card Orson Scott Dzieci Umyslu
- Cyceron Filipiki
- Ziemkiewicz Rafal A Czerwone dywany odmierzony krok
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)
- Maria Siemionowa 01.Wilczarz
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lala1605.htw.pl