X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle rozkołysane morze szczurów rozstąpiło się i powoli, niespiesznie, niczym ręka pływaka, wynurzyła się z niego ogryziona do kości dłoń z szeroko rozczapierzonymi palcami, a za nią ramię.Przez chwilę sterczała nieruchomo nad kotłującymi się szczurami, aż wtem napór tłoczących się zwierząt wypchnął na powierzchnię cały błękitnobiały szkielet cieśli, miejscami zupeł­nie odarty z mięsa, gdzie indziej wciąż pokryty skrawkami czerwonej skóry i szarej odzieży.Pomiędzy żebrami, pod pachami oraz tam, gdzie wcześniej znajdował się brzuch, wychudłe gryzo­nie walczyły zajadle o zwisające resztki mięśni i kiszek.Oszalałe z głodu, wyrywały sobie strzępy odzieży, skóry, bezkształtne ochłapy mięsa.Da­wały nura w środek ciała, po czym wyskakiwały przez inny wygryziony otwór.Trup osunął się w dół pod ich atakami.Kiedy znów wypłynął na powierzchnię krwawej, skotłowanej topieli, był to już tylko goły szkielet.Porwałem siekierę cieśli i uciekłem, zdjęty przerażeniem.Zziajany dopadłem fury; wół, ni­czego nie podejrzewając, spokojnie skubał trawę.Wskoczyłem na wóz i szarpnąłem lejce, ale zwierzę nie chciało ruszyć bez swojego pana.Spoglądając za siebie, pewien, że stado szczurów zaraz rzuci się za mną w pogoń, zdzieliłem wołu batem.Obejrzał się z niedowierzaniem, wciąż się ociągając, ale kolejne smagnięcia bata przekonały go, że nie będziemy czekać na cieślę.Wóz trząsł się niemiłosiernie na dziurawym, dawno nie używanym trakcie; koła szarpały krzaki i przygniatały do ziemi chwasty.Nie wiedziałem, dokąd prowadzi trakt, pragnąłem tylko uciec jak najdalej od bunkra i wioski cieśli.Pędziłem w szaleńczym tempie przez lasy i pola­ny, unikając dróg, na których widniały świeże ślady chłopskich furmanek.Kiedy zapadła noc, ukryłem furę w krzakach, a sam położyłem się spać na koźle.Następne dwa dni spędziłem w podróży; raz ledwo udało mi się ominąć posterunek wojskowy stacjonujący w młynie.Wół schudł, boki mu się zapadły.Ale gnałem dalej, dopóki nie nabrałem przekonania, że umknąłem już dość daleko.Właśnie zbliżaliśmy się do niedużej wioski; wjechałem spokojnie i zatrzymałem się przy pierwszej chacie; na mój widok chłop przeżegnał się.Zaproponowałem mu wołu i furę w zamian za dach nad głową i wikt.Wieśniak podrapał się w głowę, naradził z żoną, z sąsiadami i w końcu przystał na moją ofertę, choć najpierw jeszcze obejrzał podejrzliwie zęby wołu - i moje.7.Wioska leżała daleko od torów kolejowych i rzeki.Trzy razy w roku zjawiali się niemieccy żołnierze, żeby zabrać żywność i inne towary, które chłopi musieli oddawać na rzecz wojska.Mieszkałem u kowala, który był zarazem sołtysem.Cieszył się we wsi szacunkiem i powa­żaniem.Dlatego traktowano mnie tu lepiej niż gdzie indziej.Ale co pewien czas, gdy sobie popili, chłopi narzekali, że mogę ściągnąć nie­szczęście na wioskę, bo Niemcy, jeśli tylko do­wiedzą się o cygańskim szczeniaku, ukarzą wszys­tkich mieszkańców.Nikt nie miał odwagi powie­dzieć tego w oczy kowalowi, więc w sumie nie czułem się we wsi źle.Fakt, że kowal, kiedy miał już dobrze w czubie, lubił mnie czasem zdzielić po twarzy, jeśli akurat nawinąłem mu się pod rękę, ale innych przykrości nie doznawałem.Dwaj parobcy kowala woleli się tłuc między sobą i nie szukali ze mną zwady, a jego syn, znany w całej wiosce ze swoich miłosnych podbojów, rzadko przebywał w zagrodzie.Każdego ranka kowalowa dawała mi kubas gorącego barszczu i kawał czerstwego chleba, który po namoczeniu w barszczu nabierał smaku równie szybko, jak barszcz tracił.Po tym posiłku rozpalałem kometę i, wcześniej od innych pas­tuchów, pędziłem bydło na łąki.Wieczorami kowalowa odmawiała pacierze, jej mąż chrapał oparty o piec, a syn ruszał do wioski na dalsze podboje.Żona kowala często dawała mi kurtę męża do odwszenia.Siadałem w najjaśniej­szym miejscu w izbie i, odginając materiał wzdłuż szwów, polowałem na białe, leniwe, napęczniałe od krwi owady.Wydłubywałem je i kładłem na stole, po czym gniotłem paznokciem.Kiedy było ich wyjątkowo dużo, kowalowa przyłączała się do mnie i jak tylko rzucałem kilka na stół, miażdżyła je, turlając po blacie butelkę.Wszy pękały z trzas­kiem - ich rozpłaszczone zwłoki leżały w malut­kich kałużach ciemnej krwi.Te, którym udało się spaść na klepisko, rozbiegały się pośpiesznie na boki.Nie mieliśmy szans ich rozdeptać.Kowalowa nie pozwalała mi zabijać wszyst­kich wszy i pluskiew.Ilekroć znajdowaliśmy szczególnie spory i energiczny okaz, łapała go ostrożnie i wrzucała do przygotowanego w tym celu kubka.Po zgromadzeniu dziesięciu dorod­nych sztuk wyjmowała je z kubka i zagniatała w cieście.Następnie dodawała do ciasta trochę ludzkiego i końskiego moczu, pokaźną porcję gnoju, martwego pająka i szczyptę kociego łajna.Ten preparat uchodził za najlepszy lek na bóle żołądka.Kiedy dręczyły kowala, co zdarzało się dość regularnie, musiał zjadać kilka utoczonych z niego kulek.Zaraz potem wymiotował, co - jak zapewniała żona - oznaczało całkowite pokonanie choroby, która w ten sposób opuszcza ciało.Wyczerpany torsjami, trzęsąc się niby trzcina, kowal kładł się na kilimie przy piecu i dyszał jak miech z jego własnej kuźni.Otrzymy­wał wówczas nieco letniej wody z miodem, co miało działanie uśmierzające.Gdy jednak ból i gorączka nie ustępowały, żona szykowała dalsze medykamenty.Ucierała na drobny pył końskie kości, wbijała do nich kilka kurzych jaj, dolewała parę kropli nafty i wsypywała kubek pluskiew i mrówek, które natychmiast rzucały się na siebie.Pacjent musiał wypić wszystko duszkiem; w na­grodę dostawał miarkę gorzałki i kawał kiełbasy.Od czasu do czasu kowala odwiedzali tajem­niczy jeźdźcy uzbrojeni w karabiny i rewolwery.Sprawdzali całe obejście, po czym zasiadali z gos­podarzem do stołu.Kowalowa i ja przynosiliśmy z kuchni flaszki bimbru, pęta aromatycznej kieł­basy myśliwskiej, jaja gotowane na twardo i zim­ną pieczeń wieprzową.Zbrojni przybysze byli partyzantami.Często zaglądali do wioski, zawsze niespodziewanie.Co więcej, wojowali ze sobą.Słyszałem, jak kowal wyjaśniał żonie, iż równolegle istnieją dwie par­tyzantki: „biała”, która chce walczyć zarówno z Niemcami, jak i z Rosjanami, oraz „czerwona”, która wspiera Armię Czerwoną.Po wiosce krążyły najróżniejsze pogłoski.„Biali” chcieli utrzymać własność prywatną; ziemia nadal miała należeć do dziedziców.„Czer­woni”, popierani przez Sowietów, domagali się parcelacji.Obie grupy żądały, aby wieśniacy pomagali im coraz bardziej.„Biali” partyzanci, współdziałający z dziedzica­mi, mścili się na wszystkich podejrzanych o sprzy­janie „czerwonym”.Z kolei „czerwoni” wspierali biedotę, a karali wioski, które sprzyjały „białym”.Prześladowali zwłaszcza bogatych chłopów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •  

    Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.