[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Chance, nie podoba mi się to, że zostawiamy ich tutaj – powiedział dobrata.Dwa świeże krzyże górujące nad czterema małymi pochylały sięrozpaczliwie ku opuszczonemu domowi.Iloma takimi drewnianymi, samotnymi krzyżami usiana jest preria od St.Joe do Kalifornii? Ile tysięcy zapomnianych pomników tych, którzy kiedyśkochali i byli kochani, butwieje na tym bezkresnym pustkowiu? – pomyślał zesmutkiem.Ojciec powiedział mu kiedyś, że gdy umiera jeden z podróżnychjadących na zachód w karawanie wozów, przewodnik zawsze święci ziemię iwymyśla nazwę dla miejsca, w którym grzebie się zwłoki.Krewni mogą potemmówić, że ich bliski spoczywa w Cmentarnym Jarze albo Diabelskim Kanionie,Strona nr 95a nie w jakimś bezimiennym zakątku zagubionym w niedostępnej głuszy.A jakświat zapamięta miejsce wiecznego spoczynku jego rodziców? Gdzieś tam,między Pawnee a Grannel Springs, obok gnijących, opuszczonych ruin.Jego ponure rozmyślania przerwał nagle głos Chance’a.Chłopiecchrząknął, żeby zapanować nad swoim głosem.Położył białą, wychudzoną rękęna ramieniu brata.– Ich już tu nie ma – powiedział łagodnie.– Dawno stąd odeszli.Niezadręczaj się.On się nią dobrze opiekuje.Hart odwrócił się i spojrzał bratu w oczy, zobaczył w nich łzy.Nawet niepróbował walczyć ze ściśniętym gardłem.Bez słowa ściągnął wodze i skierowałwierzchowca ku otwartej, bezkresnej prerii.Chance go zadziwiał, zawszesprawiał wrażenie lekkomyślnego nicponia.a potem, nagle, zmieniał się imówił coś naprawdę ważnego.Hart obserwował smukłą sylwetkę brata,chwiejącą się na grzbiecie wielkiego, czarnego konia, który należał kiedyś doich ojca.Przez moment czuł się urażony, gdy Chance, nie pytając go o zdanie,właściwie bez słowa, uznał to wspaniałe zwierzę za swoją własność.Ale już pochwili zawstydziła go małostkowość tej myśli i pospiesznie odmówił modlitwę.Bał się, że Bóg pomyśli, iż Hart nie jest wdzięczny za ocalenie Chance'a.Dlaniego jedyną spuścizną po ojcu stał się zegarek.Koń niósł Harta ku niepewnej przyszłości.Chłopiec obejrzał się przezramię ostatni raz.– Kocham cię tato – wyszeptał.– Kocham cię mamo.Nigdy was niezapomnę.Będzie mężczyzną.Nic więcej nie mógł już dla nich zrobić.Stanie sięczłowiekiem, z którego byliby dumni.Najpierw skierowali się na północ, do Nebraski, lecz równinna okolica zabardzo przypominała im Kansas, a oni tak bardzo chcieli zobaczyć góry.Skręcili więc i pojechali w stronę Kolorado.Nie mieli pojęcia, dokąd jechać ipo co, ale gdy otrząsnęli się z rozpaczy, poczuli podniecający dreszczprzygody.Zdobywanie pożywienia nie sprawiało im specjalnych trudności.Czuli się doskonale w swoim towarzystwie.Chłopcom,przyzwyczajonymdomonotonnego,złotobrązowegopustkowia, mijane krajobrazy zapierały dech w piersi.Rzeki wypływające zośnieżonych szczytów, strumienie burzące się dziko w wąskich wąwozach,bogate, lśniące, niemal mistyczne pola bawełny.Piękno nowego świata roztaczającego się za granicami zaścianka, wktórym spędzili dzieciństwo, dawało Chance'owi poczucie mocy i wolności.Przez całe życie czuł w sobie ogromną siłę i energię, która czekała tylko naprzebudzenie.Teraz zdawało mu się, że jest potężny i nieśmiertelny.Hart odbierał świat zupełnie inaczej.Tęsknotę za tym Zachodem obudziłw nim ojciec.Opowiadał o pierwotnej dzikiej i wolnej krainie, w którejStrona nr 96mężczyzna może osiągnąć tyle, na ile go naprawdę stać.Hart wyciągał sięczasem w wysokiej trawie i wpatrywał w bezkresne, czyste niebo, marzył opolowaniach z Indianami.Pragnął opisać, utrwalić ten świat, zanim zniknie nazawsze.I choć ból spowodowany nieodwracalnymi stratami i cierpieniami,jakich doświadczył w samotnej, szaleńczej walce, ciągle tlił się w jego sercu,czuł w sobie zrodzoną z niego ogromną siłę.Czuł również szczególny związekz bratem, ponieważ widział słabość najsilniejszych w obliczu zbliżającej siębezlitosnej śmierci.Czasem obserwował ukradkiem Chance'a i myślał z dumą,że brat żyje wyłącznie dzięki niemu.Hart chciał zostać artystą, Chance pragnął być bogaty.Ale pierwszemiesiące samodzielności upływały im na włóczędze, dorywczych pracach,polowaniu i rozkoszowaniu się wolnością.Hart szkicował dosłownie wszystko.Szczególną radość sprawiało murysowanie zwierząt.Miał niezwykły dar pozwalający uchwycić i przelać napapier ich dzikość: gniewny ryk wstrząsający piersią górskiego lwa, nagły skokszarego,rozwścieczonegowilka,rozpaczliwąbezradnośćpisklęciawypadającego z gniazda.Wtargnięcie wiosny w góry było dla chłopców z równin magicznymświętem.Drżące osiki otuliły się drobnymi, zielono-srebrnymi listkami iszeptały coś cicho do szmaragdowych ostów i obojętnej na wszystko cebuli.Łąki eksplodowały feerią tysięcy kolorów i odcieni.Chłopcy nie byliby takszczęśliwi nawet w ogrodach Edenu.ale doskonałość tego raju okazała siębardzo powierzchowna.Znaleźli miejsce na obóz w małej, przyjaznej kotlince.Chance drzemałprzy ognisku, zasłaniając dłonią oczy przed blaskiem płomieni, owinięty kocemHart zasnął z głową opartą o siodło.Chance'a obudził szczęk repetowanej broni.– Hart! – syknął, zrywając się na równe nogi.Młodszy brat powoli otworzył oczy.Tuż przed jego nosem kołysał sięrewolwer Smith & Wesson.Za nim majaczyła wychudzona twarz okolonaczarną brodą.Prawą brew intruza przecinała gruba, biała blizna.W tej dzikiej,zwierzęcej twarzy nie było nawet cienia litości czy dobra.– Masz jakieś pieniądze, chłopcze? – warknął.Hart spojrzał pytająco na brata.– Nic mu nie mów, Hart! – syknął starszy chłopiec.– Niech się trochępomęczy.Potężne kopnięcie ścięło Chance'a z nóg.Twarz brodacza rozciągnęła się w odrażającym uśmiechu.Z mrokuwyłonił się młodszy mężczyzna i głośno rechocząc zaczął przetrząsać torbychłopców.Triumfalnie podniósł złoty kieszonkowy zegarek, który CharlesMcAllister otrzymał od żony w dniu ślubu.– Ty draniu, nie masz prawa dotykać zegarka mojego ojca! – wrzasnąłChance.Strona nr 97Hart rozwścieczony tym, że jakiś łotr próbuje zbezcześcić jego jedynąpamiątkę po ojcu, rzucił się ku rabusiowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •