[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomimo braku zainteresowania otoczeniem Jason dostrzegł, że traktowany jest jak zapowietrzony.Że opiekuje się nim tylko jeden stary mnich, który, gdy wydaje mu się, że Jason nie widzi, popatruje na niego z lękiem pomieszanym z ciekawością.Gdy wyruszał na swoje, z początku krótkie, potem coraz dłuższe przechadzki, wszyscy napotkani zakonnicy schodzą mu z drogi i nigdy, ale to nigdy się do niego nie odzywają.Zaś gdy z początku próbował zagadywać, odwracali w milczeniu twarze, czyniąc dłońmi ukradkowe gesty od uroku.Nie miał już żadnej motywacji, by domyślać się przyczyn.Trzeba iść do kuchni, może znajdzie się skopek mleka.Nie, żeby miał na nie specjalną ochotę.Nieposkromiony kiedyś apetyt zniknął gdzieś wraz z ogólną chęcią do życia.Resztki wpojonych kiedyś nawyków zmuszały go jednak do przestrzegania rzucanych półgębkiem zaleceń starego zakonnika.Zawsze dbał o kondycję fizyczną, o własne zdrowie.Resztki tych zwyczajów kołatały się gdzieś na dnie świadomości dawnego Jasona.Ubrany w długi, ciepły samodziałowy habit, dany mu przez mnichów, gdy tylko zaczął wstawać, wspierając się na sękatym kosturze, wyszedł na dwór i wolno ruszył w stronę zimowej kuchni.Miał przed sobą kawałek drogi, zimowa kuchnia stała w pewnym oddaleniu od reszty zabudowań, w obawie przed pożarem.Miało to jedną wadę – potrawy zawsze donoszono wystygłe.Po drodze nie spotkał nikogo, z czego był raczej zadowolony.Gdy wszedł do kuchni, zatrzymał się zaskoczony.Nad cebrzykiem w kącie stał obnażony do pasa nieznajomy mężczyzna.Wodą z cebrzyka ochlapywał się pod pachami.Jason stanął jak wryty.Iskierka zainteresowania zapaliła się w jego wyjałowionym umyśle.Widok był niebywały, mnisi w swej odrazie do wody prawie dorównywali kotom.Na nagich plecach mężczyzny dostrzegł dziwny krąg.Przyjrzał się uważniej.Tatuaż.Zwinięty w krąg wąż, połykający własny ogon.Wąż Uroboros.Symbol nieskończoności.Symbol czasu nie mającego początku ani końca.Myśli i obrazy wybiegają nie wiadomo skąd.Kurwa, skąd ten wąż? Skąd ja to wszystko wiem? W życiu nie słyszałem o żadnym.Błędne koło, nie mające początku, ani końca.Resztki dawnej świadomości tłuką się rozpaczliwie, rozpaczliwie ulatują.Ból ściska skronie.Mężczyzna odwraca się.Szczupła twarz jak tragiczna maska.Blade błękitne oczy.Głębokie.Błysk.Trzask jak bliskiego pioruna.Znajomy ból ściska skronie.Zaraz pęknie czaszka.Twarz znika.Krąg ludzi siedzących w mrocznym lesie.Migoczą płomyczki trzymanych w rękach świec.Kaptury osłaniają twarze.Biel.Mgła.Z bieli wyłania się wolno nieruchoma twarz.Wąskie wargi rozchylają się w powolnym uśmiechu, wyglądającym jak cięcie mieczem.Bardziej tragicznym w wyrazie niż jego brak.Błysk.Trzask.Lśnienie noża w mroku lasu.Strumień bełkoce na kamieniach, krystalicznie czysta woda fosforyzuje w świetle księżyca.Krew ścieka wolno z rozciętej dłoni, wolno, bardzo wolno.Oto kim jesteśmy.* * *Ocknął się, zwinięty w pozycji embrionu na brudnej polepie zimowej kuchni.Zaciśnięte pięści przyciskał do skroni.Nie wiedział, jak długo tak leżał.Przeciąg łomotał niedomkniętymi drzwiami.W wyziębłej kuchni nie było nikogo.* * *W kilka dni po wyjeździe Lance’a nastroje w klasztorku zaczęły się zwolna poprawiać.Dni były dłuższe, pomimo że spadł znów świeży śnieg, słońce stało zauważalnie wyżej.Im krótsza noc, wiadomo, tym trudniejszy dostęp ma diabeł do ludzkiej duszy.Choć Lance w widoczny sposób nie przykładał się do pracy, dziwnym trafem po jego odjeździe koszmarne krzyki urwały się jak nożem uciął.Jason spał teraz twardo, spokojnie, tak jak powinien sypiać ozdrowieniec dla nabrania sił.Przeor nie uchylił wprawdzie zakazu kontaktowania się z nim, ale nawet widząc go z daleka, próbującego coraz dłuższych spacerów, mnisi nie odwracali się, mrucząc modlitwy od uroku.Nie wiedząc wprawdzie jak, uznali jednak, że najwidoczniej przybysz zrobił swoje.Przeor również wyglądał lepiej.Uwolniony od konieczności czuwania przy śniącym koszmary chorym, mógł wreszcie poświęcić się codziennym zajęciom.Ciągle jednak nie widać w nim było dawnej energii, nadal wyglądał, jakby nie mógł uwolnić się od zgryzoty.Zakonnicy kładli to na karb urażonej dumy.Bo jak to on, przeor, wyświęcony zakonnik, nie mógł nic poradzić, a tu przyjeżdża taki świecki obszczymur i w dwa dni, nawet nie całe, załatwia sprawę? Zaiste, ciężkim to ciosem mogło być dla każdego, a co dopiero dla mnicha tak dumnego i ambitnego.Co poniektórzy bracia pozwalali sobie nawet na złośliwe uśmieszki i niestosowne uwagi.Piotr szybko położył temu kres.Owszem, być może nie potrafił poradzić sobie z banalnym przypadkiem opętania, ale utrzymać posłuch i dyscyplinę umiał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Wojciech Bak, Tomasz Bochinski Krolowa Alimor
- Olszakowski Tomasz Pan Samochodzik i tajemnice warszawskich fortow
- Mirkowicz Tomasz Pielgrzymka do Ziemi Swietej Eg
- Komentarz do księgi o przyczynach. Tomasz z Akwinu
- Kolodziejczak Tomasz Kolory sztandarow
- Tomasz Mann Czarodziejska góra
- Tomasz Witkowsk i Psychologia Klamstwa
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna
- Focjusz Kodeksy II
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sp6zabrze.htw.pl