[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tomik poety Wróblewskiego zamknął się sam.I na koniec Syflas.Wtajemniczeni wiedzą, co jest na okładce zbioru wierszy Syflasa.Niewtajemniczonych odsyłamy do bibliotek szkol­nych.Przeżarci sobą i odprężeni, leżeli.Gówniarz uznał, że pora już najwyższa, żeby się odezwać.Kobieta czuła się jak historia literatury, a gówniarz jak co najmniej prezes SPP.- Miałaś ich?- Kogo?- No, tych.Tych z okładek.- Co to znaczy „miałaś”?- No.Gówniarz zarumienił się, ubrał i usiadł przy stole.Popatrzyła na niego uważnie.Bezczelnie i uważnie.Gówniarz zapalił.- Nie masz swoich, gówniarzu? - zwróciła się do niego z wściekłością.Zgasił papierosa i powiedział:- Ty.- brakowało mu najwyraźniej słów.- Ty.szmato.Wzruszyła nagim ramieniem i nakryła się kocem po samą brodę.- Kim ty jesteś? - wybełkotał gówniarz, zdjęty na­głym przestrachem.- Śmiercią.Twoją i tego miasta, gówniarzu.Wracaj do domu.Już cię dotknęłam, ale ty jesteś w tej historii nieistotny.Teraz będę dotykać rzeczy prawdziwych.Tobie pozwolę jeszcze trochę pochodzić.Odejdź i ciesz się, że poświęciłam ci nieco uwagi.Niemal nie poruszała ustami.To nie był ten sam głos, którym mówiła wcześniej.Gówniarz zadrżał i zrobiło mu się zimno.Dziesięć razy bardziej niż przed maturą.Chwycił stojącą na stoliku pod ścianą butelkę z za­granicznym likierem.Pił małymi łykami, łapczywie, jakby to miało uchro­nić go przed katastrofą.Pił z zamkniętymi oczami, aż poczuł mdłości.Pobiegł do łazienki.Ochlapał twarz wodą.Zakręciło mu się w głowie.Przewrócił się na zimną posadzkę i leżał nieruchomo.Czuł, jak jego ciało przenika chłód.Zasypiał i budził się.ROZDZIAŁ DZIESIĄTY, W KTÓRYMPEWNE RZECZY MAJĄ SWÓJ KONIEC, A NOWE ROZPOCZYNAJĄ SIĘPRAWDZIWIE JAM PODOBNY DO TEGO CZŁOWIEKA CO ZBIERA CHWAST PO SKAŁACH ŻYCIA.(J.SŁOWACKI)MOŻE JUŻ PODRÓŻNEGO WIECZNY ŚNIEG POCHŁONIE.(A.MICKIEWICZ)BÓG MŚCIWY WYRWAŁ TEN MÓJ SERCA KWIAT I WŚRÓD JASKIŃ KSIĘŻYCA PUSTYNI DUCHY WĘŻÓW SIĘ WZNIOSŁY W LAS PINIJ - A ZE SKAŁ NIEBOSIĘŻNYCH GDZIE BYŁ CHRAM PATRZYŁ NA MNIE FOSFORYCZNY ZIMNY GAD - ZE SKAŁ, GDZIE SIĘ TULI ŚMIERĆ DO BRAM.(T.MICIŃSKl)- Pora na mnie - oświadczył Świecki.Dręczył go przeklęty nienawistny węgiel.Dręczyły go także wyrzuty sumienia.Żorż Król oczekiwał go przecież tego wieczoru, co się w północ w międzyczasie obrócił, oczekiwała go także nie rozwiązana zagadka Tarzającej się.To było nie do zniesienia.Toteż wypiwszy ostatni haust wódki Polonez Nie­bieski z Pepsi i zapaliwszy przedostatniego papierosa, kiedy już Giuseppe Bambino Potocki spał zwinięty w ku­łak na ławce, a Henryczek tłumaczył Paletce zasady na­kładania farby na płótno, a Grześ Dyduch opowiadał o paznokciu odnalezionym przez pewnego ginekologa w miejscu, gdzie paznokci spodziewać się trudno, a Świetiickiemu popuściła zawiść co do talentu Owietza i żalił się na talent Owietza cichutko, a opodal przecho­dzący nastoletni fanatyk kwartetu dętego rozpoznał w niektórych z uczestników libacji członków tej legen­darnej kapeli i wzruszył się, ale nie miał długopisu, więc podbiegł i płaczliwie poprosił:- Panowie, nie mam długopisu, ale uszczypnijcie mnie chociaż w rękę, chociaż ugryźcie mnie, proszę.- Idź sobie, parchaty wyskrobku - odpowiedziały mu idole.Więc kiedy już spotkanie towarzyskie miało się ku końcowi, Świecki wstał i powiedział: -Idę.- Idź - powiedzieli mu tym samym tonem, jakim zwrócili się do nieletniego fana.To poszedł.I znowu poczuł się odrzucony, napiętnowany sa­motnością.Otworzył się przed nim bezmiar poezji i bycie męż­czyzną znowu stało się równoznaczne z byciem poetą.Pod drzwi Zorza Króla dobrnął około trzeciej nad ranem.Dzwonił i dzwonił.Usłyszał w końcu szurania i zrzędliwe mamrotanie.Zaczął kołysać się radośnie.Drzwi uchyliły się o tyle, o ile uchylić się mogą w środku nocy.Żorż Król odziany w szlafrok, w haftowa­nej szlafmycy na głowie, stał za nimi i łypał nachmurzo­nym okiem.Dzwonek do drzwi obudził go przedsoborowym ka­tolikiem.- Oj synu, synu.Piłeś wódkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •