[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Też nie chcę tam wracać - mówiła wolniej niż Oinson, choć sensownie.- Ja wiem, że już nigdy się nie przebudzę, jak mnie zmrozicie.Mówili o takim zdarzeniu w telewizji.Kriofagi.Grobowce dla żywych.Małe piekła, w których zostaniesz na zawsze.Pokiwałem głową, wstając z krzesła, a mikrofale syknęły cicho, kiedy otwierałem ich drzwiczki.- Dobra.Teraz będziemy jeść obiad, potem pójdziemy na spacer.Idą wszyscy, bo za wszystkich jestem odpowiedzialny.Na razie jest nas tutaj czworo.Wieczorem wybudzi się pan Slython z rozpoznaniem schizofrenii paranoidalnej.Jutro zabierzemy się za pana Koralsky'ego, pojutrze pani Flace.I tak dalej, aż zbierze się jedenastka.Rany boskie.Dziesiątka i ja jeden.Jak coś spieprzę, korporacja będzie mnie skarżyć w nieskończoność.Nie dość, że centralny procesor zapisuje każdą sekundę na „Happy Snake'u", to dla pewności wszczepili mi autokamerę w lewe oko, gdybym na przykład spieprzył coś na spacerze.A tak.Postanowiłem zabierać ich na spacery, bo nie mogłem sobie wyobrazić, że będą cały czas uwięzieni w pancerzu.Nie, żeby było tu ciasno.Miejsca w kapsule nie brakowało, standardowo przygotowywano ją dla pięćdziesięciu rozbitków.Była mała sala gimnastyczna z sauną, dziesięć kajut i sypialni zarazem, pomieszczenie medialne, sala zabiegowa z sześcioma izolatkami, a nawet bar, zrobiony na modłę angielskich pubów.Wyeliminowałem to ostatnie miejsce, uznając, że nie wniesie nic dobrego w kondycję moich podopiecznych.Próbowałem kontrolować ich ruchy na „Happy Snake'u"; musiałem narzucić pewien rytm pracy, koncepcję dobowych poczynań.Tak zapamiętałem rzecz z zajęć i zgadzało się to z moimi przekonaniami.- Sałatka z tuńczykiem, chlebek razowy i izotoniczny napój po dwa dolce za puszkę, moi kochani.- Podjechałem do nich z tacą i na powrót zająłem swoje miejsce.- Ziemniaczki gratis, od firmyNikt się nie zaśmiał.Qinson beznamiętnie sięgnął po żarcie, mała Baltic zaczęła skubać sałatkę, a cholernik Mullen wywalił na monitor wątrobę.Odbijała się krwawym błyskiem w plastykowych talerzykach.Miałem ochotę rzygać, na szczęście pozostali zdawali się jej nie zauważać.- Muzyczka? - Stuknąłem w pilota, nie czekając na odpowiedź.- Niech będzie.Dla relaksu, rozumiecie.Przed naszym pierwszym spacerem.Nie wiedziałem, czy ich przekonałem, pomógł mi Mullen.Skończył jeść, czknął głośno, po czym, udając zmieszanie, sięgnął do kieszeni na dupie zamaskowanej wśród zwojów taśmy.Po chwili wyjął koronkową chusteczkę.Dotykając nią kącików ust, przypominał nobliwą damulkę ze starych filmów.Miast wątroby wyświetlił nam teraz zbliżenie nerek.Niby bez różnicy, ale zawsze porządniej to wyglądało.- No to chodźmy na ten uroczy spacerek, kochani – mruknął łaskawie.- Jesteśmy w końcu na dziewiczej planecie, może to właściwy czas na deflorację.Podobno byli tu ludzie, ale niewiele tknęli.Kto zresztą, do diabła, zna prawdę? Patrzcie.Klasnął i wskazał kuchenny iluminator.Sączyło się zeń blade światło.- Tam jest taka dziwna konstrukcja.- Ponownie musnął chusteczką kącik warg.- Może warto się nią zainteresować? Wygląda jak wrota do piekła.Nasz drogi Rizzald osobiście poprowadzi ekspedycję.Punkt pierwszy: defloracja.Wrzuciłem talerzyki do zmywarki, resztki jedzenia do wykorzystywacza.W odbiciu na metalowej powierzchni szafy z puszkami widziałem swoje odstające uszy, skośne, trudne do zaakceptowania oczy, pełne i napawające optymizmem policzki, wreszcie pokręcone na wszystkie strony włosy.- Tak - westchnąłem, szczerząc wielkie siekacze do swego odbicia.- Ależ tak, Mullen.Masz rację.Siedział już w fotelu z nogą założoną na nogę.Skrobał paznokciem po diamentach na nosie.- Co tam przynudzasz, człowieku? Idziemy czy nie? Przeczesałem palcami gęstwinę włosów i odpowiedziałem po godnie:- Macie na sobie wasze osobiste ubrania, zgodnie z prawem krio.Buty dopasujemy z tych pokładowych, każdy dostanie własną szafkę na linie papilarne.Mamy dzisiaj ciepły, słoneczny dzień, jeśli będą opady, szybko wrócimy.Mówiąc krótko, nie musicie się grubo ubierać.Aha, i jeszcze to.Dodałem do ich zestawu tabletek po jednej, dużej, przedzielonej na dwie różnokolorowe części.- Co to jest? - zapytał Qinson.- Wygląda zupełnie inaczej niż moje stare leki, panie doktorze.-I tak nic nam nie pomoże - obwieściła nieszczęsna Baltic, jej głos zdawał się być pomalowany na czarno.- Pieprzę prochy.- Wzruszył ramionami Mullen.- Tylko psychotechniki wchodzą w grę.Rozłożyłem ręce, wetknąłem w usta swoją tabletkę i na ich oczach popiłem szklanką wody.- Spokojnie, ludzie.To tylko antybiotyk o szerokim spektrum rażenia i przedłużonym działaniu.Na tutejsze mikroorganizmy, rozumiecie.Żeby nas nie dorwały.Mullen zastanawiał się najkrócej.- Dobra.A co mi tam - bał się cholernik o swoje zdrowie.- Może się przydać.Depresyjna Baltic bez słowa zjadła antybiotyk, podobnie jak przed chwilą obiad i pozostałe prochy.Zaskoczył mnie Qinson.- Mikroorgazmy? - Pierwszy raz po wyjęciu z kriofagu patrzył prosto na mnie.Wreszcie coś przeskoczyło mu na synapsach.– Skąd pan wie, panie doktorze, że mam mikroorgazmy? Nigdy tego nikomu nie mówiłem.Mullen ryknął i natychmiast pokazał wątrobę w rzucie bocznym.- Nie, nie.- Poklepałem Qinsona po plecach.- Mówię o mikroorganizmach na Jomamits III.Nie o twoich orgazmach, a o tutejszych organizmach.Tabletka na bakterie, rozumiesz.Qinson zmarszczył czoło; przysiągłbym, że w jego oczach pojawiło się zdziwienie.- Tabletki na baterie? - zapytał głośniej, ale wetknął antybiotyk w usta.- Bardzo dużo się pozmieniało, kiedy byłem w kriofagu.Nigdy wcześniej nie jadłem elektrycznych tabletek.Hm.Trzeba kupić jakąś gazetę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •