[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyglądało, jakby te wiatraki tkwiły tu od zawsze.Ale procesor z bazy twierdził inaczej.Dla niego były jak noworodki.Szelest zbliżał się korytarzem pomiędzy kabinami a łazienką.Ściszyłem głos i ponownie nawiązałem kontakt z tamtym komputerem.- Kiedy wykopaliście te istoty? Bez wyliczania sekund, proszę.- Osiem miesięcy, dwanaście dni, dwie godziny, sześć minut wstecz.Czas ziemski.Tego nie przewidziałem.Podejrzewałem, że to raczej świeża sprawa.Ponad pół roku temu? I on nie może mi powiedzieć, czy ktoś poza planetą o tym wie? Czy satelita był już wtedy uszkodzony?Ostatnią myśl powtórzyłem na głos.- Satelita komunikacyjny uległ uszkodzeniu z chwilą waszegowejścia w atmosferę Jomamits III.- Aha.Więc to my zepsuliśmy łobuza - mruknąłem ponuro.- Nasze wejście w atmosferę było iście spektakularne.No, no, brachu.- Bez odpowiedzi.- Jasne - pociągnąłem kawy.- Może od razu powiedz mi, czy zaszły tu jeszcze jakieś poważne zmiany z chwilą naszego wejścia w atmosferę.Przez poważne rozumiem takie, które łączą się ze zmianą masy, czy też zmianą, która zaszła w waszych wykopaliskach.Procesor bazy odczekał kilka sekund:-Jes.- Przerwałem połączenie zgodnie z rozkazem - włączył się nieoczekiwany głos mojego centralnego.Z trudem odstawiłem pusty kubek na wyciągniętą łapę ekspresu.- Co się stało?- Parametry procesora Vui 2 uległy zakłóceniu.Ktoś inny nadawał ostatnią wiadomość.Dźwięk za moimi plecami przybrał na sile.Pewnie Baltic opuściła już kabinę prysznicową.Nie zdążę im tego wyjaśnić.A nie mogę tego przed nimi ukryć.Takie są prawa rozbitków.Muszę ich szanować, jak tylko potrafię.- Czy możesz ją odtworzyć? -jeszcze bardziej ściszyłem głos.- Tak.Zapis cyfrowy, zbieżność z nadawcą: 100 %.Przekaz brzmi: „Jestem tu".- Niski ochrypły głos.Głębszy niż z krtani.Jakby z samych trzewi.- „Stoję blisko ciebie.Chcę tylko porozmawiać".Koniec.Ostrożnie zbliżyłem kubek z kawą do ust i mozolnie obserwowałem piankę zbierającą się u jego szczytu.Potem wykonałem kilka innych czynności, każdą powoli, tępo i bez celu.Ten szelest z tyłu.To nie była depresyjna Baltic.To nie byt dźwięk z kabiny natryskowej.Nie był to też szelest jej gumowych butów.Odwróciłem się, zdejmując polaroidy.W rozbłysku halogenowego światła, które uderzyło w moje oczy, złapałem jeszcze obraz nagiej, krótko ostrzyżonej kobiety i jej bosych stóp, wokół których zbierały się strużki oleistej cieczy.Stała tuż za włazem, w sterowni „Happy Snake'a", odległa o jakieś cztery metry.Katatoniczna Nina.Przyszła do mnie.Struga wrzącej kawy przyjemnie ogrzała lód w moich udach.Potem odleciałem na dobre.Wróciłem szybko.Nie było żadnych snów, nie było feerii kolorów pod zaciśniętymi powiekami.Czułem tylko ból kąsający uda i toporny, miarowy łomot serca.Nadal ściskałem plastykowy kubek.Nina stała obok.Naga, jak ją pan Bóg stworzył.Z ciała sterczały resztki instalacji rehabilitacyjnej, blada skóra ociekała wilgocią.Widziałem także jej ciemne, głęboko osadzone oczy, a w nich coś, czego nie potrafiłem dostrzec tam wcześniej.- Wstawaj - usłyszałem piskliwy głos.- Co się dzieje, chłopie? Masz jakiś odlot? Zlałeś się w gacie, czy jak?Zmrużyłem oczy.To nie była Nina.Coś mi przeskoczyło na synapsach i pogubiłem się na dobre.- Nie zlałem się - odpowiedziałem powoli.- Ale kto wie, co będzie dalej.- Jezu.Same problemy z tym człowiekiem.- Piskliwy głos rozbudował się wreszcie w kształt właściciela.Najpierw dostrzegłem ochłap poskręcanych jelit, potem były wypukłe tatuaże na grubej szyi, aż wreszcie objawiła mi się pomarańczowooka twarz z delikatnym, narcystycznym wąsem i bezczelnie wygiętym w górę hakiem na podbródku.Trudno go było nie poznać, ale wobec ostatnich zdarzeń wolałem się upewnić.- To ty, Mullen?- Skandal - zasapał teatralnie i załamał ręce jak przekupka na straganie z chipami.- Lata pracowałem nad powłoką, żeby mnie nie mylono z innymi, a ta posikana kupa miecha pyta, czy to ja.Usiadłem i tępo wpatrzyłem się w gumowe końce moich pokładowych butów.- Sorry, nie chciałem cię urazić.Która godzina?- Przed ósmą.Słońce świeci jak zawsze, niebo klarowne niczym łza.Spokój.Może ten diabeł z bazy nie zamierza nas atakować.Śnił mi się, cholera.Tej nocy do mnie gadał.Chciałem wstać, ale ból w udach zmusił mnie do kapitulacji.-Czy tam, na zewnątrz.- zapytałem powoli.-.Czy tam stoją.Takie wiatraki? Duże, białe wiatraki?Mullen pochylił się nade mną.Jelita umknęły z monitora, a zalśniły naczynia wątroby.Musiałem go rozbawić.- Nie.Nie ma tam żadnych wiatraków.Wszystko ci się pochrzaniło, chłopie.Nie przejmuj się.Leczyli mnie zawodowcy i zyskałem już dystans do zaburzeń psychicznych.Zdarza się.Palec boży wskazał teraz ciebie.Kolorowe folie na jego nogach oddaliły się w kąt.Zajął ulubioną pozycję na fotelu przy ścianie, ujął w dłoń przygotowane na talerzyku suchary i podłączył się pod przewód z zasilacza.Wydawało się, że zapomniał o mnie, o moich pytaniach i o wszystkim, co mnie akurat wydawało się najbardziej interesujące.Zacisnąłem zęby i przyjąłem wreszcie pozycję siedzącą.Na podłodze leżały moje polaroidy, ale nie miałem siły się po nie schylać.Do salki szpitalnej dotarłem na sztywnych nogach.Usiadłem w fotelu zabiegowym i zasunąłem nad głową kopułę diagnostyczną.Powiedziałem, że oparzyła mnie wrząca kawa i że to cholernie boli.Zanim znowu odpłynąłem w ciemność, zdążyłem pomyśleć, że może bezpowrotnie tracę ulubioną koszulę i spodnie.Medyk ciął jak popadnie.Łagodniał dopiero w kontakcie z moją skórą.Wieczorem, tego samego dnia, byłem na chodzie.Obie nogi otaczał pas biologicznego opatrunku.Nie wiem, co zrobił medyk, ale skóra na udach przestała boleć.W głowie nadal panował zamęt.Zostawiłem podopiecznych bez żadnego wsparcia.Nie miałem pojęcia, co się stało nad ranem.Nie wiedziałem, czy wspomnienie mówiącej do mnie Niny było iluzją, czy też zdarzyło się naprawdę.-Trzeba to uporządkować - mruczałem, zakładając pocięte spodnie.- Zebrać w logiczną całość.W popłochu opuściłem salę medyczną i udałem się w poszukiwanie pacjentów.Odnalazłem ich w pomieszczeniu jadalnym i odetchnąłem z ulgą.Siedzieli przy stole i grali w karty.Rozdawał Mullen, Baltic garbiła się, trzymając w dłoni kubek z parującą herbatą, a Qinson cmokał, obserwując w skupieniu mrugające lampki w mikrofalach.Usiadłem na wolnym krześle i sięgnąłem po czajniczek z herbatą.- Cześć.- Cześć - wymruczał Mullen, zaszczycając mnie krótkim spojrzeniem pomarańczowych oczu.- Zreperowali cię jak należy? Skinąłem głową i łyknąłem; herbata przyjemnie rozgrzewała.- Gdzie jest Nina? - spytałem.- Regeneruje się?Mullen skończył rozdawanie kart i skinął głową w stronę Baltic.- Ty mu powiedz.Baltic ostrożnie przycisnęła karty do piersi drobną dłonią.Jej cichy głos nie dawał nadziei.- Nina odeszła.Nie było jej już rano.Nie wiemy, gdzie jest.Zdrętwiałem.To znaczy, że wspomnienia poranka były prawdziwe.Znaczyło to także, że utraciłem kontrolę nad wydarzeniami.A jeśli któremuś z nich cokolwiek się przydarzy, odpowiem za to przed sądem.O sądzie postanowiłem nie myśleć.W tej chwili liczyło się coś innego.- Odeszła - powtórzyłem tępo, patrząc w rozłożone karty Ciekawe, jak zareagują na mój stan chwilowej bezradności.- Mrówki muszą wracać skąd przyszły - powiedział Qinson.- Każda czyni tylko pracę, którą jej wyznaczono.Trzeba się z tym pogodzić, panie doktorze.Zakląłem w myślach.- Co z wami? - zapytałem, wstając z krzesła.- Jak się czujecie? Ale widziałem, że było nieźle.Potrafili zagospodarować czas według własnych pomysłów.Nie panikowali.- Idę do centralnego - powiedziałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •