[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tai uśmiechała się, słuchając radosnych smoczych pisków.Poczuła wewnętrzny spokój, który rzadko bywał jej udziałem.— Kiedy wydają takie dźwięki, trudno się zdecydować, czy brzmią jak delfiny, czy jak jaszczurki ogniste — powiedział F’lessan, oparł głowę na ramieniu Tai i objął ją drugą ręką.— W końcu są spowinowacone — odparła sennie, zadowolona, że leży obok niego i że ich palce splatają się ze sobą.Usłyszała jego westchnienie.— O tylu rzeczach powinniśmy porozmawiać — mruknął — ale chyba to wszystko może zaczekać do jutra, prawda?Zwrócił ku niej głowę.Widziała tylko zarys twarzy i białe zęby, odsłonięte w jednym z tych jego uroczych uśmiechów.— Już jest jutro, wiesz?— No to poczekajmy do późnego rana.Pochylił głowę i lekko ją pocałował.Dlaczego te najdelikatniejsze pocałunki robiły na niej o wiele większe wrażenie niż te pełne pasji — które zresztą też jej się podobały? To właśnie jego czułość była najbardziej rozbrajająca.Obuzdiła się i natychmiast usiadła, jak podrzucona sprężyną, na sekundę zanim to się zdarzyło — zanim Golanth zaryczał, a Zaranth zareagowała na coś, co bacznie obserwowała w krzakach.Zapamiętała tę chwilę na zawsze, podobnie jak moment wybuchu Ognistej Kuli; leżeli z F’lessanem na najwyższej plaży, Zaranth tuż pod nimi, w napięciu obserwując coś, czego Tai nie mogła dostrzec.Golanth rozciągnięty na piasku warował na najniższym tarasie, z głową skierowaną ku rzece, z połową ogona ukrytą w gęstych krzewach.Nigdy nie będzie wiadomo, czy to ten ogon je skusił, czy coś innego.O świcie tego dnia wiele kotowatych wybrało się na polowanie.Słońce już wzeszło, a nagrzana smocza skóra wydzielała specyficzny aromat.Smoki zwykle wygrzewały się na słońcu na wysokich półkach skalnych.Tego ranka, kiedy wszyscy spali głębokim snem, okazały się bezbronne.Kotowate nadeszły ukradkiem.Może przyszły tylko do wodopoju i natrafiły na śpiące smoki.Może ich uwagę przyciągnął ogon Golantha, który zadrgał przez sen.To, w co wpatrywała się Zaranth, nagle odleciało do tyłu z niewiarygodną szybkością i jakby na ten sygnał ogromny kot w pomarańczowe pasy zatopił kły w ogonie Golantha.Rozległ się ryk i w tym momencie zaatakowała reszta polującego stada.Cętkowane, pasiaste i płowe bestie rzuciły się na niego z trzech stron i pokryły go futrzastą masą.Golanth wstał na całą wysokość, wymachując w powietrzu pazurami przednich łap, by pozbyć się drapieżnika, który wpił siew fałdę osłaniającą lewe oko.Smagnięciami ogona próbował uwolnić się od kota, który na nim siedział, kopnięciem odrzucić trzeciego, wgryzającego się w ciało między klatką piersiową a biodrem, a jednocześnie wierzgnięciami tylnych łap odpędzić następne, pędzące od strony gęstych nadrzecznych zarośli.Kocie szczęki zacisnęły się mocniej — stworzenia nie zamierzały wypuścić łupu.Inne wykorzystały ciało Golantha jako podest, z którego zaatakowały Zaranth.Walczyły z wyciągniętymi pazurami i zadartymi łbami, gotowymi zatopić kły tam, gdzie natrafią na ciało.F’lessan błyskawicznie wydostał się spod koca, zarzucając go na Tai.Jednym skokiem znalazł się na zadzie Zaranth, odbił się od niego i runął na najbliższego kota, dobywając noża — nieodzownego atrybutu każdego jeźdźca — choć jego ostrze było krótsze niż pazury każdej z tych bestii.Zaranth cofnęła się, wysyłając w powietrze koziołkującego kota, który próbował zaatakować jej głowę.To NIE turlaje, krzyknęła smoczyca, ODRZUĆ JE PRECZ!Golanth zdarł łapą kota uczepionego jego pyska, ale zwierzę odwróciło się w locie, wyprostowało łapy i przejechało przednią prawą po plecach F’lessana.Upadło na ziemię, natychmiast się pozbierało i spadło na jeźdźca.F’lessan uchylił się, wbił nóż w pierś kota, i odturlał się na bok.Zwierzę warknęło z wściekłości i próbowało wyrwać sobie nóż.F’lessan złapał leżący obok kamień i popędził na odsiecz smokowi, mimo że krwawił z ran na plecach.Golanth, przyciśnięty jednym bokiem do tarasowej plaży, nie; miał jak rozwinąć prawego skrzydła.Jego jeździec znalazł się w niebezpieczeństwie, więc nie chciał wejść pomiędzy, gdzie łatwo strząsnąłby koty w czarną, zimną czeluść.W takiej bliskości smoki nie mogły też użyć ognia, bojąc się, że poparzą swoich ukochanych jeźdźców.Jeden z kotów starał się rozedrzeć wewnętrzny płat lewego skrzydła Golantha, a inne, głęboko wbijając pazury w grubą smoczą skórę, rzucały się na niego gdzie popadnie.|Nie tylko na Golantha, uświadomiła sobie Tai, gorączkowo uwalniając się z koca.Płowe ciała skakały również na Zaranth, ale nie potrafiły jej nic zrobić poza długimi krwawymi smugami od pazurów na skórze.Nagle zwierzę, które rozorało miękki bok Golantha, odleciało i wpadło do rzeki, w której natychmiast zatonęło.Zaranth zawyła i potrząsnęła głową, jakby chciała się pozbyć jakiegoś ciężaru, a potem kopnęła tylną nogą, choć Tai nie widziała nic, tylko ciemnozielony płyn spływający po zielonej skórze.Z tyłu zaatakował ją płowy cień i natychmiast zniknął.Zwierzę, które chciało wskoczyć na grzbiet Golantha, nagle znalazło się w powietrzu ze zwisającymi luźno łapami, jakby coś złapało je pod brzuch i gwałtownie odrzuciło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •