[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dokoła siebie setnik zgromadził najmocniejszych i najzręczniejszych.Eowina była jedyną dziewczyną, która trafiła pod jego dowództwo.- Tam, na dole - wrzeszczał tcheremski herold - jest wasza wolność! Wszyscy, którzy wrócą do obozu - zostaną wolnymi i szlachetnymi Tcheremczykami! Każdy, kto stchórzy i ucieknie - będzie okrutnie ukarany! Wybierajcie sami: wolność czy dół z głodnymi szakalami!Wzdłuż długiej grzędy wzgórz ustawił się niemający końca szereg wozów bojowych.Wszyscy Tcheremczycy byli w drugiej linii.Teraz pozostało tylko czekać.- A może by tak.- szepnęła cichutko Eowina do Szarego -.może wszystkich tych Haradrimów.ich własnymi strzałami.i uciekniemy?- Nie.- Szary nawet nie odwrócił głowy.- Ci, którzy będą myśleli o uratowaniu własnej skóry, zginą.- Ale dlaczego.- zaczęła Eowina, i nagle okazało się, że głupie myśli przychodzą jednocześnie do kilku głów.Z jednego z rydwanów w stronę Haradrimów wyfrunęła chmara strzał.Rydwan zaskrzypiał i ruszył z miejsca, kierując się prosto ku grupie haradzkich jeźdźców.Dwóch czy trzech z nich padło pod strzałami - ale okazało się, że tcheremscy wojownicy dobrze przygotowali się do takiej niespodzianki.Pod stopy poruszających rydwanem niewolników poleciały naszpikowane gwoździami deski - i to nie jedna czy kilka, ale całe dziesiątki.W jednej chwili buntownicy znaleźli się w kłującym pierścieniu.Krzyki i wrzaski tych, którzy pokłuli sobie stopy.przekleństwa.i rydwan stanął.Teraz przyszło najgorsze.Nie dało się podejść do rydwanu, ustawili się dokoła niego haradzcy procarze, założyli zamiast kamieni do rzemiennych pętli jakieś dymiące naczynia.Ciskali tymi przedmiotami, a one leciały wolno, ale krótko, trafiały w rydwan, rozbijały się i wybuchały dymiącym jaskraworudym płomieniem.Eowina krzyknęła.Wóz stanął w płomieniach, od kół do dachu, strumienie ciekłego ognia płynęły po mokrych skórach; powietrze błyskawicznie przesiąkło straszliwym smrodem.Dzikie przedśmiertne wycie dobiegało z wnętrza wozu, ludziom pozostało do życia kilka zaledwie chwil, zabije ich nie tyle nawet ogień, ile czarny żrący dym.Pozostali niewolnicy, wszyscy ilu ich było, skamienieli z przerażenia.Tak, Haradrimowie nie byli skłonni do żartów.Krzyki ucichły.Słychać było tylko trzask płomieni.Dziewczyna zerknęła na Szarego: stał, skrzyżowawszy na piersiach ręce, i w milczeniu wpatrywał się w pożar.Jakby już kiedyś widział coś podobnego.coś bardzo podobnego.i wtedy cierpiał z powodu straszliwego bólu.- Patrzcie, zapalili wóz nie wiadomo po co! - zdziwił się Malec na widok wzbijającego się w niebo płomienia.Przyjaciele zatrzymali się, żeby odetchnąć.W końcu czekał ich prawdziwy bój i lepiej było oszczędzać nań siły.- Podpalili, to i dobrze - machnął ręką Torin.- Oby nam się to na coś przydało.- Nie sądzę - powiedział ze smutkiem Folko.- Widziałeś, że rabów do środka zapędzili! Żeby jeszcze wiadomo było dlaczego.Czy teraz mamy zaglądać do każdego wozu i rozpytywać: wybaczcie, panowie szlachetni, nie ma tu wśród was niejakiej Eowiny z Rohanu?- Jak trzeba będzie - zajrzymy do każdego wozu - zagroził Strori.Został im do pokonania jeden skok.Ale już po gładkiej i równej jak stół łące.Przed sobą mieli tylko jedno jedyne drzewo, na którego gałęziach rozsiadło się stado ścierwojadów z gołymi szyjami, czekających na ucztę.- Nażrą się dziś - zauważył ponuro Mały Krasnolud.- No to co teraz? Wstaniemy wyprostowani i - naprzód?.- Naprzód, naprzód.Hej, wydaje się, że Haradrimowie smażą w tym ognisku ludzkie mięso.- Torin zacisnął dłonie w pięści.- Eowiny tam nie ma! - wyrwało się hobbitowi.- Ale są inni, wcale nie gorsi - stwierdził poważnie Torin.Folko tylko westchnął ciężko i zgrzytnął zębami.W duszy jego panował mrok, już nawet nie myślał o tym, iż oni sami mogą nie wyjść z tego boju cali i zdrowi; najpierw przyjdzie im walczyć z Tcheremczykami, a potem z ową tajemniczą szarą armadą, która nadchodziła z południowego wschodu.Czyżby naprawdę byli to pierzastoręcy?- Jeśli bez krycia się, to właśnie należy iść, a nie biec.Torin jeszcze raz sprawdził, czy topór łatwo wychodzi z pochwy.- Jeśli pobiegniemy, to nawet ostatni głupiec zrozumie, że coś tu nie gra.A jak pójdziemy, może się uda.- Szaleństwo, prawdziwe szaleństwo.- mamrotał Folko, nie spuszczając spojrzenia z płonącego rydwanu.- Chyba nawet większe niż wtedy, z Olmerem.pod Błotnym Zamkiem.- Gdyby co - nie pchajcie się od razu do bójki, ja najpierw z nimi porozmawiam - rzucił pośpiesznie Ragnur.- Coś im naplotę.„Jesteśmy najemnikami z Umbaru, pragniemy walczyć u waszego boku”.Dobrze? Za broń zawsze zdążymy chwycić.Słońce tymczasem wznosiło się coraz wyżej i, jakby zazdroszcząc dziennemu światłu, jakby usiłując z nim walczyć o dominację, rosła na horyzoncie ściana dymu.Wrogie wojsko było już blisko.Folko nagle pomyślał, że dla Wielkiego Orlangura bitwy ludzi naprawdę mogą być niezwykle widowiskowe.Potężna, zmiatająca wszystko po drodze szara fala ludzkich ciał, przed którą wyrasta tama, budowana w pośpiechu przez Tcheremczyków; długi szereg wysokich rydwanów z połyskującymi stalą okutymi kołami (o takich rydwanach hobbit czytał i słyszał w Gondorze i Edorasie); szyk kawalerii Haradrimów na koniach i wielbudach, jeźdźców w połyskujących zbrojach, purpurowych i złotych strojach; zieleń stepu, który dawno już powinien być spłowiały i żółty; błękit nieba, czerń wzbijającej się w górę kurtyny dymu.Po raz pierwszy w życiu hobbit patrzył na rozwijający się przed jego oczyma dramat z boku, wzrokiem hobbita, a nie wojownika, różniącego się od ludzi tylko wzrostem i gęstym owłosieniem na stopach.To, co widział, było wspaniałe.Straszne.Oszałamiające.Zgubne.Rozumiał, że już za chwilę ów zachwycający widok, który mógł cieszyć oko zimnego, stojącego ponad Dobrem i Złem Złotego Smoka, zniknie, zginie, rozwieje się jak poranna mgła pod naporem wiatru.Rozwieje się, gdy tylko przeciwnicy się zetrą.Do trzech podstawowych kolorów obrazu dojdzie czwarty - purpura, kolor krwi.A ta barwa, zapewne, rozleje się tu niczym wiosenna powódź.Nagle hobbit przypomniał sobie atak hirdu w tej pierwszej, zwycięskiej bitwie z wojskiem Olmera w połowie drogi między Annuminas i Fornostem, przypomniał sobie kolorową łaciatą derkę, która padła pod stopy atakujących podziemnych włóczników.To samo stanie się również tu.tylko że teraz szara fala pierzastorękich zaleje i pogrzebie pod sobą wystrojone haradzkie tysiące.Nic na to nie można już było poradzić.Czwórka nie zatrzyma takiej armii.Żeby tylko udało się uratować Eowinę - a potem, stanie się - jak to mówią krasnoludy - według Durina woli.Czwórka wojowników szła przez pole, prosto do linii haradzkiej armii.Moment został wspaniale utrafiony: bój za chwilę miał się zacząć - Tcheremczycy będą mieli inne kłopoty na głowie.Ale jak dać znać Eowinie o swojej obecności?Cylinderek, zalakowany purpurowym korkiem!.Dziecinna zabawka, ognista uciecha, którą tak lubi pokojowe plemię hobbitów!.Awantura, bezsensowne ryzyko - ale co jeszcze można zrobić?Ręka hobbita już ściskała ciepły drewniany cylinder, palce już dotknęły sznurka.A wtedy w haradzkich szeregach zagrzmiały bojowe rogi i wszystkie rydwany, co do jednego, szybko nabierając impetu, ruszyły w dół zbocza.Szeroko otwartymi oczami, zapomniawszy o szabli i o łuku, Eowina patrzyła przed siebie, nie mając siły odwrócić spojrzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •