[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najpewniejszym sposobem utrzymania się w bezpiecznej odległości wydawała się elektryfikacja.Jako źródło prądu wykorzystałem generator wojskowy zamontowany na przyczepie i przyholowałem go do domu.Zuzanna i ja zabraliśmy się do instalacji przewodów.Zanim skończyliśmy pracę, potwory wyłamały znów ogrodzenie w innym miejscu.Sądzę, że obrany przez nas system byłby całkowicie skuteczny, gdybyśmy mogli trzymać siatkę pod prądem prze cały czas - albo przynajmniej przez większą część doby.Niestety, wymagałoby to nadmiernego zużycia paliwa.Benzyna była najcenniejszym naszym skarbem.Mogliśmy zawsze mieć nadzieję, że uprawiając rolę i hodując bydło zdołamy się jakoś wyżywić, gdyby jednak zabrakło benzyny i ropy, oznaczałoby to koniec nie tylko wygód, lecz czegoś znacznie istotniejszego.Skończyłyby się wyprawy samochodem, a tym samym nie można by już uzupełniać zapasów.Zaczęlibyśmy żyć w warunkach autentycznego prymitywu.Toteż ze względów oszczędności włączaliśmy instalację tylko na kilka minut dwa lub trzy razy dziennie.Tryfidy musiały wówczas cofnąć się i kilka metrów i w związku z tym nie mogły napierać na ogrodzenie.Zastosowaliśmy ponadto dodatkowy środek ostrożności, przeciągając wzdłuż wewnętrznego ogrodzenia przewód alarmowy, aby móc zareagować na każdy wyłom, zanim sprawy przybiorą poważniejszy obrót.Słabość systemu tkwiła w tym, że tryfidy najwyraźniej obdarzone były zdolnością uczenia się z doświadczeń, przynajmniej w pewnym stopniu.Przekonaliśmy się na przykład, że się przyzwyczaiły do stosowanego przez nas włączania prądu co rano i co wieczór.Zwróciło naszą uwagę, że trzymają się z dala od ogrodzenia w porze, w której zwykle włączamy silnik, zaczynają się natomiast zbliżać zaraz po jego wyłączeniu.Wtedy jeszcze trudno było stwierdzić na pewno, czy kojarzą sobie niebezpieczeństwo porażenia prądem z warkotem silnika, z czasem jednak nie mieliśmy już co do tego wątpliwości.Można było oczywiście włączać prąd o różnych nieprzewidzianych porach, ale Zuzanna, dla której tryfidy stanowiły ustawiczny przedmiot bacznej i nieżyczliwej obserwacji, zaczęła wkrótce utrzymywać, że okres, przez który wskutek wstrząsu trzymają się z dala od ogrodzenia, stale się zmniejsza.Tak czy owak, naelektryzowany drut i periodyczne ataki na ich największe skupiska zapewniły nam spokój na przeciąg roku z górą, gdy zaś wyłomy znów się później zdarzały, szybko sobie z nimi radziliśmy dzięki sygnalizacji alarmowej.W dobrze strzeżonych granicach naszego wydzielonego terytorium zgłębialiśmy nadal tajniki gospodarki rolno - handlowej i życie stopniowo zaczęło płynąć ustalonym trybem.W lecie szóstego roku wybraliśmy się we dwójkę z Josellą na wybrzeże morskie.Pojechaliśmy łazikiem na gąsienicach, którego zazwyczaj teraz używałem, drogi bowiem stawały się coraz gorsze.Wycieczkę pomyślano jako wypoczynek dla Joselli, która od wielu już miesięcy nie była poza ogrodzeniem: Przykuta do domu troską o gospodarstwo domowe i dzieci, mogła sobie pozwolić jedynie na bardzo rzadkie i niezbędne wypady, obecnie jednak wkroczyliśmy w stadium, kiedy można było od czasu do czasu powierzyć wszystko z całym spokojem opiece Zuzanny, toteż z uczuciem wyzwolenia, jadąc wciąż pod górę, przebyliśmy szczyty łańcucha wzgórz i znaleźliśmy się po drugiej jego stronie.Na niższych południowych zboczach zatrzymaliśmy wóz, żeby chwilę posiedzieć w ciszy.Był cudowny dzień czerwcowy, po czystym błękicie nieba płynęło zaledwie kilka lekkich obłoków.Słońce oświetlało plaże i morze za nimi równie jaskrawo jak w czasach, gdy na plażach tych roiło się od ludzi w kostiumach kąpielowych, a morze usiane było kajakami i żaglówkami.Patrzyliśmy w milczeniu przez kilka minut.Wreszcie Josellą przerwała milczenie.- Bili, czy nadal nie zdaje ci się czasem, że gdybyś zamknął na chwilę oczy, a potem je otworzył, to wszystko byłoby jak dawniej? Bo ja mam niekiedy takie uczucie.- Teraz już rzadko mi się to zdarza - odparłem.- Musiałem się przecież tyle wszystkiego napatrzeć, więcej niż ty.Ale mimo wszystko, czasami.- A spójrz na mewy: jest ich tyle co dawniej.- Tak, w tym roku ptaków jest dużo więcej - zgodziłem się.- Cieszy mnie to.Miasteczko, oglądane impresjonistycznie z odległości, stanowiło wciąż to samo różnorodne skupienie krytych czerwoną dachówką piętrowych i parterowych domków, zamieszkanych głównie przez średniozamożnych kupców i biznesmenów, którzy na starość wycofali się z interesów - ale wystarczyło przyjrzeć się uważniej, aby wrażenie - to prysło.Wprawdzie dachy wciąż jeszcze świeciły czerwienią, lecz - ścian prawie nie było już widać.Schludne ogródki znikły w powodzi zalewającej wszystko zieleni, upstrzonej tu i ówdzie barwnymi plamami potomków tak niegdyś starannie pielęgnowanych kwiatów.Nawet szosy z tej odległości wyglądały jak wąskie pasma zielonego dywanu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •