[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widział, jak ją w środku zwilżali tym samym żół­tym i śmierdzącym płynem, który niedawno zmuszony był wypić.Steve przybrudził także otwór przy wlewie sondy, potem zdjął pokrywę ze szklanego naczynia i wziął węża przy pomocy małych szczypiec.NIE! POCZEKAJCIE, WSZYSTKO POWIEM! Nie usłyszał dźwięku swego głosu.Słowa wybuchły mu w mózgu jak świetlne kule, błaganie utknęło w głębi gardła.Teraz świat był po prostu mrowiskiem rojącym się od ma­łych, głupich stworzeń.Zobaczył wielką stopę depczącą owe owadzie grona z opętańczą zawziętością.W tej chwili nic go już nie obchodziło, gotów był poświęcić cały świat, żeby tylko uniknąć jednej chwili cierpienia.Jeszcze raz spró­bował mówić, ale głos uwiązł mu w gardle.Ktoś go chwycił za ramiona, spocona dłoń ścisnęła mu brodę zmuszając do podniesienia głowy.Poczuł sondę cis­nącą go w podniebienie, potem schodzącą wzdłuż przełyku jak pigułka żelatyny.Bezużytecznie się wiercił, kiedy zdał sobie sprawę, że wąż pełznie już w dół plastykowej rurki.Najpierw niczego nie poczuł.Potem jego żołądek oszalał, kamienny pierścień, tnący jak ostrze, rozciągał się i kruczył rytmicznie.Nieludzki krzyk wydobył mu się z gardła.Steve prze­sunął ręką po spoconym czole i ujął go za ubranie.- Posłuchaj, Gregory.Sung- water jest w twoim żołądku.Może tam żyć jeszcze cztery dni, zanim soki będą go mogły unieszkodliwić.A wiesz, czemu? To proste - bagna wenusjańskie są bogate w kwas solny, sung-water będzie więc myślał, że wrócił do siebie.Pomyśl, Gregory, cztery dni! Do tego czasu sto razy zdążysz zwariować.Wkrótce, kiedy wąż wchłonie cały płyn, zaczniesz tańczyć.Przyssie ci się do ścianek żołądka i zacznie ssać, ssać.Będziesz czuł jego dzikie kąsania jak uderzenia pięścią.Gregory upadł na brzuch na podłogę.Leżał przez chwi­lę dysząc, potem zaczął się toczyć od jednej ściany do dru­giej.Teraz już nie krzyczał.Zęby miał zaciśnięte, a przez ledwie uchylone wargi wydobywał się płaczliwy jęk, bur­czący, zduszony charkot.W pewnym momencie całe ciało zwinęło się w kłębek, kończyny prostowały się mu i kurczyły jak w ataku epilep­sji.Podniósł głowę i opuścił ją gwałtownie na podłogę.- Zatrzymaj go - powiedział Steve'owi Nick.- Jeś­li dalej tak będzie walił głową o podłogę, to postrada zmysły.Drżący, zlany potem Steve już go chwycił.Nick szczę­kał zębami.Także człowiek za biurkiem, jak dotąd niewzru­szony, zesztywniał i ściskał pięści.- Gregory - zaczął Steve, podniósł go na kolana.- Uparty głupcze.Mów! Jeśli powiesz nam, gdzie jest Kolek­tor, uwolnię ci żołądek.Nie możesz zwrócić węża, Gregory.Potrzebna jest sonda, żeby mógł wyjść!Trwał tak na kolanach jak konający, oczekujący na ostatni cios.Całe, całe jego jestestwo wypierało się go.Skro­nie szaleńczo waliły, zalewało go obrzydzenie i ból, a w nim samym narastała absurdalna potrzeba, niewykonalna po­trzeba bycia kimś innym, kimkolwiek innym, ale nie sobą.Był samym żołądkiem, osiemdziesięcioma kilogramami bolącego żołądka.Uniósł ramiona w błagalnym geście prosząc o litość.Wfedy Stere przeraził stę i cofafąc plecami ściany.Gregory uniósł się, zbliżył do niego i uchwy­cił się jego ubrania.Oczy miał zaczerwienione i wytrzesz­czone, pianę na ustach, całą twarz ściągniętą skurczem.- Nie może mówić - podchodząc powiedział Nick cały drżący.- Może i chce, ale nie może - ma zatkane gardło.- Racja - zgodził się z nim Steve.- Przynieś son­dę.Nerwowymi i zmieszanymi ruchami ponownie zaczął smarować rurkę żółtym płynem.Potem wlał jeszcze trochę płynu do szklanego naczynia, wprowadził do niego koniec sondy i podał drugi Gregory'emu, który jęcząc czekał z ot­wartymi ustami.Potrzeba było dobrej minuty, żeby wąż przyciągnięty zapachem płynu wypełzł na górę i wrócił do naczynia.Steve przesunął spoconymi palcami po ubraniu.Nick dalej drżał, mężczyzna za biurkiem zdusił papierosa w popiel­niczce.Stali nad nim we trójkę, spięci w oczekiwaniu na wy­znanie, nie mogąc doczekać się chwili, kiedy podniesie gło­wę.- Powiem - powiedział Gregory.I powiódł oczami dookoła pokoju.- Zwolnicie mnie potem?- Tak.Powiedz nam, gdzie jest Kolektor, a puścimy cię wolno.- Nie wierzę w to.- Masz nasze słowo.Gregory rzucił okiem na swój ręczny zegarek.Była siódma rano.- Najpierw wynieście naczynie.Nie chcę już dłużej widzieć tego węża.Steve dał znak.Nick wziął naczynie i wyszedł.- Dajcie mi mapę Wenus - rzekł Gregory.Mars, obszar pólnocno- zachodnich kanałów.Dwieście statków kosmicznych w pełni wyposażonych i uzbrojonych nieruchomo oczekuje na sygnał na pasach startowych.Wenus i Mars są w koniunkcji.Jeden sygnał, wiado­mość, że Kolektor został unieszkodliwiony i zniszczony, a dwieście statków kosmicznych uniesie się w jednym ci­chym wybuchu ognia.Trzy godziny super- napędu, lądowanie bez kłopotów i militarna okupacja Wenus stanie się faktem dokonanym.- Dajcie mi mapę Wenus - powiedział Gregory.Człowiek za biurkiem wolno otworzył szufladę, wyjął mapę i rozłożył ją.- To tutaj - powiedział Gregory, wskazując palcem - w rejonie Czarnych Gór.W odległości dwóch mil od rzeki stoją urządzenia siłowni atomowej, teraz nie używa­nej.Kolektor jest tam, w piwnicy największego pawilonu.Nie była to prawda.Mówił tak sobie, żeby ich nabrać.Chciało mu się śmiać, kiedy zobaczył, jak Nick pospiesznie wychodzi z pokoju.Idioci, pomyślał, nabrałem was.Wie­dział, że jest już skończony.Nick natychmiast skomunikuje się z agentami marsjańskimi rozmieszczonymi na Wenus.Widział, jak obmyślają w pośpiechu i złości plan działania, wysyłają w największej tajemnicy patrol do Czarnych Gór.Widział, jak wszędzie zaglądają, jak przewracają do góry nogami całą siłownię.Miną godziny, nim zorientują się, że jego wyznanie było nieprawdziwe.Odpowiedź mogłaby dotrzeć dopiero wieczorem.Zabiją mnie dziś wieczorem, pomyślał.Może przedtem jeszcze trochę mnie będą tortu­rowali, ale ja nie będę mógł powiedzieć, żaden wąż nie zmusi mnie do wyznania tego, czego nie wiem.Słowa Horbigera przypomniały mu się kojąco: “Kolektor pozostanie w Przystani do popołudnia 28 kwietnia, potem przetrans­portujemy go w bezpieczniejsze miejsce.”Człowiek za biurkiem wstał.- Odprowadźcie go - rozkazał.- Dziś wieczorem będziemy wiedzieli, czy po­wiedział prawdę.Punktualnie o dziewiętnastej weszli do pokoiku, w któ­rym był zamknięty.Gregory podniósł się, usiadł na sienni­ku i popatrzył na Steve'a i Nicka rozgorączkowanymi, spuchniętymi od snu oczami.- Wstawaj - powiedział Steve.Znowu go zaprowadzą do tego samego pokoju, przed biurko.Znowu zaczną z tym przeklętym wężem.Jasne, że jego zmyślona informacja musiała ich rozwścieczyć.Już miał im wytłumaczyć, jak się faktycznie rzeczy miały.Jeśli zdołałby ich przekonać, że teraz Kolektor był już nie do zdobycia, być może uniknąłby niepotrzebnej tor­tury.Palnęliby mu w łeb i cześć!- Idź - powiedział Steve.Przeszli przez korytarz, który w głębi skręcał pod ką­tem prostym.Potem strome schody.Nick otworzył jakieś drzwi i.Gregory z trudnością powstrzymał okrzyk zdziwienia.Przed nim otwierała się szeroka i pachnąca sianem prze­strzeń.Było prawie ciemno, na niebie świeciły już pierwsze gwiazdy.Przed rozwaloną wiejską chałupką stał mały aerokar gotów do odlotu.Gregory zobaczył blondynkę wsiadającą do środka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •