[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skoro tylko przebyli rzekę Narbadę, Korkoran razem z Luizą wysiadł na ląd i znów dał jejpowąchać zasłonę księżniczki.Bystre zwierzę znakomicie pojęło to powtórne wezwanie i bezwahania zaszyło się w rzadko uczęszczaną ścieżkę, prowadzącą do obszernej polany.Zdeptana ziemia pozwalała bez trudu wnioskować o przejściu dużej grupy jezdzców.Stąd tygrysica skręciła na drogę szerszą i całkiem dobrze utrzymaną, a Korkoran kłusowałza nią konno.Było to o milę dalej i zapewne ów skrawek książęcej sukni zaczepił się o krzak, dość żeLuiza natychmiast go spostrzegła i wzrokiem zwróciła uwagę kapitana.Ten zsiadł z konia,zabrał cenny strzęp i umieściwszy go na piersi ruszył w dalszą drogę.Kiedy usłyszał wreszcie odgłos grupy jezdzców zbliżających się ku niemu, ożywiła gonadzieja, że niebawem odnajdzie Sitę razem z Rao.Był jednak w błędzie.To tylko szwadrondwudziestego piątego pułku kawalerii angielskiej przepatrywał okolicę.Korkoran dał znak tygrysicy, żeby się nie ruszała, sam zaś podjechał ku jezdzcom. Stój, kto idzie?!  zakrzyknął oficer angielski. Przyjaciel  odparł Korkoran. Ktoś pan jest?  zapytał oficer.Był to wysoki młody człowiek.Bary miał szerokie, rude bokobrody i rude włosy.Sprawiałwrażenie doskonałego jezdzca i tęgiego boksera.Pewnie też niezle grał w krykieta. Jestem Francuzem  odparł Korkoran. Co pan tu robisz?  zapytał oficer.Jego rozkazujący, szorstki ton nie przypadłBretończykowi do gustu.Odparł ozięble: Spaceruję sobie. To nie żarty, mój panie  rzekł Anglik. Jesteśmy w kraju nieprzyjacielskim i mamprawo wiedzieć, coś pan za jeden. Zwięta prawda  odparł Korkoran. Otóż dowiedz się pan, że przybyłem tu, ażebyodnalezć rękopis praw Manu, 17 ową słynną Gurukaramtę, która, jak powiadają, jest ukryta wjakiejś nieznanej świątyni.Czy mógłbyś pan wskazać mi to miejsce?Anglik niepewnym spojrzeniem obrzucił Korkorana, nie wiedząc, czy kapitan kpi, czymówi serio. Masz pan zapewne papiery stwierdzające tożsamość twej osoby?  zapytał. Znasz pan tę pieczęć?  odparł Korkoran. Nie. Otóż jest to pieczęć sir Williama Barrowlinsona, który stoi na czele Kompanii Indyjskiej17Manu  Legendarny potomek Brahmy, ojciec rodu ludzkiego i twórca pierwszego zbioru praw w Indiach.37 i jest przewodniczącym ,,Geographical, Colonial, Statistical, Geological, Orographical,Hydrographical and Photographical Society".Zapewne znasz go pan? Ależ tak, znam go.To dzięki niemu właśnie jestem porucznikiem w armii indyjskiej. Oto  podjął Korkoran  pismo polecające od owego dżentelmena. Baroneta, chciałeś pan powiedzieć  poprawił oficer. Otóż ów baronet, jeśli tak panu lepiej się po i doba, poręczył za mnie generalnemugubernatorowi Kalkuty. Doskonale  rzekł oficer. A skąd pan jedziesz? Z Bhagawapuru. O, więc pan widziałeś tego buntownika Holkara.I cóż? Czy gotów się poddać? Czyzamierza się bić? Kiedy będziesz pan bliżej Bhagawapuru  odparł Korkoran  to sam osądzisz lepiej odemnie. Ale czy przynajmniej ma liczną i karną armię? Te sprawy są mi całkiem obce.A teraz, proszę panów, pozwólcie mi łaskawie udać się wdalszą drogę. Chwileczkę, drogi panie  rzekł oficer. A skąd mogę wiedzieć, czy nie jest panszpiegiem Holkara? Korkoran utkwił w nim zimne spojrzenie. Wydaje mi się  rzekł  iż gdybyś spotkał mnie pan w otwartym polu, byłbyś panuprzejmiejszy. Co mi tam uprzejmość  odparł Anglik. Spełniam po prostu swój obowiązek.Proszę znami do głównej kwatery. Otóż właśnie chciałem prosić, żebyś mnie pan tam zaprowadził  rzekł Bretończyk.I rzeczywiście, wpadł na pomysł, że najprędzej się dowie, gdzie przebywa Sita, jeśli udasię do głównej kwatery Anglików.Rao bowiem z pewnością tam właśnie szukał schronienia. Tylko  dodał  zechce pan pozwolić, że zabiorę z sobą przyjaciela. Oczywiście  rzekł Anglik  zabieraj pan sobie tylu przyjaciół, ilu masz ochotę.Korkoran gwizdnął i w tej samej chwili ukazała się Luiza.W ułamku sekundy była przyswym panu.Konie szwadronu angielskiego, ogarnięte panicznym strachem, zaczęły sięwyrywać jezdzcom i biec w stronę równiny.Co do kawalerzystów zaś, to byli poruszeni niemniej niż ich wierzchowce i gdyby nie honor żołnierski, z wielką chęcią rzuciliby się doucieczki.Mimo wszystko trzymali się dzielnie. To zakrawa na kpiny, proszę pana  rzekł oficer. Skądś pan wytrzasnął tegoprzyjaciela? Pańskie zaskoczenie mnie zadziwia  odparł Bretończyk. Przecież wy, Anglicy,uprawiacie podobno wszystkie dyscypliny sportowe.Urządzacie zawody koni, psów,kogutów i najrozmaitszych innych zwierząt.Co do mnie, wolę tygrysy.O gusty nie należy sięsprzeczać.Czyżbyście, panowie, obawiali się przypadkiem takiego towarzystwa? Proszę pana  odparł oficer rozezlony  angielski dżentelmen nie boi się niczego.Wątpię tylko, czy dżentelmenowi przystoi towarzystwo tygrysa. Pewnie Luiza rada by zapytać o to samo  rzekł z kolei Korkoran  i zastanawia się, czytowarzystwo angielskiego dżentelmena jest dla niej odpowiednie.No, ale nie odstępujmy odzasad.Pańskie nazwisko, jeśli łaska, panie poruczniku? John Robarts  odparł Anglik butnym i oschłym tonem. Znakomicie  mówił dalej Korkoran [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •