[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dziękuję - odparł Sean i zwrócił się do Marlowe’a.-Rzeczywiście warto dla nich żyć.Jestem bardzo szczęś­liwy i lubię to, co robię.Naprawdę, Peter, dzięki temu wszystko ma jakiś sens.- Tak.Cieszę się, że wszystko układa się dobrze - powiedział udręczony Marlowe.Sean uśmiechnął się niepewnie po raz ostatni, odwrócił się szybko i już go nie było.Król usiadł.- A niech mnie diabli! - powiedział.Marlowe także usiadł, otworzył pudełko i skręcił sobie papierosa.- Gdybyś nie wiedział, że to mężczyzna, przysiągłbyś na wszystko, że jest kobietą.I to piękną kobietą - ode­zwał się Król.Marlowe pokiwał głową ze smutkiem.- Nie przypomina innych pedałów, to fakt - ciągnął Król.- Gdzie tam.Jest zupełnie inny.Chryste, jest w nim coś takiego, co nie.- Urwał, szukając właściwego słowa, po czym mówił dalej: - Jak by to powiedzieć.On.Niech mnie cholera, on jest kobietą! Pamiętasz, jak grał Desdemonę? Jak on wyglądał w tym szlafroku! Założę się, że w całym Changi nie było takiego, któ­remu by nie stanął.Nie dziwię się, że niektórych to kusi.Mnie też, a zresztą wszystkich.Jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to łże.Spojrzał na Marlowe’a i uważnie mu się przyjrzał.- Na miłość boską, chyba nie bierzesz mnie za ciotę? - powiedział Marlowe z rozdrażnieniem.- Nie - odparł spokojnie Król.- Ale nie wziąłbym ci tego za złe.Pod warunkiem, że bym o tym wiedział.- No to dowiedz się, że nie jestem.- A na to, jak pragnę zdrowia, wyglądało - rzekł Król szczerząc zęby.- Kłótnia kochanków?- Idź do diabła!- Dawno go znasz? - zagadnął Król po chwili.- Był w mojej eskadrze, a mnie w pewnym sensie zle­cono nad nim opiekę - odparł Marlowe po namyśle.Strzepnął żarzący się koniuszek papierosa i resztę tytoniu wsypał do pudełka.- Prawdę mówiąc, był moim najlep­szym przyjacielem.I bardzo dobrym pilotem.- Spojrzał na Króla.- Bardzo go lubiłem.- Czy przedtem też.też był taki?- Nie.- O rany, wiem, że nie ubierał się jak kobieta, ale prze­cież musiało się rzucać w oczy, że ma takie skłonności.- Sean nigdy nie miał takich skłonności.Był normal­nym, przystojnym, miłym chłopcem.Nie miał w sobie nic zniewieściałego, był po prostu.wrażliwy.- Widziałeś go kiedy nago?- Nie.- Ano właśnie.Nikt go nie widział rozebranego.Nawet do pasa.Seanowi oddano do dyspozycji maleńki pokoik na pię­trze budynku teatru, prywatny pokój, jakiego w całym Changi nie miał nikt, nawet sam Król.Ale nigdy tam nie nocował.Śpiąc sam w zaryglowanym pomieszczeniu, byłby narażony na zbyt wielkie niebezpieczeństwo, bo w obozie nie brakowało takich, których żądza była niepo­wstrzymana, a pozostali pożądali go skrycie.Dlatego Sean spał zawsze w którymś z baraków, a w swoim pry­watnym pokoju przebierał się i brał prysznic.- Co miedzy wami zaszło? - spytał Król.- Kiedyś omal go nie zabiłem.Nagle przerwali rozmowę i zaczęli nadsłuchiwać w skupieniu.Usłyszeli coś jak westchnienie, cichy pomruk.Król rozejrzał się prędko.Nie zauważywszy nic niezwykłego, wstał i wspiął się przez okno do baraku, a za nim Marlowe.Mężczyźni w baraku również nasłuchiwali.Król spojrzał w stronę narożnika więzienia.Wydawało się, że wszystko jest tak, jak powinno.Jeńcy nadal prze­chadzali się drogą w obie strony.- Jak myślisz, co to było? - spytał szeptem.- Nie wiem - odparł Marlowe, wytężając uwagę.Ludzie wciąż przechadzali się wzdłuż więziennego muru, ale ich krok uległ teraz ledwie dostrzegalnemu przyśpieszeniu.- Ej, patrzcie - szepnął Max.Zza rogu więzienia wyszedł, kierując się w ich stronę, kapitan Brough.Za nim wyłaniali się kolejno inni ofice­rowie, zmierzając do podległych im żołnierskich bara­ków.- Na pewno nic przyjemnego - powiedział ponuro Tex.- Może rewizja - rzekł Max.Król błyskawicznie znalazł się na kolanach i otworzył czarną skrzynkę.- Na razie - rzekł pośpiesznie Marlowe.- Trzymaj - Król rzucił mu paczkę kooa.- Do zoba­czenia wieczorem, jeżeli będziesz miał ochotę.Marlowe wybiegł z baraku i popędził drogą w dół.Spomiędzy ziaren kawy Król wyszarpnął zagrzebane tam trzy zegarki i podniósł się z klęczek.Po chwili zastano­wienia wszedł na fotel i wepchnął je w palmową strzechę.Zdawał sobie sprawę, że wszyscy widzieli jego nowy schowek, ale machnął na to ręką, bo w tej chwili nie miał innego wyjścia.Zamknął na klucz czarną skrzynkę.W tym momencie w drzwiach stanął Brough.- Jazda, chłopaki, wychodzić - rozkazał.ROZDZIAŁ IVPrzeciskając się przez rój spoconych mężczyzn groma­dzących się na asfaltowej drodze, Marlowe myślał tylko o jednym - o swojej manierce.Rozpaczliwie usiłował przypomnieć sobie, czy napełnił ją przed wyjściem, ale ciągle nie był pewien.Wbiegł po schodach wiodących z drogi do baraku.Ale w środku nie było już nikogo, a w drzwiach trzymał straż umorusany Koreańczyk.Marlowe wiedział, że strażnik go nie wpuści, odwrócił się więc, pochylił i pod osłoną baraku pobiegł na jego drugi koniec.Rzucił się do drzwi i zanim strażnik go zobaczył, był już przy swojej pryczy i trzymał w ręku manierkę.Koreańczyk zaklął siarczyście, podszedł do niego i ge­stem nakazał mu odłożyć manierkę.A wtedy Marlowe zasalutował mu zamaszyście i przemówił po malajsku, gdyż był to język zrozumiały dla większości strażników.- Witaj, panie.Chyba będziemy długo czekać, więc pozwól mi zabrać tę manierkę, bo jestem chory na czer­wonkę.Mówiąc to, potrząsnął manierką.Była pełna.Strażnik wyrwał mu ją i podejrzliwie powąchał.Potem wylał trochę wody na podłogę, wetknął Marlowe’owi manierkę z powrotem do ręki, jeszcze raz zaklął i wskazał na jeńców szykujących się w dole do apelu.Marlowe, któremu tak ulżyło, że aż osłabł, skłonił mu się i pobiegł do swojego szeregu.- Gdzieś się szwendał, Peter? - spytał Spence z tym większym zdenerwowaniem, że od czerwonki bolał go brzuch.- Nieważne.Ważne, że jestem.- Mając przy sobie manierkę, Marlowe odzyskał rezon.- Na co czekasz, Spence, ustawiaj wojsko - powiedział uszczypliwie.- Odczep się.No, dalej, chłopcy, stańcie w szeregu.- Spence policzył swoich ludzi i spytał: - A gdzie Bones?- W szpitalu - odparł Ewart.- Poszedł zaraz po śnia­daniu.Sam go tam zaprowadziłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •