[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.B e l i a l.To było jedno z imion, jakie sobie nadało.Bryce nie interesował się religią zbyt żarliwie, ale był dość oczytany, żeby wiedzieć, iż Belial to albo jedno z imion Szatana, albo imię jednego z upadłych aniołów.Nie był pewien.Gordy Brogan, najbardziej spośród nich religijny, był wiernym wyznawcą rzymskiego katolicyzmu.Kiedy Bryce jako ostatni wyszedł z polowego laboratorium, poprosił Gordy'ego, żeby spojrzał na imiona na wydruku.Stali na chodniku przy laboratorium w gasnącym świetle dnia, a Gordy czytał odpowiednie wersy.Za dwadzieścia minut, może szybciej, zapadnie mrok.— Tutaj.To imię.Baal.— Gordy wskazał miejsce na kom­puterowej składance.— Nie wiem dokładnie, gdzie widziałem to wcześniej.Nie w kościele ani w katechizmie.Może w jakiejś książce.Bryce uchwycił jakiś dziwny ton — i rytm — wypowiedzi Gor-dy'ego.Było to coś więcej niż nerwowość.Kilka słów wypowiadał zbyt wolno, następne zbyt szybko, znów wolno, a potem z gorączkowym pośpiechem.— W książce? — spytał Bryce.— W Biblii?— Nie.Nie wydaje mi się.Nie taki znów ze mnie czytelnik Biblii.A powinienem.Powinienem stale czytać.Ale to imię zobaczyłem w zwykłej książce.W powieści.Nie pamiętam dokładnie.— Więc kto to jest ten Baal? — pytał Bryce.— Zdaje mi się, że to chyba bardzo potężny demon — powiedział.Wyraźnie coś było nie w porządku z jego głosem, z samym Gordym.— A co z innymi imionami?— Nic mi nie mówią.— Zdaje się, że to mogą być imiona innych demonów.— No cóż, wiesz, Kościół katolicki nie straszy siarką i ogniem piekielnym — mówił Gordy, nadal dziwnie wymawiając słowa.— Może powinien.No.Może powinien.Bo chyba masz rację.Zdaje mi się, że to imiona demonów.Jenny westchnęła ze znużeniem.— Więc to tylko kolejna gierka.Gordy gwałtownie potrząsnął głową.— Nie.To żadna gierka.Wcale nie.Ono powiedziało prawdę.Bryce zmarszczył brwi.— Gordy, chyba nie myślisz poważnie, że to demon albo sam Szatan czy coś w tym rodzaju — chyba nie myślisz tak?— To wszystko bzdury — skwitowała Sara Yamaguchi.— Tak — przytaknęła Jenny.— Te wszystkie wyczyny na komputerze, demoniczny image, jaki usiłuje stworzyć — wszystko to jest kolejną zmyłką.Ono nigdy nie zechce powiedzieć nam prawdy o sobie, bo wie, że znając prawdę, możemy znaleźć sposób na pokonanie go.— A ten ksiądz ukrzyżowany na ołtarzu Naszej Pani Opiekunki Gór? — spytał Gordy.— To tylko jeszcze jedna część szarady — powiedział Tal.Oczy Gordy'ego były dziwne.Widniał w nich nie tylko strach.Były to oczy człowieka przeżywającego duchowe załamanie, nawet rozdarcie.Durniu, wcześniej powinieneś to zauważyć, zwymyślał się Bryce.— Zdaje mi się, że nadszedł czas.— Gordy mówił cicho, ale z hipnotyzującą intensywnością.— To koniec.Czas końca.Wreszcie.Jak Biblia powiada.Nigdy w to nie wierzyłem.Wierzyłem we wszystko inne, co naucza Kościół.Ale nie w to.Nie w dzień sądu.Po prostu wydawało mi się, że wszystko będzie trwało wiecznie.Ale teraz nadszedł, no nie? Sąd.Nie tylko dla tych w Snowfield.Dla nas wszystkich.Koniec.Więc zapytuję siebie, jak zostanę osądzony.I boję się.Naprawdę.Otrzymałem dar, wyjątkowy dar, i odrzuciłem go.Otrzymałem dar świętego Franciszka.Zawsze miałem podejście do zwierząt.To prawda.Żaden pies na mnie nie zaszczekał.Macie pojęcie? Żaden kot mnie nie podrapał.Zwierzęta ufały mi.Może nawet mnie kochały.Zawsze tak było.Oswoiłem dzikie wiewiórki.Jadły mi z ręki.To dar.Więc moi starzy chcieli, żebym został weterynarzem.Ale wypiąłem się na mój dar.Zamiast tego zostałem gliną.Przypasałem broń.Broń.Nie było moim przeznaczeniem brać do ręki broni.Nie moim.Nigdy.Zrobiłem to częściowo dlatego, żeby urazić moich starych.Chciałem pokazać, że jestem niezależny, kapu­jecie? Ale zapomniałem.Zapomniałem tego miejsca w Biblii, gdzie jest powiedziane, żebyś czcił ojca i matkę swoją.A ja skrzywdziłem ich.I wypiąłem się na boski dar.Więcej.Gorzej.Naplułem nań.Wczoraj w nocy zdecydowałem: odchodzę ze służby, odkładam broń i zostanę weterynarzem.Ale zdaje się, że jest za późno.Sąd już trwa, a ja o tym nie wiedziałem.Naplułem na dar od Boga i teraz.boję się.Bryce nie wiedział, co powiedzieć Gordy'emu.Jego wyimaginowane grzechy były tak dalekie od prawdziwego zła, że prawie śmiechu warte.Jeśli ktoś tu miał pójść do nieba, to Gordy.Bryce nie wierzył w nadejście Sądnego Dnia.Co to, to nie.Ale nie był w stanie wymyślić czegokolwiek, co mógłby powiedzieć temu wielkiemu, kościstemu chłopakowi, który zabrnął zbyt głęboko w swoje iluzje.Głos zabrała Jenny:— Timothy Flyte jest naukowcem, nie teologiem — rzekła z prze­konaniem.— Jeśli Timothy dysponuje teorią wyjaśniającą to, co się tutaj dzieje, jest to wyjaśnienie wyłącznie naukowe, nie religijne.Gordy nie słuchał.Ze szklistych oczu łzy płynęły mu strumieniami po policzkach.Zdawało się, że kiedy podniósł głowę i wpatrywał się w niebo, nie dostrzegł zachodu słońca, lecz jakąś wielką, niebiańską drogę, po której archaniołowie i zastępy niebiańskie wkrótce zjadą na swych płomienistych rydwanach.W tym stanie nie wolno mu nosić broni.Bryce wyjął mu delikatnie rewolwer z kabury.Zastępca chyba nie zwrócił na to uwagi.Bryce spostrzegł, że przedziwny monolog Gordy'ego wywarł silne wrażenie na Lisie.Chyba mocno ją to trzepnęło.— W porządku — powiedział do niej.— To naprawdę nie koniec świata.To nie dzień sądu.Gordy jest tylko.rozstrojony.Wyjdziemy z tego jak amen w pacierzu.Wierzysz mi, Liso? Wytrzymasz jeszcze trochę? No, głowa do góry! Dasz radę?Nie odpowiedziała od razu, jakby zastanawiając się, czy starczy jej sił i opanowania.Wreszcie skinęła głową.Zdobyła się nawet na słaby, niepewny uśmiech.— Diabelnie jesteś fajna, mała — uśmiechnął się.— Wypisz, wymaluj starsza siostra.Lisa spojrzała na Jenny, potem znów zwróciła wzrok na Bryce'a.— Aż pana jest diabelnie fajny szeryf — powiedziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •