[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierzchają w nieładzie nawszystkie strony.Na próżno wódz z czerwonym piórem usiłuje ich zatrzymać.Przejęci zabobonnątrwogą, mniemając, że mają przed sobą duchy władające piorunami, umknęli z placu boju.Porażka dzikich nastąpiła około południa.W pół godziny po ich zniknięciu Don Juan wy-szedł, aby dać pomoc rannym.Siedemnastu dzikich mniej lub więcej ciężko rannych zniesio-no do szopy, przeznaczonej na skład siana i opatrzono ich rany.Lżej ranni uszli ze swymitowarzyszami, trzydziestu jeden zabitych pokrywało pole bitwy.Pozostało przecież stu pięć-dziesięciu Karaibów do zwalczenia.Po krótkiej naradzie Hiszpanie umyślili cofnąć się do zamku, gdyż niepodobieństwem byłobronić się na dawnym stanowisku, zwłaszcza, że już dwóch odniosło rany, chociaż lekkie.Należało się obawiać, że przy ponowieniu ataku, dzicy, oswojeni już nieco z działaniem broniognistej, będą nacierali śmielej, a chociażby ich połowa od wystrzałów poległa, to reszta bę-dzie aż nadto dostateczna do wymordowania osadników.Don Juan lękał się nadto, aby dzicy nie wsiedli na łodzie i nie odpłynęli, w zamiarze po-wrócenia w nierównie większej liczbie.Atkins, lubo cierpiący na ciele mocno, nie straciłprzecież ducha.Usłyszawszy utykania Don Juana, odciągnął na bok ojca Piętaszka i długo znim rozmawiał.Przed zachodem słońca starzec znikł niepostrzeżenie.Reszta dnia przeszła spokojnie.Dzicy poniósłszy ciężką klęskę, nie śmieli ponowić ataku.Europejczycy schronili się za wały zamku, z którego strzelnic wyglądały paszcze trzech falko-netów i kilkunastu strzelb.Co dwie godziny przez całą noc zmieniały się straże.Kolejno czte-rech czuwało nad bezpieczeństwem zamku, gdy inni wypoczywali po całodziennych trudach.Około północy jaskrawa łuna zaczerwieniła sklepienie niebios.Don Juan wybiegł na straż-nicę i z podziwieniem ujrzał czółna dzikich w płomieniach.Cała załoga przypatrywała siępożarowi, odbijającemu się w przezroczu oceanu, a z dala słychać było wycia dzikich, rozpa-czających nad utratą swych łodzi.W godzinę pózniej przybył ojciec Piętaszka, któremu powiodło się spalić flotyllę nieprzy-jacielską.Już teraz nie mogli powrócić do swej ojczyzny.Wprawdzie tym sposobem Atkinszapobiegł najściu liczniejszych zastępów dzikich, lecz pozostali na wyspie, wpadłszy w roz-pacz, mogli stać się groznymi dla osady.Myśl ta trapiła niezmiernie Don Juana.Karaibowie, będąc uwięzieni na wyspie, zamiastszturmować zamek mogli się rozproszyć po okolicy, pustoszyć zasiewy, wybić kozy, a wresz-cie czatując poza krzakami, nie dać się wychylić nikomu z zamku.Po spożyciu zapasów niepozostałoby Hiszpanom nic, jak tylko zginąć z głodu, albo też, uderzywszy z rozpaczą naKaraibów, polec od ich broni.Na szczęście dzicy nie mieli tyle przebiegłości.Wrząca krew nie dozwoliła im czekaćcierpliwie pewnego upadku nieprzyjaciół.Na drugi dzień zaraz po wschodzie słońca wyru-szyli z lasu dla powtórzenia ataku.Za przybyciem na pole bitwy oglądali się dookoła, na próżno śledząc nieprzyjaciela.Rado-sne wycia oznajmiły Hiszpanom, iż Karaibowie sądzili, że osadnicy nie odważą się próbowaćdalszej walki.Wódz z czerwonym piórem długo do nich przemawiał, snadz zagrzewając dowytrwałości, po czym łańcuchem, jakby obława myśliwych, ruszyli w zarośla.Las jednak byłtak gęsty, że dobra godzina upłynęła, zanim pierwsi wojownicy indiańscy wynurzyli się z119 zarośli.Załoga wstrzymała się ze strzelaniem, ażeby wtenczas dopiero dać ognia, kiedy nie-przyjaciel nie będzie zasłonięty krzewiną.Ale Karaibowie, wyrzuciwszy mnóstwo strzał, z niesłychaną szybkością przebiegli prze-strzeń stu kroków, przedzielającą lasek od zamku.Zagrzmiały strzały Europejczyków, leczponieważ dzicy pędzili w rozsypce, zaledwie kilku obaliły, reszta poczęła się wdzierać na muri palisadę.Wprawdzie kule pistoletowe, halabardy i topory zwaliły najzuchwalszych napast-ników, lecz inni nie dali się tym odstraszyć i darli się śmiało naprzód.Zguba Europejczykówzdawała się być nieuchronna.Postanowili przynajmniej drogo sprzedać życie.Wtem jedna z Karaibek, snadz dobrze świadoma obyczajów swojego plemienia, wymie-rzyła z łuku do wodza z czerwonym piórem, który stojąc na szczycie ostrokołu, ogromnymmieczem zgruchotał drzewce halabardy Don Juana i gotował się powtórnym ciosem strzaskaćmu czaszkę.Zwisnął grot i przeszył na wylot pierś mężnego Indianina.Zachwiał się i runąłjak dąb, podcięty toporem leśnika.Na widok podającego wodza, Karaibowie zawyli z rozpaczy i zaniechawszy ataku, zbieglisię dookoła niego, spodziewając się, że cios nie był śmiertelny.Korzystając z zamieszania,załoga rozpoczęła gęstym ogniem razić nieprzyjaciół, którzy nie zważając na rany i śmierć,starali się drogie ciało unieść w bezpieczne miejsce.Biali, wypadłszy zza swych szańców,uderzyli gwałtownie na uchodzących, lecz ci, przejęci trwogą, nie próbowali nawet oporu.Dopiero na skraju lasu udało się Don Juanowi powstrzymać zapał swoich, wycinających bezlitości pierzchających Karaibów.Pięćdziesięciu trzech zabitych i około czterdziestu rannych zaległo pole bitwy.Zaciekli Hiszpa-nie dobijali umierających tak, iż ledwie dwudziestu dziewięciu zdołano ocalić.Ze strony białychranny był ciężko Hiszpan Gonzales, lżejsze rany odniosło czterech Hiszpanów i jeden Anglik.Przez trzy dni po tej bitwie nie słychać było nic o Indianach.W tym czasie z dwudziestudziewięciu rannych Karaibów czternastu umarło, a reszta miała się lepiej.O ćwierć mili odzamku osadnicy wykopali wielki dół i pochowali w nim ciała dzikich.Czwartego dnia z rana Don Juan, zostawiwszy Atkinsa i pięciu Hiszpanów oraz rannegoGonzalesa w zamku, wyruszył na czele dziesięciu swych rodaków i dwóch Anglików z ojcemPiętaszka, dla dowiedzenia się, co porabiają Karaibowie.Krwawe ślady i trupy, leżące podrodze, wskazywały drogę dzikich.W lasku znaleziono pięć ciał, w wielkim lesie jedenaście,na brzegu morskim cztery.Gdy oddział dostał się na kraniec lasu dotykającego równiny, na której był obóz Karaibów,przykry widok ukazał się oczom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •