[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Maurice Durand był jedną z niewielu osób, znających jej aktualnyadres w Czwartej Dzielnicy Paryża, przy rue Pavée 24.Hanna ubrana w ciemny sweter, plisowaną wełnianąspódnicę i grube pończochy czekała na klatce schodowej przeddawnym mieszkaniem swojego dziadka.Miała orli, szlachetniewykrojony nos i czarne włosy poprzetykane pasemkami siwizny.Serdecznie powitała Duranda, całując go w oba policzki, izaprosiła do środka.Mieszkanie było duże, z eleganckim holemwejściowym i biblioteką przylegającą do salonu.Stało w nim wielezabytkowych mebli, niektóre obite były wyblakłym materiałem wwytłaczane wzory, w oknach wisiały grube aksamitne kotary, nakominku cicho tykał pozłacany zegar.Przez chwilę Durandowiwydawało się, że powrócił do świata Antiquités Scientifiques.Przekazał Hannie przyniesioną lornetkę teatralną,opowiedział jej o ostatnich nabytkach.Otwierając teczkę, rzuciłniedbałym tonem, że przez przypadek natknął się na kilkadokumentów, które mogłyby ją zainteresować.– Czego dotyczą?– Prawdę mówiąc, nie wiem.Mam nadzieję, że pani jerozszyfruje.Wręczył jej woskowaną kopertę z trzema cienkimiarkuszami papieru i obserwował, jak Hanna Weinberg ją otwiera.– Znalazłem to w środku starego teleskopu, który niedawnokupiłem.– Co za dziwne notatki!– Też tak uważam.– Od kogo pan kupił teleskop?– Proszę mnie zrozumieć, nie mogę.Uniosła dłoń zezrozumieniem.– Nie musi pan mi niczego mówić.Wiem, że obowiązujepana dyskrecja wobec klientów.– Dziękuję pani za właściwą ocenę sytuacji, w której sięznalazłem.Pozostaje jednak pytanie, czego dotyczą te zapiski?– Nazwiska są bezsprzecznie żydowskie, całość zaś mazwiązek z jakimiś transakcjami finansowymi.Przy każdymnazwisku widnieje suma w szwajcarskich frankach i szereg ośmiucyfr.– Papier wygląda na wyrób z czasów wojny.Ostrożniedotknęła brzegu jednej z kartek.– Ma pan rację, jest bardzo lichy.Aż dziwne, że sięzachował w tak dobrym stanie.– Czym mogą być te szeregi cyfr?– Na to pytanie nie znam odpowiedzi.Durand się zawahał.– Może to numery jakichś kont, madame Weinberg? HannaWeinberg podniosła wzrok.– Konta w Szwajcarii?– W tych sprawach pani jest ekspertem – powiedziałDurand z szacunkiem.– Tak naprawdę, to wcale nie.Ale wracając do naszychcyfr, rzeczywiście mogą to być numery kont bankowych.– Znówspojrzała uważnie na kartki.– Kto sporządził tę listę? I w jakimcelu?– Może w ośrodku jest ktoś, kto wiedziałby więcej ?– Nie mamy nikogo, kto zajmuje się wyłącznie sprawamifinansowymi.A jeżeli pana przypuszczenie co do cyfr jest słuszne,to potrzebujemy kogoś, kto zna się na szwajcarskim systemiebankowym.– Czy pani zna taką osobę, madame?– Jestem pewna, że znajdę kogoś z odpowiednimikwalifikacjami.– Spojrzała na niego uważnie.– Czy właśnie tegopan oczekuje?Durand skinął głową.– Mam jeszcze jedną małą prośbę.Byłbym niezmierniewdzięczny, gdyby moje nazwisko nie zostało nigdzie ujawnione.Ze względu na pracę, pani rozumie.Niektórzy klienci mogliby.– O to nie musi pan się martwić, Maurice.Pana tajemnicanie wyjdzie poza próg tego mieszkania.Daję słowo honoru.– Zadzwoni pani, gdy dowie się czegoś interesującego?– Oczywiście.– Dziękuję, madame.– Durand zamknął teczkę i zerknął naHannę Weinberg z konspiracyjnym błyskiem w oku.– Zawszemiałem słabość do tajemnic.Stojąc w oknie biblioteki, Hanna Weinberg obserwowała,jak Durand niknie w gęstniejącym mroku rue Pavée.Znówprzyjrzała się liście.Katz, Stern, Hirsch, Greenberg, Kapłan, Cohen, Klein,Abramowitz, Stein, Rosenbaum, Herzfełd.Nie miała pewności, czy Durand powiedział jej całąprawdę, ale mimo wszystko zamierzała dotrzymać danego musłowa.Co powinna zrobić z listą? Potrzebowała eksperta.Kogoś zeznajomością szwajcarskiego systemu bankowego.Wysunęła górną szufladę biurka, które kiedyś należało dojej dziadka, i wyjęła z niej klucz.Otworzyła nim drzwi na końcuciemnego korytarza i weszła do swojego dawnego pokojudziecięcego.Wszystko wyglądało tu tak, jakby czas się zatrzymał.Łóżko z koronkowym baldachimem, półki pełnepluszowych zwierzątek i zabawek, wyblakły plakatamerykańskiego aktora, dawnego obiektu jej westchnień.Nadwiejską komodą, schowany w cieniu, wisiał obraz Vincenta vanGogha, Marguerite Gachet przy toaletce.Obraz ten kilka lat temuHanna pożyczyła Izraelczykowi o imieniu archanioła.Przypożegnaniu mężczyzna zostawił jej numer telefonu, pod którym, wrazie potrzeby, mogła go znaleźć.Poczuła, że nadszedł czas naodnowienie starej znajomości.45.Thames House, LondynZarówno sala konferencyjna, jak i ustawiony wzdłuż jejcałej długości prostokątny stół o lśniącym blacie były ogromne.Szamron rozparty w przepastnym fotelu obrotowym, wpatrzony wgmach MI6 po drugiej stronie rzeki, przypominał skrzatapodziwiającego szmaragdowe Miasto krainy oz.obok niego zestarannie skrzyżowanymi na piersi rękami siedział Gabriel iobserwował dwóch mężczyzn po drugiej stronie stołu.AdrianCarter, ubrany dzisiaj w źle dopasowaną marynarkę i pomiętespodnie z gabardyny, był szefem Działu Operacji Tajnych CIA,siedzący po jego prawej ręce Graham Seymour piastowałstanowisko zastępcy dyrektora MI5.Mężczyźni sprawiali wrażenie członków tajnegostowarzyszenia.Każdy reprezentował swój kraj, jednak osobistewięzy między nimi były wystarczająco silne, by przetrwać próbęczasu i kaprysy politycznych zwierzchników.Wszyscywykonywali zadania, których nikt inny nie chciał się podjąć, żadenz nich nie bał się odpowiedzialności.Walczyli ramię w ramię,zabijali, czasami przelewali krew za innych.Te wspólne przejściaspowodowały, że posiadali wyjątkową umiejętność zgadywaniaswoich myśli i nastrojów.Dzisiaj Szamron i Gabriel nie mieliwątpliwości, że po angloamerykańskiej stronie stołu panujenapięcie.– Coś nie tak, panowie? – spytał Szamron.GrahamSeymour skrzywił się i zerknął na Cartera.– Nasi amerykańscy kuzyni twierdzą, że mam problem.– Podpadłeś Adrianowi?– Nie – powiedział Carter.– My Grahama nadaluwielbiamy, to Biały Dom ma na jego temat inne zdanie.– Naprawdę? – Gabriel spojrzał na Seymoura.– Musiałeśnieźle nabroić, Graham.– Amerykański wywiad zaliczył wczoraj wpadkę.Poważnąwpadkę – powiedział Anglik.– Biały Dom ogłosił stan najwyższejgotowości.Wszystkim puszczają nerwy, szuka się winnych.Niestety, wiele osób uważa, że to wszystko moja wina.– Co to za wpadka?– Pakistańczyk z brytyjską wizą pobytową usiłowałzdetonować ładunek wybuchowy na pokładzie samolotu lecącego zKopenhagi do Bostonu.Na szczęście robił to tak nieudolnie, żejego sąsiedzi zdążyli go obezwładnić.– Dlaczego wszyscy uważają, że to twoja wina?– Dobre pytanie.Już jakieś cztery tygodnie temupowiadomiliśmy Amerykanów, że ten facet zadaje się ze znanyminam radykałami i że może być niebezpieczny.Według Białego Domu ostrzeżenia, które zawarłem wswoim raporcie, nie były wystarczająco przekonujące.– Seymourzerknął na Cartera.– Oczywiście mogłem zamieścić ogłoszenie naten temat w „New York Timesie”, ale po krótkim namyśle uznałemten pomysł za zbyt ekscentryczny.Gabriel spojrzał na Cartera.– Co się stało?– Nazwisko przesłane z Londynu zostało wpisane do naszejbazy danych z błędem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •