[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za to króliki cztery razy wroku dawały jej doskonałą, słodko pachnącą wełnę, na którą byłowielkie zapotrzebowanie - i na surowiec, i na gotowe wyroby.Czekając teraz w bostońskim korku, Casey przypomniała sobiezakręt wiejskiej drogi i malowaną ręcznie skrzynkę na listy, stojącąna początku podjazdu na farmę.Owce pasły się na płaskich, szero-kich łąkach.O tej porze roku trawa była świeża i zielona, a drzewaobsypane dopiero co rozwiniętymi liśćmi.Droga na farmę byłaniewątpliwie ładna, wręcz sielankowa.Casey nie mogła uciec od porównań.Zastanawiała się nademocjonalnym związkiem, jaki czuła z ogrodem na Beacon Hill.Nigdy nie przeżyła czegoś takiego na farmie matki.Tamto miejscebyło tak zwyczajne i naturalne jak Caroline, tak bezpośrednie,proste i otwarte.Bez tajemnic.A Casey pociągała wieloznaczność, złożoność.Ukryta w niejterapeutka lubiła zdzierać zasłony, kryjące osobowość miejsca czywydarzenia.Farma jej matki była uroczym miejscem na odwie-dziny, ale nigdy nie potrafiła na dłużej jej zainteresować.Z rosnącym poczuciem winy Casey zaparkowała swoją małączerwoną miatę trochę dalej od domu opieki.Miała na sobie białąbluzkę i czarne spodnie, na nogach sandały na wysokich obcasach.Włosy spięła szeroką klamrą.Przerzuciła przez ramię skórzanątorbę, wspięła się po schodkach i weszła do środka.Byli tu teraz także inni goście.Wszystkich ich znała z widzenia,choć nie z nazwiska, więc cicho powiedziała im dzień dobry.Niezwlekając, wbiegła po schodach na drugie piętro, pomachałapielęgniarce dyżurnej i ruszyła do pokoju matki.Był to jeden z tych dni.Casey nigdy nie wiedziała, co było przy-czyną takiej reakcji - czy sposób, w jaki promienie słoneczne pa-dały przez okno, czy kąt, pod jakim pielęgniarka położyła głowęCaroline, czy coś, co miało zródło w tej zewnętrznej powłoce, wktórej, zdaniem lekarzy, nic już właściwie nie było - ale stanęła wprogu porażona okrucieństwem, z jakim los potraktował jej matkę.Caroline wyglądała pięknie.Miała zaledwie pięćdziesiąt pięćlat, długie i gęste włosy, które z latami przybrały niezwykły srebrnykolor, ale ani trochę jej nie postarzały.Skórę zachowała gładką,choć bladą.Nieliczne zmarszczki na twarzy były mimiczne -Caroline bowiem często się uśmiechała. Dawniej - dodała w myślach Casey, ponieważ teraz jej twarzstale pozostawała bez wyrazu.Caroline wyglądała na tak samonieobecną jak podczas każdej wizyty w ciągu minionych trzech lat.Gdyby jej orzechowe oczy były szeroko otwarte, a nie półprzy-mknięte, promieniowałoby z nich ciepło.Gdyby mówiła, jej wargibyłyby wilgotne.Gdyby wciągnęła ją rozmowa, siedziałabypochylona, z brodą opartą na dłoni i zachwytem w żywych orzecho-wych oczach.Gdy Casey została poczęta, Caroline miała dwadzieścia lat istudiowała na ostatnim roku college'u.Jednym z przedmiotów byłapsychologia, którą wykładał Connie.Casey zawsze sobie wyobra-żała, że Conniego zafascynowała uroda Caroline, choć w gruncierzeczy nie miała pojęcia, kto się komu spodobał i jak naprawdędoszło do romansu.Matka nigdy o tym nie mówiła, Casey zaś,mimo buntowniczego charakteru, nie miała serca pytać.Jej naro-dziny na zawsze zmieniły życie Caroline.Gdyby nie ta jedna noc,kto wie, gdzie Caroline byłaby teraz? Może kontynuowałaby studiai uzyskała wyższy stopień naukowy? Może rozwijałaby zamiłowa-nie do sztuki i albo by uczyła, albo pisała? Może zostałaby sławnąprojektantką mody i podróżowałaby po świecie? Gdyby nie przy-padł jej los samotnej matki, może wyszłaby za mąż i miała dompełen dzieci oraz mężczyznę płacącego rachunki i zdejmującegozmartwienia z jej barków?Jedno było pewne: nie leżałaby w tym łóżku.Caroline przyje-chała z wizytą do Casey do Bostonu.Przechodziła przez ulicę iwtedy potrącił ją samochód.Doznała uszkodzenia mózgu i pozosta-wała w stanie niedotlenienia tak długo, że skutki wypadku byłyjeszcze poważniejsze.Choć oddychała samodzielnie orazdostosowywała się do normalnych cykli snu i jawy i od czasu doczasu wykonywała spazmatyczne ruchy, nie dawała znaku, żecokolwiek dzieje się w jej mózgu.Musiała być sztucznie karmiona ipojona.Gdyby Casey nie istniała, Caroline nie wyruszyłaby w tę podróżi byłaby zdrowa i cała.Casey nie była w stanie uwierzyć, że jej matka nie będzie już ni-gdy sobą.Oderwała się od drzwi i podeszła do łóżka.- Cześć, mamo.Pocałowała ją, ujęła jej dłoń i zasiadła na swym zwykłym miej-scu na brzegu łóżka.- Cześć, kochanie - powiedziała Caroline z wyraznąprzyjemnością, jak zawsze.W Providence byłaby boso, w za dużej koszuli z powiewają-cymi połami i w spłowiałych dżinsach, podkreślających jej szczu-płą sylwetkę.Gdyby właśnie wyszła spod prysznica, otaczałby jąeukaliptusowy zapach, owinęłaby mokre włosy wokół dłoni izgrabnie spięła na czubku głowy bambusowym drutem do robótek.Tak, robiła też na drutach.Nie tylko hodowała angorskie króliki,zbierała ich wełnę, przędła ją, farbowała i tkała, ale także robiłaswetry.I rękawiczki.I szale.Nie mogła się doczekać, kiedy będziemogła coś zrobić dla wnuka.Ciągle to Casey powtarzała.- Cieszę się, że jesteś - powiedziała teraz.- Mam nastrój nagotowanie.Może zrobię gulasz z baraniny?Casey ścisnęło się serce.- Och, nie.Rambo?Oczy Caroline wypełniły się łzami.- Odszedł spokojnie.Byłam z nim.Miał za sobą długie życie.Usiłowała mówić rozsądnie.Rambo należał do ulubionychbaranów matki.Casey wiedziała, że będzie go jej brakowało.- Tak mi przykro, mamo.Caroline wytarła nos dłonią.- Cóż.Odszedł.Gdzieś tam na górze jest szczęśliwy.Chcę touczcić.Casey nie chciała.Już to przerabiały, w minionych latach, z in-nymi owcami.- Wiem, wiem - Caroline uprzedziła jej odpowiedz - absolutnienie potrafisz zrozumieć, jak mogę jeść coś, co kochałam, ale tak jużjest w przyrodzie, kochanie.Zwierzę, takie jak Rambo, czerpiedumę nie tylko z tego, że w ciągu życia dawało wełnę, ale i z tego, żestaje się pożywieniem, gdy życie się już skończyło.Bardzo bymchciała, żebyś to tak traktowała.- Może kiedy indziej - powiedziała Casey.- Teraz trochę sięśpieszę.- To zrobię kotlety.Będzie szybciej.- Chciałam ci tylko coś powiedzieć.Caroline szeroko otworzyła oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Lewis Susan Skradzione marzenia 2
- Skradzione marzenia Lewis Susan
- Stephen King Marzenia i Koszmary 2 (3)
- Stephen King Marzenia i koszmary 2 (2)
- Stephen King Marzenia i Koszmary 2 (4)
- Umiejetnosc realizowania marzen
- Marzenia i Koszmary 2
- Moorcock Michael Gloriana
- Configuring And Troubleshooting Windows XP Professional
- Linux Complete Command Reference
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- legator.pev.pl