[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pani Sparsit znowu rozłożyła robotę,odchrząknąwszy poprzednio.Kaszel ten głuchemu nawet wyraziłby jej siłę i pobłażanie. Więc  mówił pan Bounderby  w takim stanie rzeczy, znany mi charakter pani pozwolimi sądzić, że nie życzyłabyś sobie pozostać w tym domu, choć w nim zawsze będziesz powi-tana z przyjemnością. Ach, mój Boże! Ależ nawet myśleć mi o tym nie podobna.Pani Sparsit potrząsnęła gło-wą, wciąż we właściwy sobie bardzo wyniosły sposób, zawsze z kaszlnięciem, odmiennegoteraz charakteru.Obecnie kaszel ten wyrażał jakby zejście na nią proroczego a smutnego na-stroju, którego jednakże nie wypadało okazywać. Jednak, łaskawa pani  rzekł Bounderby  w moim bankowym biurze jest apartament,gdzie wysokiego rodu i tonu dama, jako rządczyni tego miejsca, byłaby dla mnie prawdzi-wym dobrodziejstwem; i jeżeli dawna pensja. Przepraszam pana, aleś mi pan obiecał ten ostatni wyraz zamieniać zawsze na wyrażenie: roczny komplement. Jak się pani podoba; jeżeli powiadam, dawny roczny komplement będzie wynagrodze-niem dostatecznym za pobyt w bankowym domu, to nie wiem, dlaczego byśmy mieli rozsta-wać się kiedykolwiek. Propozycja pańska usprawiedliwia dobrą opinię, której pan zażywasz; a jeśli zajęcia, któ-re mię czekają w bankowym domu, są tego rodzaju, że nie ubliżą pozycji, którą mam prawozajmować w społeczeństwie. Naturalnie, naturalnie  zawołał Bounderby. Gdyby było inaczej, czyżbym mógł ofia-rować to miejsce damie takiego tonu.Nie dlatego, żebym j a s a m miał dbać o ten ton! Aledosyć, że pani dbasz o to. Jak pan jesteś względny. Będziesz pani mieć oddzielny apartament, odrębny opał i światło, i zresztą całe utrzyma-nie; będziesz mieć pani odrębną służącą przy sobie; a nadto jeszcze stróż domu będzie czu-wać nad bezpieczeństwem pani.Słowem, będzie pani wygodnie, mniemam  bardzo wygod-nie. Dosyć, panie. przerwała pani Sparsit  ani słowa więcej.Opuszczając moje dzisiejszestanowisko, nie uwolniłabym się od smutnej konieczności pożywania zależnego chleba.Mogła była powiedzieć: mleczka cielęcego, bo miała niejaką namiętność do pożywania tegoprzysmaku w pysznym ciemnym sosie. Wolę więc go otrzymywać ze znanej mi ręki pana,niż z czyjejkolwiek innej.A zatem przyjmuję pańską propozycję z wdzięcznością i ze szcze-rym podziękowaniem za przeszłe względy, jakich tu doświadczałam.I mam nadzieję  koń-czyła tonem rozdzierającego politowania  że panna Gradgrind będzie wszystkim tym, czegopragniesz i czego godnym jesteś.70 Potem już nic nie mogło wysadzić pani Sparsit z zajętej pozycji smutnych przewidywań ipolitowania.Na próżno Bounderby udawał wielkiego człowieka; na próżno trąbił samochwal-czo na cztery wiatry; pani Sparsit postanowiła uważać go za biedną ofiarę.Była nadskakują-cą, usłużną, wesoło względną, pełną nadziei, ale im więcej była tym wszystkim, tym bardziejBounderby wyglądał na całopalną ofiarę! Tyle razy okazywała swemu pryncypałowi smętnątroskliwość w wyrażaniu ufności w jego melancholijną przyszłość, że Bounderby, ilekroćspojrzał na nią, czuł zawsze straszliwe dreszcze, a czoło jego i czerwone oblicze oblewały sięzimnym potem.Postanowiono, że ślub odbędzie się za osiem tygodni.Bounderby co wieczór bywał wKamiennym Pawilonie jako narzeczony.Miłość jego przy tej okazji urobiła się w kształtybransoletek i innych klejnotów; a cały czas doślubny przybrał charakter fabryczny.Suknie sięrobiły; klejnoty się szlifowały; rękawiczki i inne przybory toaletowe fabrykowały się  i roz-legły zapas faktów nadawał rodzaj wielkiej godności mającemu się zawrzeć kontraktowi.Cała ta sprawa była od początku do końca faktem.Czas nie pławił się w owych różowych irozkosznych splotach, o co go posądzają głupi poeci w zakochania chwile; ani też godziny nieśpieszyły się lub opózniały więcej niż w każdą inną porę.Smutny statystyczny zegar w ob-serwatorium Gradgrinda walił każdą minutę po łbie w chwili jej przyjścia na świat i grzebał jąze zwykłą sobie regularnością.I tak przyszedł ten dzień ślubu, jak każdy inny dzień przychodzi dla ludzi, którzy trzymająsię zdrowego rozsądku.Gdy przyszedł, zaślubieni zostali: Wielmożny Pan Jozjasz Bounderbyz Coketown z Ludwiką, starszą córką Jaśnie Wielmożnego Pana Tomasza Gradgrinda z Ka-miennego Pawilonu, członka Parlamentu z okręgu Coketown.I gdy zostali zaślubieni na całeżycie u stołu Pańskiego, poszli usiąść przy stole śniadannym w wyżej wymienionym Ka-miennym Pawilonie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •