[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A tutaj tym bar-dziej nie drgnie jej ręka, gdyż kocha, gdyż wierzy w swoje prawo do człowieka, którego uwa-ża za najbliższą sobie istotę na ziemi.Nie bał się nawet jej okrucieństwa, lecz ogarniało goprzerażenie na myśl, że zobaczy wtedy wyraz jej oczu.Czymże będzie mógł jej odpowiedzieć? Jakimi argumentami, jakim usprawiedliwieniemsię, bodaj jakim kłamstwem?.Nic nie znajdzie na swoją obronę.Absolutnie nic.Nawet nie będzie mógł powiedzieć, że zmieniły się jego uczucia, bo tego skłamać nie po-trafi.Od dawna przecie na próżno pracuje nad wyrugowaniem jej ze swych myśli, ze swychnerwów, ze swych uczuć.Na próżno. Nie, nie mogę, nie mogę  powtarzał, by po chwili ocknąć się znowu i uprzytomnić sobiejej własne słowa, te słowa, którymi ona sama wskazała mu nową drogę: Trzeba żyć dla siebie.Bez skrupułów, bez zastanawiania się, czyim kosztem się żyje.Plunąć na wszystko.Brać, brać, co się da.Trzeba umieć krzywdzić.To racja.Czyż warto było zaczynać nowe życie, jeżeli nie zostawiło się całego bagażuskrupułów na progu! Wilk musi uwierzyć w swoje wilcze posłannictwo. I ja wierzę, wierzę, wierzę  powtarzał głośno.Pogasły już latarnie uliczne.Nad Pragą zaróżowiło się niebo.Murek wszedł po schodach,otworzył drzwi i starał się zachowywać jak najciszej, by nie obudzić Arletki.Jednak posły-szała jego kroki i zawołała: Franku!W jej pokoju jak zawsze okno było odsłonięte.Leżała zaspana jeszcze i uśmiechając sięwyciągnęła doń ręce. O, jaki ukiziany mój Franeczek, jaki zmęczony  mówiła pieszczotliwie. Chodz, bie-daku, muszę cię uściskać.104 Nigdy nie robiła mu najmniejszych wyrzutów, gdy wracał pózno.Witała go zawsze uśmie-chem i pocałunkami, a jej ciepłe ze snu ramiona oplatały się łagodnie i kojąco koło szyi, jejgorące usta dotykały spieczonych i opierzchłych od alkoholu warg.Tylko w półprzymkniętych oczach zawsze czaiło się uważne, pytające spojrzenie, które zwolna roztapiało się w uśmiech. No, rozbieraj się  mówiła  a ja ci przygotuję kąpiel.Wyskakiwała z łóżka w swojej długiej koszulce, spod której widać było tylko jej różowepięty, i po chwili z łazienki dolatywał już szum wody.Wiedział, że gdy tam wejdzie, zastanieją w wannie: to była stała jej  niespodzianka , którą komentowała niezmiennym meldunkiem: Wanna z rybką dla jaśnie pana gotowa!Zresztą rybka o takiej porze nie była wymagająca.Kilka przytuleń się, kilka pluśnięć i jużowinięta w płaszcz kąpielowy żegnała go upomnieniem: A nie zaśnij w wannie!W tym domu, w tym powietrzu było tak pełno jej ciepła, jej radości, jej miłości, a gdytrzeba  jej siły i woli, i pomocy.Oboje, jak para zdziczałych zwierząt, ustawicznie szczu-tych, zawzięcie odgryzających się życiu, uwikłanych w pętle sieci, zagonionych, tu, oboksiebie czuli się ludzmi, tu, ogrzewając się własnym ciałem, oddychali spokojnie i bezpiecznie.I wszystko to zniszczyć?.Zniweczyć?.I jak? Jak? Wzdrygał się, ile razy rozsądek, ilerazy trzezwy rachunek przyciskał go tym pytaniem.Wiedział, dlaczego tak postąpi.Dlaczego wypełni swoje wilcze posłannictwo.Bo musizdobyć potęgę, bo musi osiągnąć spokój i bezpieczeństwo, bo postanowił wyzwolić się zmatni.Bo za cenę niezliczonych łajdactw musi kupić sobie imię i życie porządnego człowie-ka, to imię i życie, które mu świat wydarł.Dlaczego tak postąpi.Ależ byłoby szaleństwem zatrzymać się w pół drogi, byłoby nędz-nym tchórzostwem ugrzęznąć w jakichkolwiek uczuciach, które wcześniej czy pózniej musządoprowadzić do katastrofy.Jeżeliby nawet wyrzekł się Czabanówny i jej posagu, jeżeli pozo-stałby z Arletką, spokoju nie zaznałby nigdy.Już teraz dręczyła go świadomość, że jest zu-pełnie zależny od tej dziewczyny, że może ona jednym słowem zdruzgotać jego egzystencję,zepchnąć go w przepaść, równie bezwzględnie i bezlitośnie, jak zepchnęła tamtego.A cho-ciażby Murek został z nią i był dla niej.Któż może mu zaręczyć, że jej uczucia się nie zmie-nią, że ona nie znudzi sobie pożycia z jednym i nie zapragnie odmiany? Więc musiałby jesz-cze czuwać nad jej miłością, zabiegać o nią, łasić się i żyć w ustawicznym strachu, by nieprzestała go kochać, bo koniec jej miłości to koniec jego wszystkich nadziei, to więzienie izguba.I jakież może być szczęście dwojga ludzi, gdy jedno z nich jest nieustającą grozbą dla dru-giego?Trzeba, koniecznie trzeba wyzwolić się.Nie chciał tylko myśleć nad tym: jak?.Gdzieśpod czaszką wprawdzie wylęgła się czarna myśl; natarczywie, wytrwale, po cichu powtarzała:zabić.Ale Murek ze wstrętem wypierał się tej myśli.Wiedział, że do tego nie jest zdolny, żewolałby sobie w łeb palnąć.Minęły znowu dwa dni, a Murek wciąż odkładał decyzję. Gdybym mógł złapać trochęoddechu, gdybym mógł wyjechać i nie widzieć ich wszystkich, ani Arletki, ani Czabanów.Zapomnieć o nich i zapomnieć o sobie.Pragnienie to stawało się coraz silniejsze.Niestety, niepodobna było nawet marzyć o wy-jezdzie.Miasto-ogród Medana rosło szybko, jak wiosenne pędy drzew i wymagało moc pra-cy.Na szczęście Czaban wyprawił żonę i Tunkę do Paryża, gdzie miała być zakupiona wy-prawa.W ten sposób Murek od czasu do czasu miewał wieczory wolne.I wtedy właśnie przy-szło mu na myśl odwiedzić Mikę Bożyńską, w której mieszkaniu na %7łoliborzu było tak ina-czej, może dlatego, że i sam czuł się tam innym.105 Przykrą niespodzianką było to, że zaraz za pierwszym razem zastał gości.Był doktor Lip-czyński z żoną, ich kuzynka, panna Nawiejska, młody inżynier Minasowicz, profesor gimna-zjalny Sudra z siostrą skautką i narzeczony Miki Tomasz Kański.Właściwie mówiąc, tylko spotkanie tu tego faceta sprawiło Murkowi przykrość.Przyjętogo z dyskretną, ale przecież wyrazną życzliwością.Murek łatwo się domyślił, że panna Mikamusiała każdemu z nich naopowiadać tyle cudów o mm, w ile sama wierzyła.Kański grał na skrzypcach.Grał rzeczywiście pięknie, zdawał się nie widzieć audytorium,a gdy skończył, był naprawdę wzruszony.Nie szczędzono mu powinszowań, a Mika, raz poraz spoglądając na Murka, czekała i jego aprobaty.On zaś nie odmówił jej tej drobnej przy-jemności, co mógł zrobić tym szczerzej, że i w obejściu Kański sprawił raczej dodatnie wra-żenie, w każdym razie lepsze niż to, jakie Murek sobie wyrobił dawniej.Jednak różnił sięniezbyt dla siebie korzystnie od reszty gości.Inżynier Minasowicz dyskutował właśnie z Su-drą na temat wychowania fizycznego młodzieży, twierdząc że nie trzeba się bać oklepanychfrazesów i że  mens sana in corpore sano ma więcej racji, niżby się zdawało.Profesor byłodmiennego zdania.Wkrótce wciągnięto do rozmowy doktora Lipczyńskiego i jego żonę.Dyskusja przeniosła się na szersze zagadnienia: celowości istnienia, postępu duchowego izadań kultury.Przy herbacie prym w rozmowie wzięły panie i  jak zwykle w takich wypadkach  dysku-sja z abstrakcji przeszła do praktycznych, dotykalnych spraw, stąd zaś do rzeczy osobistych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •