[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapłaciłem 86 dolarów i 10centów za kilogram, chociaż cena kruszcu przeznaczonego do celów technicznychwynosi tylko 70 dolarów.Cala ta transakcja zadała śmiertelny cios mojej jedynejtysiącdolarówce.Owinąłem drut dookoła pasa i wyjechałem do Boulder.Doktor Twitchell nadal tam mieszkał, chociaż już nie pracował.Jako eme-rytowany profesor większość czasu spędzał w barze klubu uczelnianego.Czterydni upłynęły, zanim dopadłem go w innym barze, obcy bowiem nie mają prawawstępu do tego uświęconego ośrodka kultury uniwersyteckiej.Kiedy go wreszciezłapałem, zaproszenie na jednego okazało się sprawą całkiem prostą.Była to postać tragiczna, jakby żywcem przeniesiona z greckich tragedii ruina wielkiego człowieka.Miał świecić jak gwiazda na firmamencie nauki ra-zem z Einsteinem, Bohrem i Newtonem, a tymczasem wyniki jego pracy znałodosłownie kilku specjalistów w dziedzinie teorii pola.Kiedy się spotkaliśmy, jegogenialny mózg był skwaszony rozczarowaniem, zmącony starością i przesączony119 alkoholem.Porównywałem go w myśli do ruin pięknej niegdyś świątyni, którejdach się zapadł, połowa kolumn runęła, a całość porosła pnączami dzikiego wina.Mimo to miał więcej oleju w głowie niż ja w najświetniejszym okresie.Wie-działem, że mam przed sobą geniusza.Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, podniósł głowę, spojrzał mi prostow oczy i zapytał:  To znowu pan? Proszę? Był pan jednym z moich studentów, prawda? Niestety nie, nigdy nie miałem tego zaszczytu.Zazwyczaj, gdy ludzie twierdzą, że już mnie widzieli, gwałtownie protestuję.Tym razem postanowiłem inaczej to rozegrać. Może pan ma na myśli mojego ciotecznego brata, rocznik  86.Uczęszczałna pana wykłady. Możliwe.W jakiej specjalności bronił pracy? Musiał odejść z uniwersytetu bez tytułu, panie doktorze.Szczerze jednakpana podziwiał.Przy każdej rozmowie o studiach wspominał o panu z ogromnymszacunkiem.Na pewno nigdy nie znajdziecie wroga w matce, jeśli w porę pochwaliciejej dziecko.Doktor Twitchell pozwolił mi wreszcie usiąść i dał się zaprosić nadrinka.Największą słabością tego człowieka była zarozumiałość.Wiele godzinw ciągu tych czterech dni przed nawiązaniem znajomości strawiłem w biblioteceuniwersyteckiej, wbijając sobie do głowy wszystkie szczegóły dotyczące profeso-ra.Wiedziałem, jakie napisał referaty i gdzie je wygłaszał, jakie otrzymał uniwer-syteckie i honorowe tytuły oraz jakie dzieła stworzył.Spróbowałem przeczytaćjedno z tych prostszych, ale już na dziewiątej stronie przestałem rozumieć, o cochodzi, choć kilka wyrażeń i wzorów pamiętałem jeszcze długo.Wyjaśniłem mu, że zajmuję się po amatorsku nauką i właśnie szukam mate-riałów do książki Zapoznani geniusze. O czym ma traktować?Z zażenowaniem przyznałem się, że  moim zdaniem  książkę należałobyzacząć od przedstawienia jego drogi życia i osiągnięć naukowych.pod warun-kiem, że byłby skłonny troszeczkę zrezygnować z dobrze znanej nieprzystępności.Oczywiście, podstawowe wiadomości powinny pochodzić od niego.Nie chciał o niczym słyszeć i twierdził, że to nonsens.Zagrałem mu na am-bicji, wmawiając, że musi spełnić obowiązek wobec potomności.Nie zgodził sięod razu i poprosił o czas do namysłu.Już następnego dnia doszedł do wniosku,że zasługuje nie na rozdział, lecz godny jest całej książki.a pomysł wydawałmu się zupełnie oczywisty.Od tego momentu mówił i mówił, a ja notowałem.naprawdę zapisywałem wszystko, ponieważ nie chciałem go oszukiwać, a pozatym co rusz prosił mnie o przeczytanie jakiegoś fragmentu.Nie wspomniał jednak ani słowem o podróżach w czasie.120 W końcu postanowiłem go o to zapytać, chociaż trochę okrężną drogą: Panie profesorze, czy to prawda, że dostałby pan Nagrodę Nobla, gdyby nie inter-wencja pewnego pułkownika?Przez trzy minuty z jego ust płynęły przepiękne wiązanki. Kto panu o tym powiedział? Hm, panie profesorze, kiedy pisałem pracę naukową na zlecenie Minister-stwa Obrony.nie omieszkałem o tym wspomnieć. ?. Tak więc, gdy zbierałem materiały do tej pracy, usłyszałem tę historię odmłodego chłopaka, który pracował na innym wydziale.Czytał pańskie sprawoz-danie i twierdził, że z pewnością byłby pan dzisiaj w dziedzinie fizyki sławą namiarę Einsteina.gdyby zezwolono na publikację pańskiej pracy. Miał całkowitą rację. Dodał również, że wyniki badań zostały objęte ścisłą tajemnicą.na roz-kaz tego pułkownika.eee.Plushbottoma. Trushbothama, drogi panie, Trushbothama [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •