[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uprzednio przete­stował go w odosobnionym miejscu.Reagował na polecenia wyda­wane drogą radiową przez nadajnik wyposażony w miniaturowy drążek sterowniczy.Wznosił się, kiwał skrzydłami i pikował precy­zyjnie według życzeń pozostającego na ziemi pilota.Potrafił też - przenieść ładunek: dwa i pół kilograma skradzionego materiału wybuchowego, równomiernie rozłożonego na całej długości kadłu­ba.Dodatkowe obciążenie nieco pogarszało jego parametry: samolo­cik potrzebował wydłużonego rozbiegu i z opóźnieniem reagował w powietrzu na ster.Nie stanowiło to jednak zasadniczej przeszkody.Broń spełni swoje zadanie.Wybrał się do sklepu z elektroniką i kupił części potrzebne do skonstruowania detonatora.Zamontował je w podwoziu i wyposażył w osobny nadajnik.Dokładnie sprawdził, czy detonator i mechanizm sterujący modelu pracują na różnych częstotliwościach.Gdyby było inaczej, materiał wybuchowy mógłby eksplodować w chwili uruchomienia samolociku.Czekał.Powoli wstawał świt.Było zimno.Drżał z chłodu.Rozgrze­wała go jedynie nienawiść.Wiedział, że cel nie mógł ukryć się w innym miejscu.Róże były zbyt ważne.Landish zbytnio się o nie bał i nie odstąpiłby ich na krok.Pomyślał o Chrisie.Oczekiwanie sprawiało mu przyjemność, już wyobrażał sobie rozkosz, której wkrótce zazna.O siódmej zastygł w bezruchu - w drzwiach budynku pojawiła się sylwetka mężczyzny o siwych włosach.Otaczali ją członkowie ochrony osobistej.Ruszyli w stronę szklarni.Saul obawiał się, że może to być inna osoba przebra­na za Landisha, ale za pomocą lornetki rozpoznał staruszka.Nie ma mowy o pomyłce.Jego strój ogrodnika był nieco wybrzuszony - miał na sobie kamizelkę kuloodporną.To na nic ci się nie przyda, sukinsynu.W chwili kiedy Landish wraz z gorylami wszedł do szklarni, Saul wczołgał się z powrotem między drzewa.Model samolotu wraz z nadajnikami schował w plecaku.Teraz przeniósł go na drugą stronę łąki.Wysoka trawa o świcie była zbyt wilgotna, by model zdołał wystartować.Za to wiejska droga doskonale się do tego nadawała.W okolicy nie przejeżdżał żaden samochód.Saul uruchomił silnik i obserwował, jak rozpędzony model startuje i nabiera wysokości.Kiedy osiągnął już odpowiedni pułap, wystarczający, by przelecieć nad drzewami, Saul zawrócił przez łąkę, utrzymując samolot możli­wie wysoko, ale zawsze w polu widzenia.Kiedy dotarł do porośnię­tego lasem zbocza obok rezydencji Landisha, zimne i mokre od rosy nogawki spodni przylgnęły mu do ciała.Jednak nawet to sprawiało mu przyjemność.Ptaki śpiewały.Poranne powietrze pachniało świe­żością.Zdawało mu się, że jest chłopcem - tak naprawdę nigdy nim nie był.Nigdy mu na to nie pozwolono.Jego zabawka.Uśmiechnął się, a wyschnięte łzy ściągnęły mu skórę na policzkach.Przyciągnął do siebie drążek sterowniczy - model stał się teraz plamką na tle porannego nieba - i skierował go w stronę rezydencji.Warkot silniczka zwrócił uwagę strażników.Kilku podniosło głowy.Mężczyzna z psem wskazał ręką w górę.Mimo że nie mogli go dostrzec z tej odległości, skulił się za krzakami, nie przestając obsługiwać nadajnika.Krew dudniła mu w skroniach.Strażnicy wyglądali na sparaliżowanych - nagle zaczęli się ner­wowo kręcić.Wyczuwali, że nadciąga niebezpieczeństwo, ale nie wiedzieli, co to jest.Saul wprowadził samolot na maksymalną wysokość i zmusił go do zanurkowania.Paru strażników pobiegło w stronę szklarni.Sylwetka samolotu rosła w oczach.Towarzyszył te­mu narastający warkot silniczka.Kilku ludzi z ochrony zaczęło krzy­czeć, inni podnieśli karabiny.Saul usłyszał strzały i zobaczył, jak ramiona strażników cofają się pod wpływem odrzutu.Zaczął manew­rować drążkiem, rzucał modelem z lewa na prawo, zmuszał go do beczek i korkociągów.Teraz strzelała już cała ochrona.Przyjrzał się szklarni.Poprzez jej szyby dostrzegł rachityczną sylwetkę w białym stroju.Białe ubranie nosił tylko Landish.Stal pomiędzy różami, w jednej trzeciej długości grządek.Saul skierował samolocik dokład­nie na niego.Pojedyncze strzały zmieniły się teraz w palbę.Model z niechęcią poddawał się sterom.Przez jedną straszną chwilę Saul obawiał się, że został trafiony, ale uświadomił sobie, że to dodatkowy ciężar zmienił lot modelu podczas pikowania.Wyrównał i prowadził teraz bardziej łagodnymi ruchami drążka.Kiedy samolot uderzył w szklarnię, Saul wyobraził sobie okrzyk zdumienia Landisha.Nacis­nął guzik w drugim nadajniku.Szklarnia rozprysła się w kawałki.Odłamki szkła wyleciały wysokim łukiem w powietrze, lśniąc w promieniach słońca.Strażnicy rzucili się na ziemię, przesłoniły ich płomienie i dym.Po dolinie przetoczył się grzmot.Saul rzucił się do ucieczki, wyobrażając sobie strzępki płatków róż, które wchłaniają właśnie krew Landisha.X.Eliot drgnął na dźwięk telefonu.Spojrzał na aparat, zmuszając się do odczekania jeszcze jednego przenikliwego sygnału, zanim odzy­ska panowanie w wystarczającym stopniu, by podnieść słuchawkę.- Słucham.- Jego głos brzmiał ostrożnie, spodziewał się triumfal­nych wyzwisk i pogróżek Saula.Musiał przekonać go, by się z nim spotkał, musiał go zwabić w pułapkę.Jednak usłyszał tylko głos swojego asystenta.- Obawiam się, że mam złe wiadomości, proszę pana.Otrzymaliśmy alarmową depeszę z MI-6.- Landish? Coś mu się stało?- Tak.Skąd pan wie?- Mów.- Ktoś wysadził go w powietrze.W jego własnej szklarni.Był pod ścisłą ochroną.Ale.- Dobry Boże.- Kiedy Eliot dowiedział się, jak ładunek wybucho­wy znalazł się w szklarni, poczuł, że serce przestaje mu bić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •