[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Morris Finkelstein jest lekarzem.Jego matka jest naszą pensjonariuszką.Ruth zdumiała się, że Żydówka pozwoliła własnemu sy­nowi umieścić się w takim zakładzie.To był atest co się zo­wie.Przez oszklone drzwi weszli do ogrodu otoczonego ży­wopłotem.Z obu stron stały cieniste altanki z kratownic oplecionych jaśminem.Stały w nich wyściełane krzesła i stoliki z blatami z matowego szkła.Kilka kobiet, ujrzaw­szy ich, przerwało rozmowę.- Witaj, Edwardzie! - zawołały trzy z nich.- Dzień dobry, Betty, Dorothy i Rosę.Och, Betty, na­prawdę cudownie ci w tym kolorze.- Uważaj, młoda damo - zwróciła się do Ruth starusz­ka, przybierając surową minę.- Sprzedałby twoją ostatnią koszulę, gdyby tylko mógł.Patel wybuchnął serdecznym śmiechem, a Ruth zasta­nawiała się, czy kobieta rzeczywiście tylko żartowała.Cóż, przynajmniej znał ich imiona.Przez środek ogrodu biegła rudawa ścieżka, wzdłuż której stały ławeczki, niektóre ocienione płóciennym daszkiem.Patel wskazywał urządzenia, których niewpraw­ne oko mogłoby w pierwszej chwili nie zauważyć.Miał do­nośny głos, mówił rzeczowo, ze znajomością tematu, jak nauczyciel, który uczył kiedyś Ruth angielskiego.Ścieżka, tłumaczył, ma taką samą nawierzchnię jak bieżnie halo­we, nie ma tu żadnych luźnych kawałków cegły czy kamie­ni, o które mógłby się potknąć nieuważny spacerowicz, ani odrobiny twardego betonu.Oczywiście, gdyby któraś z se­niorek upadła, mogłaby złamać sobie biodro, ale raczej nie rozsypałoby się na tysiące kawałeczków.- Badania wykazują, że to właśnie jest najniebezpiecz­niejsze dla osób w tym wieku.Jeden upadek i trach! - Pa­tel pstryknął palcami.- Często zdarza się tak, kiedy star­szy człowiek mieszka samotnie, w domu, który nie został przystosowany do jego potrzeb.Bez pochylni i poręczy.Patel wskazał kwiaty w ogrodzie.- Wszystkie bez kolców i nietoksyczne.Nie mamy tru­jących oleandrów ani naparstnicy, które mogłaby skubnąć jakaś zdezorientowana starsza osoba.- Każda roślina była opatrzona tabliczką z nazwą umieszczoną na wysokości oczu, żeby nie trzeba się było schylać.- Nasi seniorzy uwielbiają nadawać ziołom nazwy.W poniedziałki po po­łudniu mamy zbieranie ziół.Jest tu rozmaryn, pietruszka, oregano, tymianek cytrynowy, bazylia, szałwia.Mieli jed­nak spore problemy ze słowem Echinacea.Jedna pani na­zywa ją “chińska cecha".Teraz wszyscy tak nazywamy tę roślinę.Patel dodał, że ziół z ogrodu używa się przy sporządza­niu posiłków.- Panie nadal szczycą się swymi umiejętnościami kuli­narnymi.Uwielbiają nam przypominać, żeby dodawać tyl­ko szczyptę oregano albo że należy natrzeć kurczaka szał­wią od wewnątrz, nie z zewnątrz, i tak dalej.Ruth wyobraziła sobie kilkadziesiąt pań narzekają­cych na jedzenie i matkę przekrzykującą resztę, że wszyst­ko jest za słone.Szli dalej ścieżką w kierunku szklarni w głębi ogrodu.- Nazywamy to Szkółką Miłości - rzekł Patel, gdy we­szli w eksplozję kolorów - jaskrawego różu i pomarańczowo szafranowej barwy szat buddyjskich mnichów.- Każdy mieszkaniec ma swoją orchideę.Na donicz­kach wymalowane są imiona, jakie nadali swoim kwiatom.Jak zapewne państwo zauważyli, około dziewięćdziesięciu procent naszych pensjonariuszy to kobiety.Bez względu na podeszły wiek, wiele z nich nadal ma silny instynkt opie­kuńczy.Są zachwycone, mogąc codziennie podlewać swoje orchidee.Uprawiamy tu storczyki z rodzaju Dendrobium znane jako Cuthbertsoni.Kwitną niemal cały rok bez prze­rwy i znoszą codzienne podlewanie, w przeciwieństwie do innych orchidei.Wiele naszych pań nadało kwiatom imio­na mężów, dzieci lub innych członków rodziny, którzy już odeszli.Często rozmawiają z roślinami, dotykają płatków i całują je, troszczą się o kwiaty i dogadzają im.Dajemy im małe kroplomierze i wiadro wody, którą nazywamy “eliksi­rem miłości".Często mówią: “Mama idzie, mama idzie".Wzruszający widok, gdy karmią swoje orchidee.Oczy Ruth napełniły się łzami.Dlaczego miała ochotę płakać? Przestań, powiedziała sobie, jesteś głupia i roztkliwiasz się byle czym.Na litość boską, facet mówi o biznesplanie i formach szczęścia przewidzianych w jego kon­cepcji.Odwróciła się, jak gdyby chciała się przyjrzeć rzę­dowi orchidei.Kiedy się już opanowała, zauważyła:- Pewnie bardzo im się tu podoba.- Owszem.Staraliśmy się pomyśleć o wszystkim, o co zatroszczyłaby się rodzina.- Albo o czym zapomniałaby rodzina - rzekł Art.- Trzeba myśleć o wielu rzeczach - odparł ze skrom­nym uśmiechem Patel.- Zdarza się, że ktoś nie ma ochoty tu mieszkać, zwłaszcza na początku?- Och, ależ oczywiście.To naturalne.Nie chcą się wy­prowadzać ze starych domów, ponieważ wiążą się z nimi ich wszystkie wspomnienia.I nie chcą wydawać spadku dzieci.Nie uważają wcale, że są starzy - nie aż tak, jak mó­wią.Jestem pewien, że w ich wieku będziemy mówić to sa­mo.Ruth zaśmiała się przez grzeczność.- Być może będziemy się musieli uciec do fortelu, żeby matka tu przyjechała.- Cóż, nie będą państwo pierwsi - powiedział Patel.- O różnych oryginalnych podstępach, jakich ludzie używają, chcąc tu umieścić rodziców, można napisać grubą książkę.- Na przykład? - spytała Ruth.- Mamy tu kilka osób, które są przekonane, że ich po­byt tutaj nic nie kosztuje.- Doprawdy? - wykrzyknął Art, mrugając do Ruth.- Tak jest.Ich pojęcie o ekonomii zatrzymało się na czasach wielkiego kryzysu.Płacenie czynszu to wyrzuca­nie pieniędzy w błoto.Są przyzwyczajeni do własnego do­mu, nieobciążonego żadnymi spłatami.Ruth skinęła głową.Dom jej matki został spłacony w zeszłym roku.Wrócili alejką do holu i skierowali się w stronę jadalni.- Jednym z naszych pensjonariuszy jest dziewięćdzie­sięcioletni były profesor socjologii - dodał Patel.- Wciąż bardzo sprawny umysłowo.Ale sądzi, że uczelnia przysłała go tu na stypendium, żeby badał efekty starzenia się.Inna kobieta, dawna nauczycielka gry na fortepianie, jest przekonana, że zatrudniono ją, aby co wieczór grała po kola­cji.Zresztą gra całkiem nieźle.Zwykle wystawiamy ra­chunki rodzinom, więc rodzice nie wiedzą nawet, ile wy­noszą opłaty.- To zgodne z prawem? - zapytała Ruth.- Najzupełniej, o ile rodzina ma pełnomocnictwo albo sprawuje nadzór nad środkami finansowymi.Niektórzy biorą kredyt pod zastaw domu albo sprzedają domy rodzi­ców i płacą powierzonymi sobie pieniędzmi.W każdym ra­zie dobrze znam kłopoty, jakie mogą się pojawić przy pró­bie nakłonienia seniorów do zamieszkania czy nawet rozważenia możliwości przeprowadzki do takiej instytucji jak nasza.Zaręczam jednak państwu, że gdy państwa mat­ka będzie u nas miesiąc, nie będzie już chciała stąd wyjeż­dżać.- A to dlaczego, szpikujecie czymś jedzenie? - zażarto­wała Ruth.Patel nie zrozumiał.- Ze względu na rygory dietetyczne nie możemy poda­wać naszym pensjonariuszom żadnych ostrych potraw.Ma­my własnego dietetyka, który co miesiąc przygotowuje menu.Wiele posiłków ma niską zawartość tłuszczu i chole­sterolu.Proponujemy także dania wegetariańskie.Nasi seniorzy codziennie otrzymują wydrukowane menu.- Wziął kartę z najbliższego stolika.Ruth przejrzała listę dań.W menu był kotlet z indyka, potrawka z tuńczyka albo fajitas z tofu, a do tego sałatka, bułeczki, świeże owoce, sorbet z mango i makaroniki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •