X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy naprawdę wierzyliśmy, że socjalizm zagwarantuje integralność naszych kultur magiczno-religijnych? Czy nie istniało już zbyt wiele dowodów na to, że rozwój przemysłowy, już to kapitalistyczny, już komunistyczny, oznaczał nieodwracalny ich koniec? Czy istniał na świecie choćby jeden wyjątek od tego okrutnego, nieubłaganego prawa? Zastanowiwszy się dobrze - z perspektywy lat i widokowego tarasu upalnej Florencji - ulegaliśmy mrzonkom i byliśmy równie romantyczni jak Maskamiki ze swą archaiczną i antyhistoryczną utopią.Ta długa rozmowa z Matosem Marem, pod moskitierą, ze wzrokiem utkwionym w zwisające z ułożonego z liści palmowych sufitu drgające, ciemne torby, które rano zniknęły nagle w tajemniczy sposób - były to, jak się później dowiedzieliśmy, setki pająków zwijających się na noc w kłębek, w cieple rozpalanego w chacie ogniska -jest jednym z nieprzemijających obrazów tej podróży.Kolejnym zaś: wspomnienie więźnia z wrogiego plemienia, trzymanego przez Shaprów znad jeziora Morona na wolności, poruszającego się swobodnie po osadzie.Ale za to jego pies trzymany był w klatce pod ścisłym nadzorem.Nie ulegało wątpliwości, że i schwytany, i ci, którzy go schwytali, byli całkowicie zgodni co do znaczenia tej metafory; wszyscy wierzyli, że zwierzę więzione w klatce uniemożliwiało ucieczkę jeńca, przywiązując go do swych dozorców znacznie skuteczniej - siłą rytuału, wiary, magii - niż żelazny łańcuch.I jeszcze jedno wspomnienie: dochodzące nas przez całą podróż niezwykłe i wręcz niestworzone historie o zabijace, arcyłotrze i panu feudalnym, Japończyku o imieniu Tushia, o którym rozpowiadano, że mieszka na jednej z wysp na rzece Pastaza z haremem dziewczynek porywanych przezeń wzdłuż i wszerz całej Amazonii.Ale, na dłuższą metę, najsilniejszym i najczęściej powracającym wspomnieniem z całej tej podróży - wspomnieniem, które tego florenckiego wieczoru pali równie natarczywie jak żar letniego słońca Toskanii - miały się okazać opowieści, które w Yarinacocha usłyszałem od małżonków Schneil, lingwistów.Początkowo miałem wrażenie, że po raz pierwszy słyszę nazwę tego plemienia.Nagle jednak zdałem sobie sprawę, iż chodzi o to samo plemię, o którym Saul tylokrotnie opowiadał, zetknąwszy się z nim już w swej pierwszej podróży do Quillabamba: plemię Macziguengów.A mimo to wydawało się, iż poza nazwą, jedno ma z drugim niewiele wspólnego.Stopniowo zacząłem się domyślać, skąd wzięła się ta nieprzystawalność obu wyobrażeń.Aczkolwiek chodziło o to samo plemię - którego liczebność szacowano na chybił trafił na cztery do pięciu tysięcy - łączność Macziguengów, tak z resztą Peru, jak i pomiędzy sobą była dość zróżnicowana, co wynikało z istniejącego w tym ludzie podziału.Swoista zaś linia tego podziału - a był nią w dużej mierze Przełom Mainique - oddzielała Macziguengów rozrzuconych na obszarze bezpośrednio sąsiadującym już z Andami, w strefie górzystej, z licznie tu obecnymi białymi i Metysami - od Macziguengów ze strefy wschodniej, za Przełomem, tam gdzie zaczyna się nizina amazońska.Geograficzny uskok, ów wąski przesmyk pomiędzy górami, gdzie Urubamba zamienia się w rwącą, spienioną, pełną wirów rzekę, dzielił tych z góry, mających styczność z białym i metyskim światem, poddanych już procesowi akulturacji, od tych drugich, rozsianych po lasach niziny, żyjących w całkowitej niemal izolacji i zachowujących w mniej lub bardziej nietkniętym kształcie swój tradycyjny tryb życia.Dominikanie założyli pośród tych pierwszych kilka misji, jak Chi-rumbia, Koribeni i Panticollo, w strefie tej istniały również gospodarstwa wirakoczów, gdzie pracowali niektórzy Macziguengowie.Były to dominia słynnego Fidela Pereiry i ów maczigueński świat, do którego odnosiły się wspomnienia Saula: bardziej tknięty zachodnią cywilizacją i bardziej otwarty na zewnątrz.Druga część wspólnoty - ale czy w tych warunkach w ogóle można mówić o wspólnocie? - rozrzucona po rozległym terytorium dolin rzek Urubamba i Madre de Dios, pod koniec lat pięćdziesiątych znajdowała się jeszcze w ścisłym odosobnieniu, unikając jakiegokolwiek kontaktu z białymi.Nie dotarli do niej misjonarze dominikańscy, a i nie było w tej strefie nic takiego, jak na razie, co mogłoby ściągnąć wirakoczów.Ale nawet i ta część nie była jednorodna.Pośród najbardziej prymitywnych Macziguengów istniała mała grupa czy frakcja jeszcze bardziej archaiczna, wrogo nastawiona do reszty.Tych zwano „kogapakori” [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •  

    Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam siÄ™ na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treÅ›ci do moich potrzeb. PrzeczytaÅ‚em(am) PolitykÄ™ prywatnoÅ›ci. Rozumiem jÄ… i akceptujÄ™.

     Tak, zgadzam siÄ™ na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyÅ›wietlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treÅ›ci marketingowych. PrzeczytaÅ‚em(am) PolitykÄ™ prywatnoÅ›ci. Rozumiem jÄ… i akceptujÄ™.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.