[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli twoimiopiekunami zostają rodzice Homera, którzy w pewnym sensie byli nimi przez całe twojeżycie, to w zasadzie niewiele się zmienia.Ale gdy o tym pomyślisz, czujesz się trochędziwnie.No dobra, dam argument tym, którzy uważają mnie za nieodpowiedzialną opiekunkę, ipowiem wprost: tamtego wieczoru zgubiłam Gavina.Nie było go w szopie.Nie było go też wmniejszych szopach ani nawet w szopie na drewno.Nie było go w szopie na wełnę, w kojcachdla psów ani w kurniku.Normalnie wcale bym się tym nie przejęła.To znaczy jasne, wtamtym czasie musieliśmy bardzo dbać o bezpieczeństwo i strasznie uważać podczas myciazębów i pikników, ale prawda wygląda tak, że przeważnie zdarzały się chwile, minuty, anawet godziny, kiedy zupełnie o tym zapominaliśmy, popełnialiśmy różne błędy albozwyczajnie myśleliśmy:  Olać to, przecież nie będę się codziennie ukrywała pod łóżkiem.Ale tamtego dnia było inaczej.W powietrzu wisiało takie napięcie, że nawet Gavin niemógł go nie poczuć i wypuścić się na pastwiska.Poza tym na pewno chciał być jak najbliżejakcji.Pragnął być tam, gdzie Homer i Lee.Jasne, przyjazd Pang mógł go wytrącić zrównowagi, ale nie aż tak.Przeklęłam się w duchu, że spuściłam go z oka, że nie zauważyłamnic złego w tym, że gdy Homer i pozostała trójka odjeżdżali, nigdzie nie było widać Gavina.Nie umiałam ukryć tych obaw przed Pang.Przyspieszyłam kroku i zaglądałam wkażdy kąt.Zamilkła i zaczęła biec truchcikiem, żeby za mną nadążyć.Byłam jej wdzięczna,że przestała trajkotać.Pod wszystkimi innymi względami zupełnie różniła się od Lee, więc zpewnym zdziwieniem odkryłam, że ma taką samą wrażliwość jak jej brat.Biegiem wpadłam do warsztatu.Rozejrzałam się uważniej.Od razu zobaczyłam to,czego się obawiałam.Brakowało motoru - ulubionej yamahy Gavina.Przypomniałam sobie,że Pang widziała, jak Gavin wlewa benzynę do baków, i zapytałam ją, do których.Gdzie torobił? Mówił coś? Jak wyglądał?- Nie zwracał na mnie uwagi.- Wiedział, że na niego patrzysz?- O tak, spojrzał na mnie, ale od razu się odwrócił.Był niezbyt miły.Jakby nie chciałmnie tam widzieć.Pomyślałam:  Dobrze, jeśli nie chcesz się ze mną zaprzyjaznić, to trudno.I poszłam.To niczego nie dowodziło.Gavin prawdopodobnie potraktowałby Pang w ten sposób bez względu na okoliczności.Stojąc w miejscu, w którym tankował - tam, gdzie zazwyczajnaprawiamy motory - szybko się rozejrzałam.Wtedy coś zauważyłam.Drzwi w głębiwarsztatu były otwarte.Ktoś je uchylił najwyżej o metr, więc nie od razu rzuciły mi się woczy.Podeszłam do nich.Do środka wpadał zimny wietrzyk.Pang przemknęła obok mnie iwyszła na zewnątrz, a ja nadal przyglądałam się drzwiom. Miejsca w sam raz dla dzieciakana yamasze - pomyślałam.- Ellie, popatrz - powiedziała Pang.- To ślad motoru, prawda?Pokazywała na ziemię.W błocie odcisnął się bieżnik opon.Pang miała rację.Jak naAustralijkę o tajsko-wietnamskich korzeniach byłaby całkiem niezłą aborygeńską tropicielką.Usłyszałam warkot samochodu i domyśliłam się, że przyjechała Bronte.Zanimwróciłam do domu, żeby ją powitać, pobiegłam z Pang drogą za warsztatem.W zimowymbłocie i mokrej trawie ślady opon były dość dobrze widoczne.Prowadziły prosto w stronębramy, za którą było pole, za którym był staw, za którym było drugie pole, za którym byłonastępne pole, za którym była droga, którą można było dojechać aż do granicy.To wcale niedowodziło, że plany Gavina dotyczyły granicy, ale z pewnością nie dotyczyły odrabianialekcji, przygotowywania kanapek ani oglądania telewizji.Ciężko dysząc - raczej ze strachu niż z wysiłku - pobiegłam przez warsztat na drugąstronę budynku.Między warsztatem a domem zobaczyłam Bronte.Samochód jej mamy jużodjeżdżał.Chciałam zatrzymać tę kobietę, ale potem sobie uświadomiłam, że musimy działaćsame, przynajmniej na razie.Złapałam Bronte za rękę i próbowałam jej wyjaśnić, co się stało.Był jednak pewien problem.od razu rzuciły mi się w oczy.Podeszłam do nich.Do środkawpadał zimny wietrzyk.Pang przemknęła obok mnie i wyszła na zewnątrz, a ja nadalprzyglądałam się drzwiom. Miejsca w sam raz dla dzieciaka na yamasze - pomyślałam.- Ellie, popatrz - powiedziała Pang.- To ślad motoru, prawda?Pokazywała na ziemię.W błocie odcisnął się bieżnik opon.Pang miała rację.Jak naAustralijkę o tajsko-wietnamskich korzeniach byłaby całkiem niezłą aborygeńską tropicielką.Usłyszałam warkot samochodu i domyśliłam się, że przyjechała Bronte.Zanimwróciłam do domu, żeby ją powitać, pobiegłam z Pang drogą za warsztatem.W zimowymbłocie i mokrej trawie ślady opon były dość dobrze widoczne.Prowadziły prosto w stronębramy, za którą było pole, za którym był staw, za którym było drugie pole, za którym byłonastępne pole, za którym była droga, którą można było dojechać aż do granicy.To wcale niedowodziło, że plany Gavina dotyczyły granicy, ale z pewnością nie dotyczyły odrabianialekcji, przygotowywania kanapek ani oglądania telewizji.Ciężko dysząc - raczej ze strachu niż z wysiłku - pobiegłam przez warsztat na drugą stronę budynku.Między warsztatem a domem zobaczyłam Bronte.Samochód jej mamy jużodjeżdżał.Chciałam zatrzymać tę kobietę, ale potem sobie uświadomiłam, że musimy działaćsame, przynajmniej na razie.Złapałam Bronte za rękę i próbowałam jej wyjaśnić, co się stało.Był jednak pewien problem.Nie wiedziałam, jak dużo ona wie.Ale była bystrą dziewczyną.Miałam wrażenie, żezawsze wie więcej, niż przypuszczam.- Zaraz, zaraz, chwileczkę.Ellie, na pewno nigdzie by nie pojechał bez pytania.Myślisz, że chciał dołączyć do pozostałych? Do Homera?- Nie! No, w sumie tak, ale nie tylko o to chodzi.Gavin myśli, że oni pojechali rzucićokiem na.szczerze mówiąc, na to, co dzieje się po drugiej stronie granicy.A jeśli Gavinmyśli, że szykuje się jakaś walka, to na pewno chce w niej uczestniczyć.Ma świra na tympunkcie.Już od czasów wojny.- Ellie, przecież on ma dopiero.- Oj, to nieważne.Wiesz, jak dorośli lubią mówić o tym, że mają w sobie dziecko? Nowięc Gavin ma w sobie dorosłego.- Co konkretnie może według ciebie zrobić?Musiałam zamilknąć i pomyśleć.Czego konkretnie się spodziewałam?- Najprawdopodobniej zaczeka na nich gdzieś przy drodze - zaczęłam ostrożnie - ialbo do nich dołączy, albo, co bardziej prawdopodobne, pojedzie za nimi, przekroczy granicę,a potem, kiedy już nikt nie będzie w stanie nic na to poradzić, dogoni ich i powie:  Jadę zwami.Jeśli zauważą go wcześniej, odeślą go do domu.Na przykład z Jess.Jestwystarczająco bystry, żeby o tym wiedzieć.- Okej, więc jakie masz możliwości?Zaimponowała mi, zresztą nie po raz pierwszy.Patrzyłam na nią i myślałam:  Boże,właśnie kogoś takiego mi teraz potrzeba.Nie zadawała żadnych zbędnych pytań.W zasadzienie wydawała się zbyt zaskoczona tym, co usłyszała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •