[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie chciałbym zapijaćczłofieka, która tak pięknie gra Górskie hale. I on również uprzedzony!  pomyślał Triboulet. Widzisz, mój drogi Ludwiku, że niezbliżam się do furtki, że nie mam zamiaru uciekać  powiedział. Królowi zbyt na mnie za-leży, a mnie z kolei zbyt zależy na jego królewskiej mości. To bardzo szczęślifie, panie Triboulet.Olbrzym uśmiechnął się szeroko do Tribouleta i spojrzał z zachwytem na jego lutnię.Triboulet zamilkł, odstąpił o kilka kroków, potem zaczął znowu wygrywać na swym in-strumencie.I znowu góralska piosenka i jeszcze jedna.Melodie przewijały się jedna po dru-giej.Ludwik słuchał całą duszą.Wstrząsał nim dreszcz wzruszenia, przymknął oczy, aby lepiejsłyszeć.Czar pieśni działał na niego jeszcze silniej niż przed chwilą.Triboulet skończył granie i zbliżył się pośpiesznie do olbrzyma. Ludwiku  zapytał go szeptem  jak ma na imię ta, która czeka na ciebie tam, w górach.Elżbieta? Małgosia? Nie, Katchen.Ale skąd pan fie, sze jest jakaś ona? A gdybyś mógł wrócić do niej? Och! Byłby to istny raj. A gdybyś mógł się z nią ożenić? Mieć domek, własny drewniany domek na pięknej le-śnej polance otoczonej sosnami, tak cudownie pachnącymi żywicą.gdzieś w pobliżu dolinyi pienistego wodospadu. A więc pan tam był!  zawołał zdumiony Ludwik. Tuż przy domku ogród, miałbyś również stado krów, powracających wieczorem do do-mu, a na czele stada krowa przewodniczka z kołatką na szyi.Pomyśl tylko, krowy wracajądo domu, a wiejski pasterz wygrywa na trąbce piosenkę.Ty wracasz, a tu czeka na ciebietwoja Katarzyna. Panie! panie! Chyba oszaleję!114  Ona kładzie swą jasną głowę na twojej piersi i przemawia do ciebie głosem jeszcze słod-szym niż dzwięk piosenki:  Ludwiku, czym zasłużyliśmy sobie na to, że Bóg zesłał nam tyleszczęścia! Panie Triboulet!  zaszlochał Ludwik. Wszystko to może się spełni.Dziś wieczór, dzisiejszej nocy, gdy znowu będziesz stał nawarcie, przyniosę ci sześć tysięcy talarów. Sześć tysięcy talarów! Za to można mieć i dom, i mleczarnię, i meble, i narzędzia gospo-darskie, i ogród, i łąkę! I Katarzynę! Sześć tysięcy talarów! Czy dobrze słyszysz? Sześć tysięcy nowiusieńkichtalarów! Cóż za szczęście! Musisz tylko otworzyć mi drzwi. Panie Triboulet. Sześć tysięcy talarów! Aaski!Triboulet zamiast odpowiedzi zaczął grać góralską piosenkę.Ludwik patrzył na niego niezdecydowany i roztrzęsiony.Gdy ostatnie dzwięki piosenkirozwiały się w powietrzu, olbrzym przesunął rękami po czole i głosem ochrypłym ze wzru-szenia rzekł: Będę na posterunku między jedenastą a drugą w nocy. Dobrze.Przyjdę tu o dwunastej z pieniędzmi.Otworzysz? Jawohl!Triboulet uciekł nieprzytomny z radości, gryząc wargi, aby nie krzyczeć.Nie mógł doczekać się nocy.Aaził po całym Luwrze, oświadczył dworzanom, którzywszczęli z nim rozmowę o niełasce królewskiej, w jakiej się znalazł, że nazajutrz od samegorana rzuci się do stóp króla, błagając go o przebaczenie.Około dziewiątej znalazł się w swym pokoju i zaczął czynić przygotowania do ucieczki. Do tego mieszka pieniądze dla poczciwego Ludwika.Poczciwina! %7łyczę mu szczęścia zjego Elżbietą.nie, to Katarzyna! Ten płaszcz dla małej.mgła nocna przenika do szpikukości.A ten doskonały sztylet trzeba przypiąć do pasa.Oho, ho! Drogi panie Ludwiku, chcesznam otworzyć, proszę! Jedziemy w podróż z tą oto panienką, z moją panną, z moją córeczką.Wybiła dziesiąta, wreszcie jedenasta. Uwaga!  powiedział do siebie Triboulet. Wkrótce przyjedzie po mnie panna de Croi-zille.Drżę cały.jakiż ze mnie tchórz! Nie, już nie drżę więcej, nie chcę drżeć.W tej chwili na jednym z korytarzy Luwru rozległ się jakiś gwar, okrzyki, kroki biegają-cych ludzi.Triboulet wzdrygnął się.Szybko otworzył drzwi i złapał za rękę idącą w jego stronę ko-bietę z pochodnią w ręku. Co się dzieje?  zapytał Triboulet. Co się dzieje, mów, pani!  powiedział już spokoj-niej. Dzieje się to, że księżna de Fontainebleau znikła z Luwru.Triboulet puścił rękę kobiety i upadł jak martwy na ziemię.115 ROZDZIAA XXIXSZYNK NA WYBRZE%7łU SEKWANYW izdebce małego domku w Dzielnicy Cudów, w którym Manfred leczył się ze swych ranziołami i maściami, Lanthenay zadumany stał przy oknie.Wzrok miał utkwiony w ciemnychniebiosach, jak gdyby czekał, aż zabłyśnie wysoko w górze jakaś gwiazda.Za jego plecami Manfred, już prawie zupełnie zdrowy, chodził po pokoju.Usta jego wy-krzywiał ironiczny uśmieszek; zdawał się drwić ze wszystkiego, co go spotkało w ciąguostatnich dni.Lanthenay wiedział doskonale, o czym jego przyjaciel myśli, jaka walka wre w jego sercu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •