[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wskazała na niego palcem, wtedy wyciągnął gnata i strzelił.A ten jego szef, pułkownik, stał z tyłu, za nią.Ten szef, pułkownik, to mógł być tylko ojciec.A jego podwładny, o wyglądzie gruźlika, z mundurem zapadającym się na piersi.Boże - pomyślała z rozpaczą - oni ją zamordowali.Obaj.Obaj są winni jej śmierci.Nic dziwnego, że ojciec tego psychicznie nie wytrzymał.Pan Stasio powiedział o ojcu, że był jednym z jeźdźców apokalipsy Piłsudskiego i poszedłby za nim do piekła.Jego chudy major podobnie.Major Rozwadowski.Nie pamiętała imienia, a szkoda, dowiedziałaby się nareszcie, jak jej ukochany ma naprawdę na imię.Ciągle dźwięczały jej w uszach słowa archiwisty wypowiedziane tyle lat temu, pamięć przechowała je z jakimś niezwykłym okrucieństwem.- Tamten strzelił, trafił ją chyba w serce, od razu krew wystąpiła na bluzkę, a ona tak się odchyliła do tyłu, prosto w ramiona swojego oprawcy.Czy to możliwe.To zbyt okrutne, aby mogło być prawdą.Poświecił ukochaną kobietę dla tego starca.zniszczył rodzinę, złamał życie swoim dzieciom, bo przecież ona i Jasio żyli z piętnem tej zbrodni, nawet jeżeli tego sobie do końca nie uświadamiali.Ta sprawa na cmentarzu położyła się cieniem na ich życiu.Nie, nie, to jakaś straszna pomyłka, ojciec nie byłby doczegoś takiego zdolny.Kochał swoją Karolinę ponad wszystko.On by nie wydał na nią wyroku śmierci.To musiało inaczej wyglądać.To był tragiczny zbieg okoliczności.może wcale nie ten chudy major strzelał, może to do nich strzelano.A ona była w pobliżu.To na pewno tak było.Ubek powiedział, że ojciec i jego podwładny byli zamieszani w zamach na generała, ale nic nie wspomniał o matce.A skoro dotarł do tych dokumentów, na pewno by sobie tego nie odmówił.Przecież o to mu chodziło, żeby Ewelinę zastraszyć, zgnoić.Ale pan Stasio i jego ojciec zgodnie potwierdzili wersję, że zabójcą był major Rozwadowski.Jego i ojca skuto i zawieziono do komisariatu żandarmerii.Znużona przysiadła na ławce.Zaczął padać deszcz.Mokre kosmyki włosów przylgnęły jej do twarzy.Klęska - pomyślała.Czuła, że oto tajemnica morderstwa na cmentarzu została wyjaśniona i że jest to jednocześnie koniec wszystkiego.Ewelina kochała zabójcę własnej matki.W jakiś okrutny, wręcz barbarzyński sposób traciła także ojca.I ciągle nie mogła uwierzyć w tę wersję wydarzeń, chociaż wszystko na to wskazywało.Układanka ułożyła się sama.Byli taką wspaniałą parą, powtarzała Susanne.Gdyby wiedziała, jak było naprawdę.Matka zresztą coś przeczuwała.Te jej zapiski.Boję się tych kompanów Janka, z którymi zamyka się w gabinecie i godzinami konferuje.W sobotę wieczorem nieomal zderzyłam się na schodach z majorem Rozwadowskim.W sobotę wieczorem nieomal zderzyłaś się na schodach ze swoim mordercą - pomyślała Ewelina i jakiś potworny, piekący ból schwycił ją za gardło.Nie mogła oddychać, bała się, że się udusi.Ciężko podniosła się z ławki i ruszyła przed siebie.Nie wie, ile czasu tak jeszcze błądziła po mieście.Deszcz rozpadał się na dobre.Ewelina niemal bezwiednie znalazła się przed wejściem do domu na Filtrowej.W gabinecie paliło się światło, a więc Tadeusz nie spał, czekał na nią.Oparła się o pień drzewa i zapatrzyła w jasny prostokąt okna.Było dla niej jak raj utracony.W pewnej chwili światło w gabinecie zgasło, pomyślała, że Tadeusz postanowił się położyć, i ta myśl była jak ukłucie.Że mimo katastrofy on chce nadal żyć normalnie.Stała tak, przemoknięta do bielizny, miała na sobie tylko sukienkę i cienki sweter.Nagle drzwi wejściowe otworzyły się.Zobaczyła Tadeusza.Podszedł do niej i energicznie ujął ją za ramiona:- Ewelino, co ty wyprawiasz? Dlaczego stoisz na deszczu?Nic nie odpowiedziała, niezdolna do żadnego oporu.Bez sprzeciwu pozwoliła się zaprowadzić na górę.Rozebrał ją, położył do łóżka, kazał wziąć aspirynę i popić gorącą herbatą.Wszystko to odbywało się w ciszy.- A teraz postaraj się zasnąć - powiedział gasząc lampkę.- Opowiesz mi jutro.- Nie! - krzyknęła rozdzierająco.- Dzisiaj, teraz musimy porozmawiać.Ja wiem, że to ty zabiłeś moją mamę!Trudno powiedzieć, czego oczekiwała.Może tego, że Tadeusz popuka się w czoło, wybuchnie śmiechem.Nic takiego sienie stało.W pokoju panował półmrok, bo przed oknem świeciła jasno latarnia, nie widziała jednak wyraźnie jego twarzy.Była wdzięczna losowi, że nie musi oglądać jej właśnie teraz.Nie mogła znieść ciszy panującej w pokoju.- Odezwij się! - zawołała.- Powiedz, że zwariowałam!- Nie zwariowałaś, Ewelino - usłyszała jego zmieniony głos.- Więc dlaczego?I znowu ta cisza nie do zniesienia.- To najtragiczniejsza sprawa mojego życia - głos mu się załamał.Ukląkł przy łóżku i chowając twarz w kołdrze, rozpoczął swoją spowiedź.Słuchała w oszołomieniu.Kiedy umilkł, nie znajdując innych słów, powiedziała:- Jak to możliwe.żeby tak się zagubić.Odczuwała smutek i żal, nawet nie do niego, nie do Tadeusza.A także ulgę, że jednak ojciec nie był winny śmierci matki, to znaczy nie bezpośrednio.- Wyznałem wszystko twojemu bratu w dniu wybuchu powstania - usłyszała jego cichy głos.Przykrył ją kołdrą, bo miała dreszcze.Zęby jej szczękały, musiała zaziębić się na deszczu.Nie, chyba nie.nie było przecież zimno.Prawda zbiła ją z nóg, prawda runęła na nią, rozbijając wszystko, co zdążyli przez ten krótki czas wspólnego życia zbudować.Przeklęta prawda.Był naiwny sądząc, że uda mu się oszukać los.A może wiedział, że mu się nie uda, tylko grał na zwłokę.Był gotów wszystko wziąć na siebie, odpokutować, przecierpieć.Ale to uderzało także w nią, w Ewelinę.Nie mógł znieść myśli, że cierpi.I był bezsilny.Tamtej nocy, po zabójstwie Karoliny, zrobił rachunek sumienia.Uporządkował swoje sprawy.Rozumiał, że stało się coś strasznego, a jednocześnie gdzieś głęboko tkwiło w nim przekonanie, że nie można było postąpić inaczej.Dzisiaj nie był już tego taki pewien.Marszałek to wspaniały żołnierz, charyzmatyczny przywódca, zmartwychwstanie ojczyzny to jego bezsprzeczna zasługa.Ale potem, w czasach pokoju.Klęska wrześniowa była w jakiś sposób zawiniona przez tego człowieka.Dwudziesty szósty rok to nic innego jak rokosz.Stali twardo przy boku swojego komendanta, ale im, żołnierzom, można było takie zaślepienie wybaczyć.Jemu nie.Tamta przelana krew w dniach majowych, to ta sama krew, która splamiła bluzkę matki Eweliny w rok później.Nie, nie chce na nikogo zrzucać odpowiedzialności.Jakie to teraz zresztą miałoby znaczenie? Po prostu zdaje sobie sprawę, że zmarnował życie.Być może nie zastanawiałby się nad tym, gdyby nie Ewelina.Ta kobieta zagrała na najdelikatniejszej strunie jego duszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Rodziewiczowna Maria Miedzy ustami a brzegiem puchar
- Erich Maria Remarque Trzej Towarzysze
- Remarque Erich Maria Noc w Lizbonie
- Niklewiczowa Maria Bajarka opowiada
- Fagyas Maria Porucznik diabla (3)
- Silverberg Robert W dol do Ziemii
- Terry Pratchett Zbrojni
- JACQ Christian RAMZES 1 Syn ÂświatłoÂści
- R02 05 (2)
- Batko Andrzej Jezyk perswazji (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- adiczek.opx.pl