[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rejs powstał z ziemi, gdyż Olivier mierzył do niego o kilka cali wyżej nad głowę, wiedząc,że i to będzie dostatecznym, aby dopiąć celu.Rejs pada nam do nóg i prosi o przebaczenie. Bądz posłusznym, kiedyś głupi.! bo drugi raz poznasz się naprawdę z ołowiem.Już noc.! Trzeba przybić do tego brzegu, przywiązać kanżę i tu przenocować, bo Arabycały dzień jak wielbłądy pracowały. Teraz pół ekwipażu niech się kładzie spać, ale z pał-kami i z siekierami przy boku.Ty, Mahmudzie, z karabinem siadaj od tyłu przy sterze.miejprzy sobie trzech ludzi; jeden niech odbywa wartę, a dwóch niech śpi z kolei.Ty, Olivier, odlewego brzegu kanży; z tobą trzech ludzi; dwóch niech śpi, jeden niech czuwa.My od prawe-go.Dwóch tylko z nami.Jeden niech stanie także od szpicy, chociaż trudno, aby nas stam-tąd podeszli.Teraz oczy natężone, kurki odwiedzione.I nie spać!Dwunasta! To już noc wprawdzie przepędzona na Nilu, ale dziś nie wesele!Kto pierwszy zobaczy co ruszającego się w cieniu lub szeleszczącego po wodzie, niechstrzela na alarm z pistoletu. Szczęściem, że wiatr ucichł, noc ładna, a księżyc srebrzy takpięknie uspokojoną w gniewie rzekę.Jest to godzina, o której przechadzają się diwy.Ja tymczasem będę ci opowiadał anegdoty.Bo spodziewam się, że ci się spać nie chce, achoćby się i chciało, to trudno.! Na cóż żeś się, bracie, wybierał ze mną do Górnego Egiptu?Jutro albo pojutrze będziem płynąć obok dość pięknego miasta, Keneh zwanego, mającegokoło osiemnaście tysięcy ludności.W tym mieście od lat dwóch znajduje się dziesięć tysięcysylfid publicznych.Muszę ci opowiedzieć, jak one tam spadły z nieba.Parę lat temu, gdy Mehmed-Ali zimował w Kairze, pewien bogobojny i zamożny hadżi (tojest pielgrzym z Mekki) przyszedł jednego razu do niego na czele deputacji, złożonej z sa-mych muzułmanów przykładnych, i przedstawił baszy przyzwoitymi wyrazy, że naród wier-nych uprasza go o zapobieżenie bezprawiom i zgorszeniom, których były od pewnego czasuprzyczyną nieprawe córy Mahometa z rodu fellów, zanadto rozmnożone w Kairze. Mój stary! rzekł na to Mehmed-Ali a cóż ty chcesz, abym ja z nimi zrobił? Juścićwrzucić ich do Nilu (jak to dawniej bywało) już dziś nie mogę! Ale, efendi! można je wy-słać do jakiego miasta w Górny Egipt, a nie będą przynajmniej przyczyną zgorszenia dla mia-sta kalifów!76 A wiesz ty, mój stary odrzekł wicekról że te istoty, którymi wy pogardzacie, czyniąmi niezły dochód? Teraz ciężkie czasyl nie wiem więc, czy mam. Efendi! odrzekł hadżi. Od kilku lat złe urodzaje; Nil albo zanadto, albo za mało wy-lewa; choroby na bydło i na ludzi; znać, że cięży nad nami palec boski.! Wypędz, miłościwypanie, te bezwstydnice, a Mahomet przebłaga Allacha, a naród twój będzie szczęśliwym! Cozaś do podatku, któren ci one płaciły, my zobowiązujem się nieść ci go co rok w ofierze! Kiedy tak, to co innego.Hej! Bogos-bej! %7łeby mi w przeciągu tygodnia pozbieraćwszystkie kanże znajdujące się na Nilu i wywiezć do Kenen i do Esneh wszystkie te panie.!Co zaś do mieszkańców Kairu, zaregestrować w księdze podatkowej na ich imię nową daninę,równą czynszowi, który one opłacały.I stało się podług słowa jego.Ale cóż z tego wynikło.? Na wakujące miejsca znalazły siętak w Kairze, jak i w okolicach nowe pretendentki.Te napisały petycję do wicekróla prosząco przywilej.A wicekról udzielił im ten przywilej, z warunkiem pewnej rocznej opłaty; gdyżpodług niego n o w e z tymi, co już były w y w i e z i o n e, nie miały żadnej styczności.Iwkrótce Kair znowu obfitował w świeże kwiatki, gdy dawne więdły w Esneh i w Keneh.Ahadżi i muzułmanie, choć się chcieli od podatku uwolnić, widząc, jakiego im wypłatano figla,muszą go do dziś dnia opłacać.Ale za to przejeżdżający przez Keneh. Cóż to.? ktoś strzelił.To Mahmud! Panie! kilku ludzi zbliża się w cieniu ku nam brzegiem rzeki, psów udając.Czołgają sięoni na rękach i na jednym kolanie, trzymając jedną nogę w górę na kształt ogona. To złodzieje.! złodzieje.! Do broni.! a ty, Hassan, na ląd po kotwicę, potem zaś dowioseł i wszerz.Hassan-trefniś wyskoczył żwawo z kanży i przebywszy w bród wodę zaczął wyciągaćkotwiczkę.Ale wnet kilku ludzi prawie nagich, z nożami przypasanymi na prawym ramieniu igotowych do rzucenia się wpław, opadło biednego Hassana i zaczęło go dusić.Biedny Has-san kwiczał żałośnie pod nimi jak zając, którego charty do ziemi gnietą.Piękny to był widokprzy świetle księżyca dla patrzącego na dzikie twarze złodziejskie, na blade oblicza ludziznajdujących się na statku i na przezroczysty las palmowy, czerniący się na niebie w kształciechińskich cieni nad bielejącymi falami spokojnego Nilu. Olivier! pal w tę kupę, co dusi Hassana, a ty, Hassanie! Hassanie! zostaw kotwicę i umy-kaj do czółna.Złodziejstwo rozstąpiło się trochę pod gradem loftek, którymi ich skropił Olivier, Hassan,mocny i zręczny, wyrwał się z ich rąk, zostawując kotwicę, i w trzech skokach był na kanży.Odcięto pałaszami powrozy, a za danym znakiem dwadzieścia wioseł uderzyło razem w wo-dę, a kanża odsunęła się szybko od brzegu.Kilku Arabów rzuciło się wpław za nami i tylkowidać było na siwej powierzchni Nilu ich straszne miedziane głowy. Niech Mahmud nabija karabiny, a zostawi Frankom honor sprzątania tych miedzianychgłówek.Olivier! mierz dobrze.! Jak dwóch, trzech da nurka, to innym się odechce nas ści-gać.A dopóki nie będą na kanży, nie masz niebezpieczeństwa; jeśli więc nie stracim przy-tomności, nie dopuścim żadnego.Gdyby ich stu było.to co innego!Wiatr pomyślny zaczyna nadymać nasze żagle, a zorza rumieni widokres.Dzięki Bogu.!Minęło jeszcze jedno niebezpieczeństwo.Zpijcie spokojnie, moi towarzysze, ja teraz czuwaćbędę.Bo ja lubię spoglądać na wschodzącą zorzę.Jakże w tych okolicach zachwycającywidok nieba i natury!A im podróżny głębiej się zapuszcza w te kraje, tym go piękniejszy czeka widok.Jednagodzina wschodu słońca i godzina zachodu już by powetowały dostatecznie upał, trudy i nie-bezpieczeństwa.Złoto, szafiry, szmaragdy, rubiny, róże i perły niczym są w porównaniu owych świeżychfarb, w które ubarwiony horyzont podczas zorzy rannej lub wieczornej.Wtedy tylko można77pojąć utwory imaginacji wschodniej, poetyczne wschodnie powieści, historie zaczarowanejlampy i brylantowych drzew i pałaców.Wszystko to daje się wyczytać w tym czarującymokręgu widokres otaczającym.Może też to tak miłe wrażenie, którego doznajemy, jest spo-wodowane niebezpieczeństwem, z któregośmy uszli niedawno.? Gdy człowiek stał u progówśmierci, milsza mu zaraz ziemia i więcej znajduje piękności w naturze!Już słońce od godziny na niebie.Wstawajcie, towarzysze! ja teraz spocznę przez chwilę.A nie zapominajmy, że to i dzień dzisiejszy może się nam dać we znaki.Jesteśmy właśnieokoło zbuntowanych wiosek.Zwińmy więc naszą narodową banderę, pozamykajmy okienka,załóżmy pomost sakwami z mąką, z węglami i z sucharami i udajmy kupców tureckich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Gabriel Richard Scypion Afrykański Starszy. Największy wódz starożytnego Rzymu
- Gabriel Richard A Scypion Afrykański Starszy największy wódz starożytnego Rzymu
- Wójcicki Kazimierz Władysław Klechdy Starożytne Podania i Powieci Ludowe
- B Gabriel R.A. Scypion Afrykański Starszy. Największy wódz starożytnego Rzymu
- Gabriel R.A. Scypion Afrykański Starszy. Największy wódz starożytnego Rzymu
- 49 opowiadan
- Platon Dialogi (2)
- Feist Raymond E Srebrzysty Ciern (2)
- Chmielewska Joanna Wyscigi
- Katarzyna Berenika Miszczuk Szeptucha
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- filantrop.pev.pl