[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W głębi lasu widziałam ich kilku, pili53 wódkę i coś jedli.Wszystko, au naturel, na trawie. No, i pani uciekła?. Pewno, że wolałam to, niż być posłuszną, sjesta południowa z nimi nie nęciła mnie, alepożegnałam ich od siebie.dość uprzejmie. Haha!  zaśmiał się Paszowski  słyszeliśmy o tym; ćwiknęła pani różczką przez twarzowego natręta i to tak skutecznie, że ślad niefortunnej zaczepki pozostał mu zapewne nadługo. Kto to panu opowiadał?. Pani masztalerz, który nadjechawszy potem, omal, że nie został zabitym, bo gopoczęstowali kamieniami aż miło. A tak mścili się na moim masztalerzu, za mnie, za Ismaila-paszę i za moje dogi, bowszyscy daliśmy się im we znaki.Miecio parsknął śmiechem. A przede wszystkim tyś się zemściła na nich za naszego papę za to, co go spotkało nawiosnę, podczas strajków agrarnych. Cóż to było?  pytała Ira.Panowie uśmiechali się, a Maryś zawołał niechętnie: Ach głupstwo! niewarte wspomnień! Nie, owszem to było ciekawe  kontynuował Miecio.Myślałem, że i panie o tymsłyszały.Otóż papo jechał z Warszawy już końmi; od kolei i na drodze wieczorem, czterechtakich frantów zaczepiło ojca, żądając pieniędzy.Papo dał im pół rubla, bo mówi, że więcejnie miał.Ale im się to nie podobało, spędzili stangreta z kozła, ojca wsadzili na jego miejsce,sami siedli do powozu i kazali się wiezć do lasów ciągińskich.Papo pod grozą, oczywiściejechał, w lesie wysiedli i za fatygę dali papie całego rubla ze słowami:  masz panie burżuj odnas napiwek i pamiętaj, żeby na drugi raz ekspropriantorom półrublami nie świecić w oczy.Sam papo nam to opowiadał, że. jak nie wiem co, tak mnie juchy wzięły, że nawet nieśmiałem im tego rubla rzucić w nos, bom się bał  jak nie wiem co! 'Miecio wybornie udał głos i sposób mowy pana Korzyckiego, całe towarzystwo śmiało sięszczerze bez względu na obecność Maryli. To i ja państwu o sobie coś powiem  rzekł Denhoff. Ja ni mniej ni więcej tylko dałemrubla na nóż, którym obiecywano mnie zarżnąć.Wybuchnął śmiech. A to jakim sposobem? Co znowu! Przyszedł raz do mnie jakiś jegomość pełen godności w ruchach, kłaniający się zwyszukaną uprzejmością i oznajmił, że jest jednym z partii liczącej sześćdziesięciu członków,którzy po całej Polsce zbierają składki na noże i inną broń, bo za miesiąc będzie rzezobywateli, księży i w ogóle możnych.Spytałem, czy i ja mam się tego spodziewać,odpowiedział, że pominiętym nie będę.Więc ja mam dać składkę  pytam  na to, żebyściepanowie mieli za co kupić nóż na moją szyję? a on mi z najpiękniejszymi ukłonamiodpowiada:  tak trzeba łaskawy panie dziedzicu.No, i musiałem dać rubla na taki wzniosłycel. Czy to tylko był rubel czy półimperjał?  spytał Paszowski  bo nie mogę uwierzyć, abysię pan choć raz okazał, nie tak hojnym jak Krezus. Nie panie, skoro chodzi o własną szyję, bywam nieco skąpszy.Pomimo drażliwychtematów rozmowy, szczera wesołość zapanowała w towarzystwie.Każdy opowiadał jakieśfakty z minionych miesięcy, śmieszne, lub bezczelne.Panny z Worczyna przypomniały dzieńpamiętny, kiedy kursujące po okolicy bandy robotników agrarnych, z agitatorami na czelewstrzymywały roboty na folwarkach i jak taka banda zaszedłszy do Worczyna, porozpędzałasłużbę, nie pozwalając pracować:  ino lawentarz (inwentarz) trza obrządzić, bo to niemestworzenie.A Paszowski wnet podchwycił opowiadanie panien i wołał rozbawiony:54  Pamiętam doskonale, do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich, jak w Worczyniepanny same woziły nawóz.Dalibóg prawda! Maryla zrobiła wielkie oczy. Co?! Co też pan mówi?Panny śmiały się, Paszowski zaś wołał dalej: Prawda, dalibóg! Nie było fornali, ani parobków, ani żadnego chłopca w folwarku, a tuakurat zakładały się inspekty.Więc panna Ira i Ziula, at, pewno dla zabawy, to się wie, wsekrecie przed rodzicami, jeszcze z jakąś kuzynką swoją, dalejże wozić ze stajni nawóz doinspektów i razem z ogrodnikiem założyły wszystkie skrzynie.No, czy ja pływam  pannoIro? Toż przyjechałem na ten moment i sam jeszcze pomagałem wcale niezle; do wszystkichaniołów. Ależ tak, tak, zdejmowałam tę grupę  rzekła Ziuta. Pan nam ogromnie dużodopomógł.A jak to było wesoło! Potem pojechaliśmy tym samym wózkiem i mulicą doksiędza Janusza.Pamiętam, że się ludzie w Okorowie żegnali na nasz widok.Tulicka omal,że nie zemdlała ujrzawszy nas z karety, a ksiądz Janusz. Ależ mieliśmy mnóstwo wrażeń  krzyczał Paszowski. Pan Kocio, strasznie zgorszony,śmiał się potem przez cały miesiąc.Jednak najwięcej zachwycony tym bohaterskim czynempanien był chłop Szczepański, bo ml potem powiedział, że:  to dopiero te dziedziczkiworcyńskie zuchy panny, to ci wyborne żony dla gospodarza. Jeszcze tylko mnie tam brakowało do kompletu  rzekł Ryszard. I mnie tyż.Ja bym prlacował razem z wami, strlejki by mnie wcale nie pzerlaziły zawołał Teoś Paszowski. Pana Denhoffa zupełnie sobie nie wyobrażam w tej roli  śmiała się lekko Maryla.Tobyło nie chic, ale mogło wyglądać oryginalnie.tylko.wulgarnie.Maryś zagryzał usta, jednak odrzekł wesoło: I to malarka, Ira, druga fotografka, dwie sławy rodziny przy takiej prozaicznej robocie.To dowód uniwersalności. Nie żartuj sobie z nas, mój drogi  rzekła Ziula. Wiecie państwo, a u mnie taka banda chciała wyżłopać moją piwnicę, alem kazałpachołkowi dać im brahy, co przywiezli z gorzelni dla krów.Bo ja, panie mój, częstuję ludnawet i winem czadem, ale nie takich cymbałów, urwipołciów.Paszowski znowu wpadł w werwę opowiadania, lecz Maryla już nie słuchała, wolnoodeszła w stronę łąki, leżącej za ogrodem Paszowskiego.Maryś jak cień poszedł za nią.Wkrótce rozjechano się.Maryla z bratem wyruszyła pierwsza i od razu za bramą wypuściłakonia w skok. Temperament bajeczny u tej panny  rzekł Osinowski  ale takie ogniste piękności niebywają bezpieczne. Zwłaszcza dla tych, którzy nie potrafią temperować  dodała Ira.Maryś miał dosyć. Ognistą pięknością możecie nazywać.panią Amę, mąż nie umiał temperować i jest dlaniego niebezpieczną.O pannie Maryli należy wyrażać się inaczej, proszę!Znowu w złym usposobieniu dojechano do domu.Tu nareszcie skończył się feralny dzień.Dom był pełen gości.Przyjechali Brewiczowie z Woli Wierzchlejskiej, doktorstwoTroczyńscy z Ciągini i niezbędna pani Ama Lubocka.Przy świetle łagodnego słońca pływanołódką po stawie worczyńskim.Fale cicho lśniły, mącone tęczowo od rzucających się ryb.Gdypo zachodzie błysnął biały mat księżycowy, fale przybrały kolor płynnego metalu,gdzieniegdzie stała tafla nieruchoma, zupełnie martwa, dopiero łódz rozcinała ją ostrymdziobem, że pod cięciem gięła się, zwijając odchylone kryzy rozprutych brzegów.Srebrzyściebłyszczały ostre kity tataraków, cienie od nich szły tajemnicze, drżące, nadmiernie na wodziewydłużone.Zapach wód rzezki, nasiąkał mdłym swędem ryb.Cisza roztoczona, cisza snówletnich, kołysana szmerem fal, bulgotaniem nurtu pod łodzią, wywołała też same tajemne55 odczucie wśród płynących.Rozmarzenie wzięło ich w swój krąg.Każdy patrzył na toń podsobą, czytał na niej wróżby, śnił.To nasunęło szepty, jakby lękliwie, ale konieczne dla tych,co wrażeń nie potrafili utopić w stalowej głębinie.Pani Ama uczucia swe wolała objawiać inaczej, siedząc obok Marysia, piekła go swymoddechem, zaprawionym lubieżnością [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •