[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pójdę gdzieś, pokręcę się trochę, a wieczorem gramy.Po obiedzie ja też wybrałam się na spacer, szłam wzdłuż ulicy Kościelnej aż na samkoniec Osady, gdzie już zaczynał się las.Idąc, nie zastanawiałam się nawet, dokąd za-prowadzi mnie droga, i dopiero kiedy znalazłam, się między gęstniejącymi drzewami,51 zobaczyłam w głębi kolorowe namioty.Stanęłam na skraju polany i zaczęłam nasłuchi-wać, cicho tu było, widocznie upalny dzień wymiótł wszystkich nad jezioro.Kacper sie-dział nieruchomo na skrawku przygniecionej trawy, głowę miał opartą na złożonych zanią ramionach i patrzył przed siebie.Ten spłachetek ziemi jeszcze niedawno był jegomałym, dziwnym domem, zapewne.Stałam do chwili, kiedy wyprostował się i gwał-townie zaczął palcami rozsuwać zgniecione zdzbła trawy, tak jakby chciał po tym domuzniszczyć ostatni ślad.Wtedy odeszłam.Pana Yacobi zobaczyłam, otwierając okno.Był bardzo wczesny ranek i chociaż bez-chmurne niebo zapowiadało piękny dzień, poczułam zimne jesienne powietrze prze-siąknięte wilgocią.Achmed szedł ścieżką ubrany w ściągnięte poniżej kolan małymiklamerkami pół długie brązowe spodnie, o których kiedyś mówiło się pumpy, a którychteraz chyba już nikt nie nosi.Na nogach miał ciepłe długie skarpety w czarno-czerwonywzór i sznurowane buciki na masywnej podeszwie sięgające powyżej kostek.Włożył nasiebie rudą kurtkę z grubego materiału, ściągniętą w talii szerokim paskiem i mały ty-rolski kapelusik w kolorze ciemnozielonym.W ręku trzymał cienką laseczkę, którą wy-wijał energicznie.Jeszcze wczoraj jego widok śmieszyłby mnie ogromnie, dziś jedyniewzruszał, ponieważ przepadałam już za panem Yacobi.Patrzyłam, jak starannie zamykaza sobą furtkę.Usłyszałam pukanie do drzwi, to pani Rozalia, tak jak każdego ranka,przyniosła do mojego pokoju gorące mleko. Czy pani widziała, pani Madziu, jak to się on wystroił? A ja myślałam, że ma zesobą tylko tę małą walizunię! Tymczasem wczoraj po nocy wyładował z bagażnika dwiewalizy i torbę, zupełnie jakby miał zamiar u mnie zimować. Może jest  w podróży.Ten adres Holy Golightly wymyślony przez Trumana Capote a zawsze mnie urzekał,a do Achmeda Yacobi dziwnie pasował, chociaż w przeciwieństwie do Holy nie był onmłodą dziewczyną. W podróży!  fuknęła pani Rozalia. On tu do nas przyjechał w interesach. Tak pani powiedział? Nie musiał mi mówić, podsłuchałam.Ustawiła dzbanek obok mojej miseczki z płatkami kukurydzianymi i spojrzała wy-czekująco. Pani Madzia nie jest ciekawa?Byłam straszliwie, nieprawdopodobnie ciekawa. Trochę jestem  przyznałam. Więc niech pani Madzia słucha, przyszedł rano na recepcję, jeszcze za przeprosze-niem w szlafroku i w kapciach, i mówi do mnie:  chyba miałem sen, śniło mi się, drogapani, że był do mnie telefon , i czeka.To ja mówię:  nie było do szanownego pana żad-nego telefonu , a on na to, że w takim razie zaraz będzie, bo najwyrazniej on jest tego52 pewien.I co, pani Madziu? No i w tym momencie rozlega się telefon. Zgadła pani, rozlega się.Mało nie padłam ze strachu, bo nerwowa jestem i cho-ciaż w duchy nie wierzę, to jednak bardzo się ich boję, a tu chyba jakaś siła nieczysta na-tchnęła pana Yacobi, sama pani musi przyznać.Przyznałam i niecierpliwie czekałam na dalszy ciąg opowieści, ale w tej samej chwiliprzez uchylone drzwi wszedł do pokoju cholerny kot pani Rozalii i wskoczył na mojełóżko. Idz, ty cholerny kocie!  krzyknęła pani Rozalia. Niech pani popatrzy, jak tosię rozbestwił! On tu do mnie często przychodzi, więc dobrze wie, że mu wolno.No i co? No i nawet nie zdążyłam podnieść słuchawki, bo on ją cap i złapał.Najpierw po-wiedział swoje nazwisko, potem słuchał i słuchał, a pózniej krzyknął:  tu jest biznes dozrobienia ! Pózniej znowu tylko słuchał, ale wreszcie odezwał się znowu:  zaraz wybioręsię tam na rekonsen.na reknosens. Może na rekonesans, pani Rozalio? Może. I co? A potem długo coś mówił o inwestycjach, że chętnie zainwestuje w hotel, chybamój miał na myśli, bo przecież innego hotelu tu nie ma, dlatego pewnie tak on mnie wy-pytywał o to centralne ogrzewanie.Po tej rozmowie poszedł na górę, ale już po półgo-dzince widzę, schodzi.Wyelegantowany, pachnący, kapelusik na głowie, laseczka.I mówido mnie tak:  pani szanowna orientuje się zapewne, gdzie tu w pobliżu jest zródełko?To ja go pytam, o jakie zródełko szanownemu panu chodzi, a on, że o takie z wodą mi-neralną.Mówię, że mineralną to u nas w butelkach sprzedają i że najlepiej karku.kar-kru.luje się w dwulitrowych. I co on na to powiedział? Aha. Nic więcej? Nic.Jeszcze tylko potknął się o tego cholernego kota, bo mu wlazł pod nogi, prze-prosił go i wyszedł.Pani Madziu, czy on powinien przepraszać kota? Miło z jego strony.Dziękuję za mleko, pani Rozalio. Na zdrowie.Spotkałam pana Yacobi, kiedy wracałam z biblioteki, gdzie sobie wymieniłam prze-czytane książki na nowe. Jakże miło spotkać ciebie, Magdaleno!  zawołał ucieszony.Zauważyłam, że ma zabłocone buciki i laskę oblepioną grudkami ziemi.Widocznieszukał zródełka.53  Dokąd to chodziłeś, Achmedzie? Odbyłem mały rekonesans, okolica tutaj jest nadzwyczajnie malownicza, a pejzażtaki sentymentalny! To prawda, ja też tak uważam. Widzę, że niesiesz sobie lekturę, czy być może romanse? Nie. Szkoda, przepadam za romansami. Chętnie ci pożyczę, mam u siebie dwa, które gorąco poleciła mi do czytania sio-strzenica pani Rozalii. Będę dozgonnie wdzięczny  zapewnił mnie Achmed Yacobi.I dlatego znalezliśmy się w moim pokoju, przy półce, na której zawsze stawiałamksiążki i kładłam potrzebne papiery.Achmed zauważył kilka zdjęć, które tam leżały.Kacper zapomniał o nich, kiedy po wakacjach wracał do domu.Pan Yacobi stanął napalcach, żeby obejrzeć to, które leżało na wierzchu. Twój syn, Magdaleno? Tak.Pomyślałam, że wolę mieć za sobą całą tę historię, więc sięgnęłam po zdjęcia i poda-łam je Achmedowi. Jakiż to piękny chłopiec.Odłożył jedno, drugie, trzecie zdjęcie.Na czwartym szczęśliwy Kacper trzymał przedsobą roześmianą Tinę.Pan Yacobi zachwycił się. Jakaż to wspaniała para! Wspaniała! Twój syn, moja droga, jest niezwykle przy-stojnym młodzieńcem! A przy nim ta urocza młoda dama!Niepojęte! Achmed Yacobi obojętnie złożył zdjęcia, podał mi je i sięgnął po swoje ro-manse. Dziękuję za lekturę, Magdaleno, znakomicie wypełni mi czas.Szanowne kotki za-mieszkały u ciebie na stałe?Dopiero teraz zauważyłam, że obok cholernego kota pani Rozalii leżą na moim tap-czanie trzy grubiutkie kocięta, które on wylizuje czule. Okocił się!  zawołałam zdumiona, na chwilę zapominając o zaskakującym za-chowaniu pana Yacobi.Tymczasem Achmed spokojnie i z powagą oglądał okładkę jednego z romansów, naktórej para w kolorze czarno-czerwonym spleciona była w miłosnym uścisku.Pózniejuniósł głowę i zapatrzył się w drzewa za oknem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •