[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Atak! - krzyknął - wzywam cały ogień na siebie! Ku chwale ojczyzny!- Poświętliwy jesteś - zdążyłem jeszcze rzucić, nimem się cały przeistoczył w obłok.W samą porę, bo coś zadudniło, ogromna góra rumowiska zatrzęsła się i z jej środka buchnął płomień.Mój samostraceńczy rozmówca stanął w sinawym blasku, rozżarzył się i sczerniał, ale ostatnim tchnieniem zdążył jeszcze wyrzucić z siebie: - Ku chwale ojczyzny! - Po czym jął się po trochu rozpadać.Najpierw odpadły mu ręce, potem pękła z żaru pierś, ukazując na mgnienie jakieś dziwnie prymitywne powiązane łykiem miedziane druty, a na koniec najtwardsza widać głowa.Ód razu rozłupała się.Była całkiem pusta, istna łupina ogromnego orzecha.Ale on stał już rozżarzonym słupem i jak bierwiono drewna w ogniu spopielał, aż poszczególnymi segmentami rozpadł się na dobre.Chociaż byłem mgłą, czułem jednak gorąco buchające ze środka ruiny jak z wulkanicznego krateru.Poczekałem chwilę, rozwiawszy się ku ścianom, ale żaden nowy kandydat na rozmówcę nie wyjrzał z płomieni, gorliwie buchających wzwyż, tak że dotąd wciąż jeszcze nietknięte świetlówki stropu poczęły jedne za drugimi pękać i kawałki rur, szkła, przewodów sypały się na gruz, a jednocześnie robiło się coraz ciemniej i ta kiedyś schludna, matematycznie kolista sala przypominała scenę z sabatu czarownic, oświetloną sinym płomieniem, który wciąż buchał w górę, a jego ciąg dopiekał mi, aż widząc, że nie mam tu już nic do rozpoznawania, skupiwszy się, wpłynąłem do korytarza.Japończycy mogli mieć pewno jakieś inne, rezerwowe ośrodki militarnego przemysłu, równie dobrze rezerwowym i przez to mniej ważnym mógł być ten zniszczony, ale uznałem za wskazane wydostać się na światło dzienne i powiadomić bazę o tym, co zaszło przed następnym etapem rekonesansu.Nic mnie po drodze nie zatrzymało ani nie spotkało.Przez korytarz dostałem się do pancernych drzwi, przez dziurkę ich zamka na drugą stroną, potem zostawiłem za sobą kratę patrząc nie bez pewnego współczucia na wszystkie mijane, ostrzegawcze napisy, funta kłaków niewarte, aż w dali zajaśniał nieregularny wlot pieczary.Tu dopiero przybrałem postać zbliżoną do ludzkiej, bo jakoś już się za nią stęskniłem - był to nowy, nie doświadczany nigdy dotąd rodzaj nostalgii - i odszukałem głaz nadający się na miejsce spoczynku, nie bez narastającej rozterki, odczuwałem bowiem coraz większy głód, a jako zdalnik nic nie mogłem wziąć do ust.Trudno było jednak zostawić tak wielostronnego zdalnika na pastwę losu, aby coś choćby i pospiesznie przekąsić.Odłożyłem to więc, postanowiwszy pierwej powiadomić mocodaw­ców, a przerwę na posiłek zrobić zaraz potem, po umieszczeniu zdalnika w jakimś pewnym schronisku.Wywoływałem i wywoływałem Wivitcha, ale odpowiadała tylko śmiertelna cisza.Sprawdziłem Geigerem, czy nie przesłania mnie i tu zjonizowany gaz.Może krótkie fale nie mogły się wydobyć z wąskiej rozpadliny, więc z pewną niechęcią obróciwszy się w chmurę, strzeliłem wysoko świecą w czarny nieboskłon i jako ptaszę znów wezwałem Ziemię.Nie byłem oczywiście żadnym ptaszęciem, toż bez powietrza nie można utrzymać się na skrzydłach, ale tak mi się powiedziało, bo to ładnie brzmi.IX.WizytyWróciłem z nieudanych zakupów jakby we śnie.Sam nie wiem, jak znalazłem się w moim pokoju, tak bardzo usiłowałem zrozumieć to, co zaszło przed domem towarowym.Nie mając najmniejszej ochoty znaleźć się przy stole z Gramerem i całą resztą, zjadłem wszystkie herbatniki schowane w szufladzie biurka i popiłem je colą.Już zmierzchało, kiedy ktoś zapukał.Myśląc, że to Hous, otwarłem drzwi.Stał w nich obcy mężczyzna, w ciemnym ubraniu, z płaską czarną teczką w ręku.Nie wiem czemu, wydał mi się przedsiębiorcą pogrzebowym.- Czy mogę wejść? - spytał.Cofnąłem się milcząc.Nie rozglądając się, usiadł na krześle, na którym wisiała moja piżama, położył teczkę na kolanach i wyjął z niej dość gruby plik maszynopisów, a z kieszeni staromodne binokle i nasadziwszy je sobie na nos, przez długą chwilę patrzał na mnie w milczeniu.Włosy miał prawie siwe, ale brwi czarne, twarz chudą, z opuszczonymi w dół kątami bezkrwistych ust.Stałem u biurka nie ruszając się, a on położył na blacie wizytówkę.Rzuciwszy na nią okiem przeczytałem “Profesor Dr Allan Shapiro I.C.G.D." Adres i numer telefonu były wydrukowane tak drobno, żem ich nie odcyfrował, ale nie chciało mi się wziąć wizytówki w palce.Ogarnęło mnie obojętne znużenie, podobne trochę do senności.- Jestem neurologiem - powiedział.- Dość znanym.- Chyba czytałem pana.- mruknąłem niepewnie.- Kallotomia, lateralizacja funkcji mózgu.prawda?- Tak.Jestem też doradcą Lunar Agency.To dzięki mnie mógł pan dotychczas zachowywać się tak, jak pan chciał.Uważałem, że w obecnym stanie należy pana ochraniać, ale nic więcej.Próba ucieczki była infantylna.Proszę to zrozumieć.Stał się pan nosicielem skarbu, który nie ma ceny.Geheimnistrdger, jak mówią Niemcy.Wszystkie pana poruszenia były bezustannie śledzone, i to nie tylko przez Agencję.Do dziś udaremniła osiem prób porwania pana, panie Tichy.Już lecąc do Australii, był pan pod obserwacją specjalnych satelitów, nie tylko naszych.Całym moim autorytetem przeciwstawiłem się żądaniom polityków, którym podlega Agencja, aby pana aresztować, ubezwłasnowolnić i tak dalej.Pewne porady, zasięgnięte przez pana przyjaciela, są bezwartościowe.Kiedy stawka jest dostatecznie wysoka, prawo przestaje się liczyć.Dopóki pan żyje, wszyscy - wszystkie zainteresowane strony, znajdują się w położeniu pata.To nie może trwać.Jeśli pana nie zdobędą, zabiją pana.- Kto? - spytałem, patrząc na niego bez zdziwienia.Widząc, że zapowiada się dłuższa wizyta, usiadłem na fotelu, zrzuciwszy na podłogę parę gazet i książek.- To nie ma znaczenia.Okazał pan, nie tylko moim zdaniem, dobrą wolę.Pana oficjalny raport porównano z tym, co pan pisał tutaj i zakopał w słoju.Poza tym jako tertium comparationis Agencja dysponuje wszystkimi nagraniami z bazy.- I co? - powiedziałem, bez większego zainteresowania, tylko dlatego, bo zrobił przerwę.- Częściowo pisał pan prawdę, a częściowo musiał pan konfabulować.To nie było z premedytacją.Wierzył pan w to, co było w raporcie i w to, co pan tutaj napisał.Kiedy w pamięci powstają luki, każdy normalny człowiek usiłuje je wypełnić.Całkiem bezświadomie.Zresztą nie wiadomo, czy pański prawy mózg stał się rzeczywiście skarbcem.- To znaczy?- Kallotomia mogła nie być dziełem przypadku.- A czym?- Manewrem dla odwrócenia uwagi.- Czyim? Księżycowym?- To całkiem możliwe.- Czy to znów aż takie ważne? - spytałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •