[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Matsugae zdobył nie tylko sporo naprawdę niezłego wina, ale również wiele lokalnych przypraw.Żołnierze widzieli, jak chodził po Q’Nkoki rozmawiał z właścicielami oberży i tawern, a kiedy tylko wyruszyli, mianował się czymś pomiędzy głównym kucharzem a szefem zaopatrzenia.W rezultacie ich karawana funkcjonowała bez zgrzytów.D’Len Pah i jego poganiacze mieli doświadczenie w tego rodzaju wyprawach, a Matsugae nie wahał się z niego korzystać.To ich pomysłem było rozładowanie jednego flar-ta i użycie go do przecierania szlaku, co odciążyło marines.To oni również zauważyli, że bez sensu jest marnotrawić dobre mięso tylko dlatego, że próbowało cię pożreć.I że nie ma nic złego w polowaniu.Ostatnia uwaga doprowadziła Pahnera do furii.Polowanie w marszu kłóciło się ze wszystkim, czego się nauczył.Nowoczesna doktryna walki naziemnej nakazywała poruszać się przez las jak najciszej, ponieważ wszystko, co dało się zauważyć, można było zabić.Największym komplementem, jaki można było usłyszeć w takiej sytuacji, było „oddział z mgły”.Strzelanie do wszystkiego, co się ruszało i wyglądało na z grubsza jadalne, zaprzeczało najdroższym zasadom kapitana.Ostatecznie jednak musiał przyznać, że znajdowali się w nietypowym położeniu.Po wyliczeniu tempa spożywania zapasów i przebytej drogi zgodził się – nie bez oporów – że potrzebują uzupełnień.Kiedy jednak już to przyznał, zabrał się za realizację tego postanowienia z właściwą sobie skrupulatnością – najlepszy strzelec kompanii szedł przodem, wypatrując zwierzyny.Często jednak, mimo gwałtownych protestów Pahnera, w tej samej okolicy znajdował się książę.Zazwyczaj jechał na grzbiecie luźnego flar-ta niczym współczesny maharadża na pozaziemskim słoniu.Byłoby to zabawne, gdyby nie fakt, że flar-ta nie było traktowane jako zagrożenie przez lokalną zwierzynę, co pozwalało Rogerowi strzelać zanim oficjalnie wyznaczony myśliwy choćby zobaczył ofiarę.Rzadko chybiał.Tego dnia jednak jedyne zwierzę, jakie zauważył, nie było, według niego, jadalne.Szpica zobaczyłaby przyczajoną chrystebestię dopiero wtedy, kiedy ta by zaatakowała.Biorąc pod uwagę wzmożoną czujność marines i trzymaną w pogotowiu broń, zwiadowca mógłby przeżyć spotkanie.Mógł go nie przeżyć – kwestia była jednak już czysto akademicka, ponieważ Roger zastrzelił drapieżnika, kiedy kapral był jeszcze siedemdziesiąt metrów w tyle.Teraz wyjadał resztki lekko doprawionego mięsa i potrząsał głową.– Dobre! Ostatnim razem było.– Gumowate – roześmiał się Matsugae.– Tak?– Tak – powiedziała O’Casey.Uczona zaczynała dawać sobie radę.Wciąż męczył ją upał, wilgoć i owady, jednak wszyscy to znosili, ona zaś przynajmniej nie musiała już ślizgać się w błocie.Jechała na grzbiecie jednego z jucznych flar-ta i zaczynała, mieć nadzieję, że może jednak przeżyje.Początkowo miała wyrzuty sumienia, że jest tak rozpieszczana, potem jednak któreś z marines zwróciło jej uwagę, że nie znalazła się tu z wyboru, O’Casey przestała się więc martwić.Otarła pot z czoła i głęboko odetchnęła.Namiot był ciasny i duszny, chronił jednak przed owadami i yaden.Te drugie jak dotąd nie zaatakowały nikogo, kto nie spał, lepiej jednak było uważać.Ponieważ zaś żołnierze zamykali na noc swoje jednoosobowe namioty, kompania nie straciła już nikogo więcej, chociaż marines spali w gorącu i zaduchu.– Ale to wyszło całkiem nieźle – ciągnęła, odgryzając następny kawałek.– Kojarzy mi się z delikatnym befsztykiem.Na szczęście mięso było lekkostrawne.Ciężki posiłek w tym klimacie byłby morderczy.– Emu – powiedział porucznik Jasco, dokładając sobie jęczmyżu i mięsa.– Smakuje jak emu.– Emu? – powtórzył Cord.– Nie wiem, co to jest.Szaman utoczył kulkę z jęczmyżu i wrzucił ją sobie do ust.Brał jedzenie ze wspólnej miski, zgodnie ze zwyczajem swojego ludu.Nie dla niego te dziwaczne ludzkie widelce.– Ptak nielot – wyjaśnił Roger, biorąc kawałek mięsa z talerza i podając go Pieszczurze, czekającej cierpliwie przy jego krześle.– Pochodzi z południowoamerykańskiej pampy, teraz rozprzestrzenił się wszędzie.Łatwy w hodowli.– Hodowaliśmy je na Larsenie – powiedział nostalgicznie Jasco.– Prawie jak w domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]