[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Karmili karpie.Kama by³a bez kapelusza, z rozsypanymi po twarzy w³osami, zarumieniona i weso³a jak szczy-gie³, rzuca³a kawa³ki bu³ek i Smia³a siê g³oSno radosnym, dziecinnym Smiechem, krzycza³a na rybywysuwaj¹ce z ¿ar³ocznoSci¹ na powierzchniê okr¹g³awe pyszczki, straszy³a je d³ug¹ wierzbow¹rózg¹ i co chwila zwraca³a rozradowan¹ twarzyczkê do Horna, który siedzia³ trochê w g³êbi opar-ty plecami o kraty podtrzymuj¹ce wino i równie¿ weso³o i serdecznie bawi³ siê rybami.261  Cacy, dziateczki, cacy?  zawo³a³ Karol, przystaj¹c za nimi. Ciociu, no!  zakrzycza³a bezwiednie i zamilk³a chowaj¹c w d³onie rozrumienion¹ twarz. Có¿, karpie jedz¹? Bardzo! Za ca³e dziesiêæ kopiejek zjad³y bu³ek!  zawo³a³a ¿ywo i jeszcze ¿ywiej zaczê-³a opowiadaæ ró¿ne sceny z nimi.Opowiada³a bez³adnie, bo nie mog³a ukryæ i st³umiæ po-mieszania, jakim j¹ przej¹³. Opowie mi to wszystko Kama przy cioci, dobrze? Bawcie siê dalej, bo ja muszê iSæ powiedzia³ z³oSliwie, widz¹c, jak Kama na wspomnienie cioci poblad³a i nag³ym ruchem g³o-wy odrzuci³a w³osy z twarzy. Tak, pan mySli, ¿e nie opowiem, otó¿ opowiem przy cioci, wszystko, wszystko. Panie Horn, idx pan chocia¿by jutro do Szai, bo przyjecha³ i miejsce pan dostanie u nie-go.Mówi³ mi ju¿ o tym Müller. Dziêkujê panu serdecznie, bardzo siê cieszê.Ale siê nie ucieszy³, bo by³ zak³opotany, ¿e Borowiecki z³apa³ go na takim dzieciñstwiejak karmienie ryb. Snujcie dalej tê sielankê, nie przeszkadzam.Poszed³, ale dopêdzi³a go Kama, zast¹pi³a mu drogê i zdyszanym, niespokojnym g³osemzaczê³a prosiæ, poprawiaj¹c równoczeSnie pomiêt¹ sukienkê. Panie Karolu.mój z³oty panie Karolu.niech pan nic cioci nie mówi. A có¿ mia³bym powiedzieæ, przecie¿ ciocia pozwoli³a iSæ Kamie na spacer. Tak, tak, bo, widzi pan, Horn taki nieszczêSliwy.taki biedny.pogniewa³ siê z oj-cem, nie ma pieniêdzy.wiêc ja chcia³am, ¿eby siê rozerwa³ trochê.Ciocia mi pozwoli-³a.ale. Nie wiem, czego Kama chce?  udawa³ z³oSliwie. Bo ja nie chcê, ¿eby siê ze mnie póxniej Smiali, a jak pan powie, to wszystkie bêd¹ mnieprzeSladowaæ i ja bêdê bardzo, ogromnie.strasznie.nieszczêSliwa, tak jak Horn.bo onnie ma miejsca, nie ma pieniêdzy i pogniewa³ siê z ojcem.Mówi³a prêdko, bez³adnie i ju¿ ³zy nabiega³y jej do oczów, a usteczka coraz boleSniej siêkrzywi³y i drga³y.Karol czu³, ¿e jeszcze chwilê, a Kama wybuchnie p³aczem. A jak powiem, to co?  zapyta³ ¿artobliwie, odgarniaj¹c jej czarn¹ czuprynê za uszy. To i ja powiem, ¿e pan by³ w Helenowie na schadzce, aha!  zawo³a³a radoSnie i ³zyobesch³y natychmiast, a czupryna spad³a na czo³o.Zaczê³a poruszaæ ró¿owymi chrapkami jak xrebiec, gdy ma wierzgn¹æ, oczy rozb³ys³y,a ca³a twarz zajaSnia³a figlarn¹ przekornoSci¹. Z kim¿e to ja by³em na schadzce?  zapyta³ z uSmiechem. Nie wiem.Ale jeSli pan o takiej godzinie jest w Helenowie, to przecie¿ nie dla Swie¿egopowietrza.ZaSmia³a siê weso³o. Kama jest dzieciak weso³y, to ju¿ nic cioci nie powiem, ¿e przychodzi do Helenowapocieszaæ bardzo nieszczêSliwego Horna. Dziêkujê.Ja pana kocham, ja pana bardzo kocham!  wykrzyknê³a rozradowana. Wiêcej ni¿ Horna, co?Ale ju¿ nic nie odpowiedzia³a i pobieg³a do ryb.262 Z drugiej strony stawu, z górnego parku widzia³ jeszcze ich g³owy pochylone nad wod¹,a czasami dxwiêczny Smiech wydziera³ siê z zielonej Sciany wina i dr¿a³ nad jasn¹ powierzch-ni¹ wód.Lucy jeszcze nie by³o.Zacz¹³ spacerowaæ po w¹skich alejach, os³oniêtych g¹szczem drzew i krzewów, cienistychi pustych zupe³nie.Ptaki sennie æwierka³y w gêstwinach, sennie szemra³y liScie i senne g³osy lecia³y od miasta.P³aty czystego nieba widzia³ nad sob¹ wisz¹ce lub patrzy³ na wody b³yskaj¹ce pomiêdzydrzewami albo na czerwone sukienki dziewczynek migaj¹ce wSród drzew, albo na chrab¹sz-cze ³a¿¹ce z opuszczonymi skrzyd³ami po liSciach.Usiad³ w g³Ã³wnej alei przy zejSciu do stawów i przypatrywa³ siê dzieciom, które dziwniecicho bawi³y siê pod okiem bon drzemi¹cych na ³awkach.Drzewa chwia³y siê nad nimi sennie i rozsypywa³y krople Swiat³a migotliwego i barwi³yw coraz inne desenie trawniki.G³uche echa miasta dop³ywa³y czasami i nik³y, rozlewaj¹c siê w ciszy parku, czasem rykzwierz¹t z mena¿erii rozdar³ powietrze na chwilê, czasem jakieS g³osy rozbit¹ gam¹ wpada³yw zalane upa³em aleje.Ale rych³o ucicha³o wszystko.Tylko jaskó³ki niestrudzenie przelatywa³y nad parkiem, przecina³y aleje wê¿owymi skrê-tami, obiega³y dzieci, wymija³y ludzi i drzewa i wci¹¿ przewija³y siê w kó³ko.Karol ockn¹³ siê nagle z sennego rozmarzenia, bo suchy i ostry szelest sukni obudzi³ jegouwagê; podniós³ oczy i bezwiednie post¹pi³ naprzód kilka kroków.Na prost niego sz³a Likiertowa.Bia³o-fioletowa parasolka chwia³a siê nad ni¹ i obrzuca³a ciep³ym refleksem jej twarzsmutn¹ i szeroko otworzone oczy.Spostrzegli siê prawie równoczeSnie i bezwiednie wyci¹-gnêli ku sobie rêce.Jej blada twarz buchnê³a radoSci¹, oczy strzeli³y p³omieniem szczêScia, usta zasz³y krwi¹,rzuci³a siê naprzód, jakby chc¹c mu paSæ w ramiona, ale nagle jakaS chmura przys³oni³a s³oñ-ce i jej cieñ rzuci³ na park szaroSæ i pokry³ ich dusze jakby brudnym ³achmanem; drgnê³anerwowo, wyci¹gniêta do uScisku rêka opad³a martwo, twarz jej zagas³a, usta poblad³y i za-ciê³y siê w bólu, oczy cofnê³y siê w g³¹b i rzuci³y ponury ton, spojrza³a na niego zimno i prze-sz³a szybko, schodz¹c powoli ze schodków ku stawom.Post¹pi³ za ni¹ automatycznie kilka kroków z jakimS uczuciem, które go przeniknê³o dziw-nym wzruszeniem.Odwróci³a siê na mgnienie i obrzuci³a go surowym jeszcze, a pe³nym ju¿ ³zawych blaskówspojrzeniem i posz³a dalej.Usiad³ i bezmySlnie patrzy³ w to miejsce, sk¹d przed chwil¹ Swieci³y jej oczy, przesun¹³palcami po powiekach ociê¿a³ych nagle i piek¹cych, wstrz¹sn¹³ siê ca³y, bo te oczy przejê³ygo strasznym zimnem, i nie wiedz¹c dlaczego, stan¹³ znowu przy schodach i d³ugo patrzy³ najej wysmuk³¹ figurê op³yniêt¹ powietrzem, od której d³ugi cieñ wlók³ siê po szybie stawu.Usiad³ znowu i siedzia³ bez ruchu i bez mySli, patrzy³ w g³¹b w³asnego serca i coraz bole-Sniejszy blask wydobywa³ mu siê spod przymkniêtych powiek.Cieñ zsun¹³ siê ze s³oñca niby p³aszcz nie przytrzymywany i Swiat³o znowu zala³o park,w gêstwinach ptaki zawrza³y kipi¹cym gwarem, dzieci zaczê³y z krzykiem goniæ siê po ale-263 jach, a drzewa szemra³y sennie i jakby dla igraszki rzuca³y liScie, które falist¹, miêkk¹ lini¹lecia³y na trawniki i k³ad³y siê cicho na puszystych trawach, a czasem potê¿ne echa miastawpada³y niby kanonada daleka [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •