[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Muszę tam wrócić i jeszcze raz się upewnić.- Kiedy?Westchnąłem i rozejrzałem się po niewielkiej izbie, którą musieliśmy dzielić wzajezdzie.Nie było tu szczególnych wygód - ot, dwa twarde łóżka, mała lampka i jedennocnik, ale w moich zmęczonych długim letnim dniem oczach wyglądała całkiemzachęcająco.- Chyba najlepiej jeszcze dzisiaj.Będę miał to z głowy.- A jeśli lanista cię nie wpuści?- Nie zamierzam go pytać o zgodę.- Chcesz się tam zakraść potajemnie? Ale jak?- Wierz mi, mam trochę doświadczenia w takich sprawach.Zauważyłem, że wpalisadzie jest miejsce, gdzie słupy są niższe od innych.Jeśli uda mi się przez nie przejść i sięnie nadziać, to powinienem móc zeskoczyć na dach rzezni, a stamtąd już droga prosta. - Ale tam są psy! Słyszałeś, jak szczekają.Tamten człowiek na gościńcu powiedział,że kiedyś odgryzły niewolnikowi nogę.Odchrząknąłem.- Tak, psy rzeczywiście trochę komplikują to zadanie.Ale chyba wiem, gdzie znajdujesię psiarnia.Dlatego też kupiłem dzisiaj w mieście te kawałki mięsa, a na takie właśnie okazjewożę z sobą sakwę z różnymi proszkami i eliksirami.W moim fachu nigdy nie wiadomo,kiedy może się przydać silny środek usypiający.Parę soczystych befsztyków szczodrzeposypanych sproszkowanym korzeniem harpii i.- Nawet jeśli uśpisz psy, to jeszcze zostają ci wszyscy gladiatorzy, wyszkolenizabójcy.- Będę miał przy sobie sztylet.- Sztylet! Z twojego opisu Ahali wynika, że on sam mógłby cię zabić gołymi rękami.-Dziewczyna pokręciła głową.- Podejmujesz wielkie ryzyko, Gordianusie.- Za to mi płacisz.- Powinnam iść z tobą.- Wykluczone! Masz czekać na mnie w zajezdzie.W pewnej odległości od obozu uwiązałem konia do pnia ściętego drzewa i dalejruszyłem pieszo.Północ już dawno minęła i księżyc stał nisko nad horyzontem, dając akurattyle światła, bym nie musiał błądzić po omacku, i dość cienia, w którym pozostawałemniewidoczny z daleka.W obozie panowała cisza i ciemność.Gladiatorzy muszą się dobrzewysypiać.Kiedy się zbliżyłem do palisady, jeden z psów zaczął szczekać.Przerzuciłem mięsodo środka; pies natychmiast zamilkł, po czym usłyszałem mlaskanie, a po chwili znówzapadła niczym nie zmącona cisza.Pokonanie ogrodzenia poszło mi łatwiej, niż przypuszczałem.Krótki rozbieg,podskok, buty znalazły oparcie na nierównościach nieokorowanych słupów, przerzut ponadsterczącymi ostrymi wierzchołkami i z nieznacznym tylko hałasem wylądowałem pewnie nadachu rzezni.Zatrzymałem się, by złapać oddech, i przez chwilę nasłuchiwałem uważnie.Gdzieś zza palisady dobiegł cichy szelest - pewnie jakieś nocne zwierzę przemykało wposzukiwaniu żeru - ale wewnątrz panowała głucha cisza.Zsunąłem się z dachu i ruszyłem szybko do bramki prowadzącej za wewnętrznąpalisadę, do kwatery gladiatorów.Tak jak się spodziewałem, nie była zaryglowana; nocamiwolno im było się poruszać po całym terenie obozu.Wróciłem do rzezni i wszedłem do środka.Tak jak myślałem, wnętrzności zwierzęce,które za dnia widziałem powieszone do wysuszenia, były pęcherzami.Zdjąłem jeden z nich i przyjrzałem mu się z bliska w słabym świetle księżyca.Ahala był prawdziwym skąpcem; tenpęcherz był już raz wykorzystany, ale znów gotowy do użytku.Otwór był wcześniej zaszyty,teraz jednak ktoś starannie spruł szew, a cięcie w ściance dokładnie zacerował.Wnętrzepęcherza zostało wyczyszczone, ale i tak widać w nim było grudki zakrzepłej krwi.Opuściłem rzeznię i poszedłem do arsenału.Nocą był to istny wiszący las hełmów imieczy.Lawirując między nimi i starając się żadnego nie potrącić, dotarłem do miejsca, gdzierano spostrzegłem owe dziwne metalowodrewniane rurki.Wziąłem jedną z nich, zważyłem wręku, po czym włożyłem do ust.Dmuchnąłem ostrożnie, delikatnie.ale i tak omal niepodskoczyłem z przestrachu, tak niesamowity wydała odgłos - mrożący krew w żyłachbulgoczący, zduszony okrzyk śmierci.Nie tylko ja się go przestraszyłem.Okazało się, że nie jestem w zbrojowni sam.Odwróciłem się błyskawicznie i ujrzałem czyjąś ciemną sylwetkę odskakującą w popłochu wtył i uderzającą głową o jeden z wiszących pod sufitem hełmów.Hełm stuknął o tarczę zgłośnym, metalicznym dzwiękiem.Nieznajomy zatoczył się bezwładnie, zderzając się znastępnymi częściami uzbrojenia i zrzucając przy tym kilka hełmów na glinianą polepę.Całata kakofonia obudziła przynajmniej jednego z uśpionych psów.Od strony psiarni doleciałoszczeknięcie przechodzące w grozne wycie.Chwilę potem ktoś krzyknął ostrzegawczo.- Gordianusie, gdzie jesteś?Tajemnicza osoba potrafiła więc mówić.- Zulejka! - zakrzyknąłem zaskoczony.- Przecież zabroniłem ci iść za mną!- Tyle tu wiszących mieczy.prawdziwy piekielny labirynt, jak w Hadesie.Skaleczyłam się.Być może to zapach krwi przyciągnął tu zwierzę, a może sam hałas.Zobaczyłem, jakpies wpada przez uchylone drzwi i potężnym susem rzuca się w naszą stronę niczym kamieńwystrzelony z procy.Dopadł Zulejki i przewrócił ją na ziemię.Dziewczyna krzyknęła.Nagle w zbrojowni pojawili się ludzie.- Czy ja się nie przesłyszałem? Tu jest kobieta? - spytał jeden z nich.Pies zawarczał głucho, wibrująco.Zulejka znów krzyknęła.- Zulejko! - wrzasnąłem na całe gardło.- Co on.Kto? Zulejka?Jeden z przybyłych - wysoki, barczysty, o majestatycznej posturze - oderwał się odpozostałych i ruszył biegiem w jej stronę.Chwyciwszy za trójząb, wbił go z impetem w bokpsa.po czym wydał okrzyk irytacji i odrzucił broń.- Na jądra Numy, trafiłem na atrapę! Dawaj mi któryś prawdziwą broń! Stałem najbliżej.Sięgnąłem za fałdy tuniki, wyciągnąłem sztylet i wcisnąłem mu wdłoń.Pochylił się błyskawicznie i zadał pchnięcie.Pies zaskowyczał boleśnie i znieruchomiał.Mężczyzna złapał bezwładne zwierzę wpół i odrzucił na bok.- Zulejko! - krzyknął.- Zanziba? - spytała z niedowierzaniem i ulgą.Rodzeństwo było wreszcie razem.Niebezpieczeństwo jednak nie minęło, tylko dopiero się zaczynało na dobre.Czyteraz, kiedy odkryłem sekret trupy gladiatorów Ahali, pozwolą mi odejść żywym? Ichpowodzenie, a nawet przetrwanie, zależało od zachowania ścisłej tajemnicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •