[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeden z tych przystankówtrwał tak długo, że Erdson z Hansem postanowili zawrócić,aby na kilka minut wyręczyć towarzysza w dzwiganiuniewygodnego ciężaru, a w zamian dać mu swoje pakunki,lecz nie zastali już Bagala w miejscu jego ostatniegopostoju.Czyż zmylił drogę? Dziwne  mruknął młody Demmer  mnie nawet wnocy nie wydarzyło się to, a teraz już dnieje i ścieżkę widaćdokładnie. Pssst! Słyszy pan?  Gdzieś z boku trzaskały suchezeszłoroczne gałązki pod stopami człowieka, oddalającegosię stąd szybko. To z pewnością on! Umyślnie zboczył ześcieżki, chce ukryć się i przywłaszczyć sobie bezgłośnypiorun ten łajdak!  odgadł Erdson. Pędzmy za nim!Pozostawiwszy na ścieżce swoje pakunki, skręcili wgęstwinę, zaczęli przedzierać się przez nią pośpiesznie, leczhałas, jaki przy tym robili, zagłuszał odgłosy ucieczki Bagala.Chcąc ścigać go we właściwym kierunku, przystawali,nadsłuchiwali, potem znowu biegli kilkadziesiąt kroków.Teren obniżał się stale, świerków było coraz mniej, za tocoraz więcej liściastych drzew dopiero wypuszczającychpączki, coraz więcej szuwarów i mokradeł.Właśnie brnęli pokostki w wodzie, dążąc ku długiemu pasowi trzcin, kiedypoza nim zabrzmiał okrzyk przerażenia. To jego głos  poznał Erdson, skręcając nieco wprawo. yle.Głos dobiegł stamtąd  twierdził Hans.Wskazałw lewo i, skacząc z kępy na kępę, podążył w kierunkuwybranym przez siebie.Rację miał jednak Erdson.Zaledwie przebił się przez długie, lecz wąskie zasieki trzcin, ujrzał zbiega zanurzonegow rzadkim biocie po pas i oburącz trzymającego siękurczowo ostatniej deski ratunku.Była nią najniższa, prawiepozioma gałąz drzewa rosnącego tuż nad ową zdradzieckątopielą, która wyglądała jak płytka, niewinna kałuża.Dlategozapewne Bagal wszedł do niej śmiało, teraz zaś wisiał nazbawczej gałęzi, czekając ludzkiego zmiłowania, gdyż owłasnych silach nie mógł wywindować się stamtąd.Kiedyzachrzęściły trzciny rozsuwane przez nadbiegającegoErdsona, zaczął wzywać pomocy, próbując odwrócić głowę izbladł jeszcze bardziej, poznawszy, kogo mu los tu zesłał. Chciałem.chciałem skrócić sobie drogę, leczwpadłem. Nie łgałbyś przynajmniej w godzinie śmierci  ofuknąłgo Erdson, kładąc złowrogi nacisk na ostatnim słowie.Chciałeś ukraść bezgłośny piorun, jak skradłeś czeki i za tospotka cię zasłużona kara. Och, bezgłośny piorun; gdyby nie jego ciężar,wyciągnąłbym się stąd na pewno.Przetnij te rzemienie, azwrócę ci połowę czeków. Prędzej łapy ci przetnę, byś nareszcie utonął, ty,bandyto! Głupiś, Franku.Jeśli zginę, stracisz sto tysięcydolarów. Wprost przeciwnie! Zarobię je na czysto, gdy zginiesz,bo czeki utoną z tobą, nikt ich nie zaprezentuje w banku, jazaś mam dla Forbana twoje pokwitowanie z odbioru stutysięcy.Któż z nas jest głupi?Powiedziawszy to, Francis Erdson jął ostrym swymkordelasem nacinać ową gałąz w jej nasadzie, nic sobie nierobiąc z hałaśliwych protestów Abdula, który ryczał, jakgdyby go żywcem obdzierano ze skóry.Wrzaski te zwabiły w tę stronę Hansa, lecz zanim dobiegł tutaj, gałąz z trzaskiempękła i Bagal od razu pogrążył się aż po brodę. Wleciał nieborak w trzęsawisko, nic mu pomóc niemożna  wołał jak najgłośniej Erdson, chcąc zagłuszyćostatnie słowa tonącego.Nie zawierały one jednak żadnych oskarżeń podadresem mordercy, bowiem Abdul nie dostrzegł już Hansa iwykrztusił tylko: Przeklęty.bezgłośny.piorun!Ciepłe lepkie błoto zalało mu usta, szybko dosięgłonosa, nieco wolniej oczu niesamowicie wybałuszonych,czoła, włosów, wreszcie rąk wyciągniętych w górę ikurczowo ściskających koniec długiej gałęzi.Jej drugi,grubszy koniec podniósł się przez to, trochę ukośnie zjeżdżałw grząską topiel głęboką może na trzy metry lub może natrzysta, bo niezbadana jest głębokość wszystkich bagienpoleskich.Jeśli jednak wierzyć temu, co o nich mówiątubylcy, to Abdul Bagal wraz z modelem bezgłośnego piorunamusiał zjechać prościuteńko do piekła; tam zmarli (niewszyscy jeszcze, niestety!) fabrykanci broni powitali go zhonorami, lecz i ze smutkiem, że na tym genialnymwynalazku oni już nic nie zarobią. Model przepadł, ale Riano na spółkę z moim ojcemszybko zbudują nowy  rzekł Hans, gdy zawrócili do lasu. Oby, oby!  wzdychał pobożnie Francis Erdson, agentamerykańskiego  króla armat czekającego niecierpliwie nanową, wspaniałą rzez ludzi.Ich długa nieobecność wywołała zaniepokojenie nadZatoką %7łbików. Co się stało?  dopytywała się pani Oleńka. Ktoniesie model? Dlaczego Krysia nie przyszła?  dorzucił Riano. I Witold? Wszystko wam wyjaśnimy po drodze, tylko terazstartujmy co tchu, gdyż nasi prześladowcy już śpieszą tutaj.To kłamstwo wywarło swój skutek.W ciągu niespełnadziesięciu minut wszyscy pasażerowie wraz z bagażemulokowali się w hydroplanie, odkładając sobie na pózniejwszelkie pytania, prócz jednego: Gdzie panna Balbina? Jak to, jedzie pan na swój ślubz gośćmi, a bez narzeczonej?! Tajniacy łazili jej po piętach  zełgał znów Erdson więc musiałem dla waszego bezpieczeństwa wysłać ją doGdańska zwykłą drogą.W tej chwili moja słodka Balbisia jużzapewne jedzie bryczką do Dawidgródka.Tymczasem w tej chwili biedna panna Chorska budziłasię właśnie.Była dopiero godzina piąta, kto jednak przywykłwstawać tak wcześnie, ten nawet w pierwsze świętoWielkanocy nie potrafi spać dłużej.Ubrała się jak najciszej,aby nie zbudzić Krysi, która nocowała tu dziś wyjątkowo,nakryła ją jeszcze jednym pledem i otworzyła na rościeżokno.Z lubością słuchała rannego świegotu ptaków, ale wpewnej chwili posłyszała też brzęczenie, szybkoprzechodzące w łoskot silnika spalinowego. Samochód?  mruknęła zdumiona. Tożniemożliwość! Toż utopiłby się żywcem na naszych drogachjeszcze nie obeschłych.Po chwili nad szczytami drzew ukazał się samolot.Najego widok panna Balbina pisnęła z radości tak głośno, żeKrysia od razu zerwała się z łóżka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •