[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czemuż nie zaczekałaś na jego powrót?- Nie śmiałam, skoro ludzie sir Olivera wpadli do klasztoru, aby siłą pojąć magistra.Obawiałam się rozpoznania i uciekłam.- Ach, same kłopoty z tym magistrem.- Sir Daniel skrzywił się z niechęcią.Wszyscy o nim gadają.A wieszli, co mówią? Że potrafi znikać i pojawiać się w błysku światła.- Pokręcił głową, trudno jednak było ocenić, czy w to wierzy.- Ponoć jest uczony w sztuce.prochu strzelniczego - wymówił to powoli, z pewnym trudem, jakby określenie było mu obce.- Miałaśli możność ujrzeć tegoż magistra?- W rzeczy samej, rozmawiałam z nim.- Aha.- Zapytałam o niego, dowiedziawszy się o wyjeździe opata.Mówią, że magister w ostatnich dniach bardzo się z nim zaprzyjaźnił.Hughes, który z niejakim wysiłkiem śledził przebieg rozmowy, dopiero teraz się zorientował, że chodzi o profesora.Wtrącił więc:- Magister?- Znacie, panie, magistra? Edwarda de Johnesa? - spytała Claire.Postanowił natychmiast się wycofać.- Och, nie.skądże.Nie znam.Sir Daniel popatrzył na niego z nieskrywanym osłupieniem.Odwrócił się do Claire i zapytał:- Co on gada?- Mówi, że nie zna magistra.Starzec znów obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.- A to po jakiemu?- Jakowąś gwarą angielską, sir Danielu, pomieszaną z galijskim, jak mniemam.- Nigdym nie słyszał takiego galijskiego.- Zwrócił się do niego: - Znacie la langue? Nie? Loquerisqujde Latine?Chciał się dowiedzieć, czy Chris zna łacinę.Ten uczył się jej kiedyś, ale słabo pamiętał.A już nigdy nie próbował posługiwać się nią w rozmowie.Wydukał z wysiłkiem:- Non, sir Danielis, solum perpaululum.Perdoleo.- Bardzo słabo.Przepraszam.- Per, per.dicendo ille Ciceroni persimilis est.- Wszak mówisz jak Cyceron.- Perdoleo.- Przepraszam.- To już lepiej milcz.- Starzec odwrócił się z powrotem do Claire.- I co ci rzekł ten magister?- Nie mógł mi towarzyszyć.- Zna sekret, który pragniemy posiąść?- Powiada, że nie zna.- Azali nie zna go opat? Musi znać, nie inaczej, skoro jego poprzednik, biskup z Laon, radą służył przy ostatniej przebudowie La Roque.- Magister mówił, że biskup z Laon nic nie radził.- Nie? - Sir Daniel zmarszczył brwi.- Skąd magister o tym wie?- Zapewne opat mu powiedział alibo sam wyczytał w starych pergaminach.Magister jął się uporządkować dawne księgi Sainte-Mčre, na korzyść mnichów.- Zaiste? - mruknął w zamyśleniu sir Daniel.- Ciekawym po co.- Nie miałam czasu pytać, nim ludzie sir Olivera wpadli do klasztoru.- Takoż magister wkrótce tu będzie.I lord Oliver sam go już wypyta.Zmarszczył brwi, jakby zaniepokoiła go ta myśl.Odwrócił się nagle do dziewięcio- czy dziesięcioletniego pazia, który wszedł do sali za nim.- Prowadź giermka Christophera do moich komnat, aby mógł się tam obmyć i przysposobić.Claire zmierzyła go groźnym wzrokiem.- Stryju, nie krzyżujcie mi planów.- Czym to kiedy czynił?- Wiecie dobrze, że tak.- Drogie dziecko, jedynym moim zmartwieniem jest twoje bezpieczeństwo.jako i twój honor.- Mój honor, stryju, nikomu jeszcze nie ślubowany.- Z uniesioną dumnie głową podeszła do Chrisa, zarzuciła mu ręce na szyję i patrząc śmiało w oczy, powiedziała: - Liczyć będę każdą chwilę twego odejścia i cknić za tobą całym sercem.Wracaj do mnie skoro.Musnęła ustami jego wargi i odsunęła się szybko, ale ręce zdjęła z ramion i wyraźnym ociąganiem, przeciągnąwszy palcami po szyi.Poczuł się zmieszany tak bezpośrednim zachowaniem pięknej dziewczyny.Sir Daniel odkaszlnął i ponownie zwrócił się do pazia:- Prowadź giermka Christophera i dopomóż mu w kąpieli.Chłopak wskazał Chrisowi drogę.W pokoju panowała martwa cisza.Nie ulegało wątpliwości, że powinien natychmiast wyjść.Skłonił się sztywno i bąknął:- Dziękuję ci, panie.Spodziewał się zdumionych spojrzeń, lecz tym razem chyba wszyscy zrozumieli jego słowa.Sir Daniel ozięble odpowiedział na ukłon i Chris wyszedł za paziem na korytarz.34.25.54Kopyta koni zadudniły na belkach zwodzonego mostu.Profesor siedział sztywno w siodle, zapatrzony przed siebie.Zdawał się nie dostrzegać eskortujących go żołnierzy.Strażnicy tylko odprowadzili wzrokiem gromadkę jeźdźców.- I co teraz? - spytała Kate, zatrzymując się przed wejściem na most.- Idziemy za nimi?Marek nie odpowiedział.Obejrzała się na niego.Stał zapatrzony na dwóch konnych, którzy na polu pod murami walczyli na miecze.Ćwiczyli bądź demonstrowali jakieś elementy, gdyż otaczała ich spora gromadka młodzików.Część nosiła barwy jaskrawozielone, druga złocistożółte.Najwyraźniej były to poczty ścierających się ze sobą rycerzy.Oprócz nich zebrał się spory tłum gapiów, którzy zaśmiewali się głośno, pokpiwali i okrzykami zachęcali walczących.Rumaki chodziły po ciasnym okręgu, niemal stykając się bokami, przez co jeźdźcy w zbrojach przez cały czas pozostawali naprzeciwko siebie.Marek patrzył na tę scenę jak urzeczony.Kate delikatnie poklepała go po ramieniu.- Posłuchaj, Andre.- Profesor.Za chwilę.- Ale.- Powiedziałem: za chwilę!* * *Marka po raz pierwszy ogarnęły wątpliwości.Do tej pory wszystko mu pasowało, nawet przez chwilę nie był niczym zaskoczony.Klasztor wyglądał tak, jak należało oczekiwać.Wieśniacy w polu nie odznaczali się niczym szczególnym.Przygotowania do turnieju były zgodne z jego wyobrażeniami.A kiedy wjechali do Castelgard, przekonał się, że i miasto jest takie, jakie spodzie wał się ujrzeć.Kate poraził widok rzeźnika pracującego na ulicy czy też fetor wydobywający się z zakładu garbarskiego, jego jednak nic nie dziwiło.Dokładnie tak wyobrażał sobie życie w średniowieczu.Osłupiał dopiero na widok walczących rycerzy.Walka prowadzona była zadziwiająco szybko.Przeciwnicy wyprowadzali ciosy jeden za drugim, to z dołu, to z góry, jakby posługiwali się lekkimi tyczkami, a nie ciężkimi obusiecznymi mieczami, których brzęk rozlegał się rytmicznie najwyżej w dwusekundowych odstępach.Toczyli pojedynek bez chwili wytchnienia.Marek wyobrażał sobie zawsze, że turniejowe potyczki prowadzono powoli.Zakuci w zbroję rycerze mieli ograniczoną swobodę ruchów, a miecze były tak ciężkie, że każdy cios wymagał ogromnego wysiłku.Musieli szukać chwili wytchnienia między kolejnymi uderze­niami.W wielu opracowaniach naukowych pojawiały się wzmianki o skrajnym zmęczeniu rycerzy po walce.Marka ani trochę to nie dziwiło; wszak rycerze walczyli bardzo ciężkim orężem i byli zakuci w żelazne zbroje.Z podziwem patrzył na teraz na rosłych, barczystych mężczyzn dosiadających równie potężnych i silnych rumaków.Nigdy nie dał się zwieść niewielkim rozmiarom zbroi wystawianych w muzeach.Był niemal pewien, że to rynsztunek ceremonialny, używany podczas różnych uroczystości.Nie potrafił tego udowodnić, podejrzewał jednak, że zbroje, które dotrwały do czasów współczesnych - stosunkowo lekkie i bogato zdobione - pierwotnie były przeznaczone wyłącznie na pokaz i miały reklamować mistrzostwo rękodzielników.Jego zdaniem prawdziwe zbroje bitewne w ogóle się nie zachowały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •