[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czarni nie mają tu równych praw  odezwała się Gail. Nie, ale od zamieszek w 68 roku nie było tu żadnych poważnych wypadków,wyjąwszy zabójstwo Sharplesa, co do którego po dziś dzień niczego nie udowodniono.To tak jak z tymi arabskimi ugrupowaniami.Za każdym razem, gdy wydarzy się kata-strofa lotnicza, jakieś typy przypisują sobie jej spowodowanie udając, że był to czynrewolucyjny.Bzdury.Nie przeczę, że Cloche mógł zamordować Sharplesa.Ale choćtak twierdzi, nie wiadomo, czy to zrobił.W każdym razie na Bermudach od pewnegoczasu jest stosunkowo spokojnie. Treece spojrzał na Gail. Statystyki nie robią ztego tajemnic.Czarni są większością, a mimo to mają mniejsze przywileje niż biali.Uważam jednak, że im bardziej na nie zasługują, tym więcej ich dostają w miaręupływu czasu.Cloche potrafi wykorzystać naiwność swych ziomków dla własnychcelów i dowolnie nimi manipulować.Jest dobrym mówcą, a poza tym nie trzeba sztu-ki, by przekonać ludzi, że należy im się więcej niż mają.  Czy to komunista?  spytała Gail. Skądże! Recytuje wygodny cytat z Marksa:  od każdego wedle jego możliwo-ści.Każdemu wedle jego potrzeb. i tak dalej.Myślę, że chce sobie urządzić takiewyspiarskie królestwo.Oczywiście nada mu miano Ludowej Republiki Czegoś Tam. A te narkotyki? Chodzi o forsę.Myślę, że chce je sprzedać w Stanach  przerwał i spojrzał naSandersów. Milion dolarów? Musi mu bardzo zależeć.Czy was nie skusił?Sanders popatrzył na Gail. Nie. To niezła sumka. Treece uśmiechnął się i pogładził swoje fotokopie. Alejeśli odnajdę ogniwa tej zagadki, przy pewnym szczęściu możemy znalezć na dnieprawdziwe skarby. Więc sądzi pan, że naprawdę leży tam skarb? Nie.Ale nie jestem przekonany, że go nie ma.Nigdy nie wiadomo, póki się niesprawdzi. Co zrobimy z Clochem?  zapytał Sanders. Przecież musi być na niego ja-kiś sposób.  Nie liczcie na to.Nikt dotąd nie dał mu rady.W każdym razie chwilowo nic niemożna zrobić.Rozejrzymy się dziś w nocy.Jeśli nie znajdziemy dalszych ampułek,możemy osobiście wręczyć mu te dwie i życzyć powodzenia.Takie rozwiązanie było-by dla nas najszczęśliwsze.Zanim jednak wyruszymy, chciałbym pogadać z AdamemCoffinem. Kto to taki? Rozbitek z  Goliata.Pewnie nie zechce mówić o narkotykach, może jednakwidok tych ampułek pobudzi jego pamięć. Treece włożył ampułki do kieszeni.Zostawcie tu motorynki.Zmieścimy się wszyscy w aucie Kevina. Co do nurkowania  Gail zawahała się  to od wczoraj krwawi mi nos. Silnie? Nie. Nie przejmuj się.Nie nurkowałaś przez jakiś czas.Każde zejście w dół podraż-nia tkanki zatok.Zrób krótką przerwę, a wszystko wróci do normy. A co z dzisiejszym wieczorem? Lepiej nie ryzykuj.Damy sobie radę sami. Treece otworzył drzwi. W ta-kim razie wezcie motorynki i ruszajcie przodem.Spotkamy się przed hotelem.Stam-tąd zaprowadzę was do Coffina. Dom był mały  chatka o ścianach z wapienia, z widokiem na port Hamilton, sta-ła na poletku starannie przyciętych chwastów.Funkcję podjazdu pełniła wąska ścieżkadługości samochodu.Treece wjechał na nią hillmanem, zostawiając niewiele miejscadla motorowerów.Prezentował się w samochodzie nader zabawnie z głową wbitą wsufit i długimi nogami, które tak podkurczył, że nie mógł się wydostać.By wyjść zauta, silnie przechylił tułów w prawo, opierając się rękoma o ziemię i dopiero wtedywyciągnął nogi. Cholerna landara  oświadczył, wycierając dłonie zabrudzone ziemią.Sklecona dla karłów. W razie wypadku musieliby cię wyłuskać palnikiem.Dlaczego nie jezdzisz namotorze? Masz mnie za samobójcę? Jedyną zaletą motorów jest ich wpływ na redukcjąprzyrostu naturalnego. Treece spojrzał na Gail i uśmiechnął się. Przepraszam.Jestem niepoprawny.Weszli po ścieżce do domu.W ogrodzie mały człowieczek kopał na kolanach przy klombie przed wejściem. Adam. zwrócił się do niego Treece.Coffin obrócił głowę.  Treece!  wykrzyknął zdumiony.Jednym ruchem wyprostował się i wstał.Miał na sobie jedynie podarte dżinsowe szorty.Jego opalone ciało było szczupłe iżylaste, a wzdłuż rąk i klatki piersiowej biegły sznury mięśni tak wyrazne, jak rysunkiw podręczniku anatomii.Silnie zmrużył oczy, co jeszcze pogłębiało bruzdy na czole ipoliczkach.Zwichrzona czupryna białych włosów opadała mu aż na szyję.Uśmiech-nął się do Treece'a ukazując dziąsła, w których gdzieniegdzie tkwiły zniszczone, po-żółkłe zęby. Dawno cię nie widziałem.Cieszę się.Treece ujął kościste palce Adama w swą olbrzymią dłoń i mocno je uścisnął.Zatrzymaliśmy się tutaj, żeby z tobą pogadać. Przedstawił mu Sandersów. Więc wejdzcie. Coffin wprowadził ich do ciemnego domu.Jednoizbowewnętrze podzielone było na trzy części.Po prawej stronie na dwu stalowych pierście-niach wbitych w kamienną ścianę wisiał poziomo hamak.Za półzasłoniętą kotarąSanders dostrzegł umywalkę i klozet.W środku pokoju, naprzeciwko telewizora z latpięćdziesiątych, stało krzesło z wypchanym siedzeniem.Na lewo lodówka, zlew, płytakuchenna, kredens i stół do kart, a przy nim dwa krzesła i dwa stołki. Siądzcie  powiedział Coffin.Otworzył barek i wskazał ręką rząd butelek.Zatankujecie? Ja nie mogę.Owoce jałowca nadwyrężyły mi nieco żołądek. Ayk rumu  powiedział Treece. Od kiedy nie pijesz? Już od dłuższego czasu  odparł Coffin. To tylko kwestia dyscypliny.Spojrzał na Sandersa.Co dla pana?  Dżin z tonikiem. Dla mnie to samo.Dziękuję  powiedziała Gail.Coffin wyjął z kredensu cztery kieliszki.Dwa napełnił czystym dżinem  bez lo-du i toniku, i podał je Sandersom.W pozostałe dwa wlał rum z Barbados.Jeden wrę-czył Treece'owi, z drugiego pociągnął długi łyk i usiadł. Sądziłem, że się odzwyczajasz  powiedział Treece. Jasne.Nie tknąłem dżinu przez całe miesiące.Rum to nie alkohol, to ratunek.Bez niego krew przestaje prawidłowo krążyć.Naprawdę.Sanders pociągnął łyk ciepłego dżinu i opanował grymas, gdy poczuł palenie wgardle. No więc co was sprowadza?  uśmiechnął się Coffin [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •