[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nauczyłam się owijać głowę wełnianymi szalami jak turbanem,oszczędzając cenne ciepło, i zasłaniać twarz dla ochrony przed wiatrem.Nauczyłam się wykruszać lód z ubrania i jechać pół dnia bez odpoczynku.Nauczyłam się wydłubywać lód z kopyt kuca, kiedy miękkie ciało w środkupękało i krwawiło.Nauczyłam się nosić za pasem nóż  nóż Trygvego, zabranyprzez Joscelina  i używać go do prostych prac.Nauczyłam się wszystkich tych rzeczy, i to szybko, bo nie mogliśmy tracićczasu.Jechaliśmy bez wytchnienia, doprowadzając siebie i konie do granicywytrzymałości.Na popasach oglądaliśmy zdrętwiałe z zimna ręce i nogi,szukając białych miejsc, które zwiastowały odmrożenia.Drugiej nocy, gdyurządzaliśmy obóz, zjawiły się wilki.Joscelin pospiesznie rozpalił ogień ipobiegł ku nim z krzykiem, potrząsając płonącą gałęzią.Cofnęły się wtedy wgłąb lasu, ale widzieliśmy ich ślepia błyszczące w blasku ognia.Drugiego dnia na szczęście nie pokazał się ani jeden.Trzeciego dniastraciliśmy bezcenną godzinę i o włos uniknęliśmy nieszczęścia.Zdarzyło się tona ośnieżonym wzgórzu, gdzie zsiedliśmy z koni, żeby określić nasze położenie.Ocieniając oczy przed blaskiem, wskazałam ku północy, gdzie za rozwidlonymszczytem pięła się w błękitne niebo cienka smużka dymu. Osada Raskogra  powiedziałam głosem stłumionym przez wełnę.Jednego ze Swewów.Musimy skręcić lekko na południe i jechać wzdłuż pasma.Joscelin pokiwał głową i zrobił krok przed siebie.Znieżna półka zarwała się pod jego ciężarem. Runął z krzykiem, koziołkując w sunącej lawinie.Rzuciłam się w tył,przerażona, szukając pewnego gruntu, i przywarłam do szorstkiego głazu, którywystawał spod śniegu.Parę centymetrów od moich nóg ziała przepaść.Mójwierny kucyk zarzucił głową i zarżał z trwogi, zaś koń Joscelina odbiegł o parękroków i stanął, dziko wodząc wzrokiem.Drżąc, wychyliłam się, żeby spojrzeć.Daleko w dole Joscelin wygrzebywał się spod śniegu.Najwyrazniej nieponiósł szwanku.Najpierw sprawdził ręce i nogi, potem broń.Sztylety miał upasa, ale miecz wypadł z pochwy.Widziałam rękojeść sterczącą ze śniegu wpołowie drogi na górę.Widząc, że spoglądam znad krawędzi, dał znać, że nic mu nie jest.Pomachałam do niego i wskazałam miecz.Nawet z tej odległości widziałam, żeJoscelin ma otumanioną minę.Wdrapanie się na górę zajęło mu prawie godzinę, bo trzy razy zsuwał sięwraz ze śniegiem, cofając się o połowę przebytej drogi.Przez ten czas japróbowałam złapać spłoszonego konia, który parskał z przerażenia, buchająckłębami pary, i odskakiwał, kiedy się zbliżałam.Wreszcie przypomniałam sobie,co robiły dzieci z Perrinwolde, i skusiłam go garścią owsa.Kiedy złapałamwodze, byłam taka zmarznięta, zmęczona i sfrustrowana, że oparłam głowę ociepły kark i zapłakałam, a łzy ziębiły mi policzki.Koń Joscelina przeżułpoczęstunek i obwąchiwał moje włosy, jakby wcale nie był przyczyną takiegozamieszania.Joscelin wspiął się na szczyt, runął na plecy i wlepił wzrok w niebo,krańcowo wyczerpany.Bez pytania dałem mu bukłak, a on napił się chciwie. Musimy ruszać. Głos miał słaby i płuca obolałe z wysiłku, ale dzwignąłsię na nogi.Pokiwałam głową. Przynajmniej konie wypoczęły. W najlepszym wypadku był to kiepskidowcip, lecz właśnie tak podtrzymywaliśmy się na duchu.Ruszyliśmy.Wieczorem nie mówiliśmy o straconym czasie, ale oboje byliśmypodenerwowani i podrygiwaliśmy, słysząc zwyczajne odgłosy lasu: szelestosypującego się śniegu, trzask gałęzi pękających na skutek mrozu.Joscelinmarkotnie wpatrywał się w ogień, trącając polana jak zawsze, gdy rozmyślał. Fedro. Jego głos mnie przestraszył i zdałam sobie sprawę, że mamstargane nerwy.Napotkałam ponure spojrzenie kasjelity. Jeśli.kiedy naszłapią, chcę, żebyś coś zrobiła.Coś ci pokażę. Odszedł do juków i wrócił ztarczą Trygvego.Był to okrągły puklerz, obciągnięty skórą, ze stalowym guzem pośrodku i paskami do zakładania na rękę.Zastanawiałam się, dlaczego jej niewyrzucił, skoro walczył lepiej bez czegoś takiego.Pod skaldyjskim nocnym niebem pokazał mi, jak należy wsuwać rękę wpętle i osłaniać ciało. Jeśli będziesz miała szansę. rzekł cicho  jakąkolwiek szansę ucieczki,nie zaprzepaść jej.Wiesz już dość, by przeżyć na własną rękę, o ile niezabraknie ci zapasów.Ale gdybyś nie miała szans [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •