[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zhirin poszła za nią do stołu, mając nadzieję, że jedzenie usunieposmak kłamstw.Zhirin obudziła się gwałtownie, czując napierającą ciemność zaoknem.Powiedziała Mau, żeby ta obudziła ją dobrze przed świtem,była jednak sama, a drzwi zamknęła na zasuwkę.Podskoczyła, gdy kamyczek uderzył o okiennicę, a potem wypuściławstrzymywany oddech.Odrzuciła kołdrę i skrzywiła się, zahaczywszystopą o skraj dywanu i pospiesznie podeszła do okna.Odsunęłazasuwkę i odczekała kilka uderzeń serca, żeby upewnić się, że nienadlecą kolejne kamienie, i dopiero się wychyliła.Jabbor przykucnął na murze miedzy jej domem a domem sąsiadów.Przez chwilę poczucie ulgi, które ścisnęło jej pierś, było tak mocne, żezebrało się jej na płacz.Otrząsając się z tego uczucia, zamknęła okno izarzuciła na siebie ubranie.Zatrzymała się w korytarzu, nasłuchującbacznie, lecz jej matka nadal spała.Przynajmniej czary na sen byłyłatwe do rzucania.Ogród był ogrodzonym kwadratem za domem, ocienionym przezdwa pachnące drzewa cynamonowe.W środku tryskała -albo raczejczkała - fontanna; jakoś nie zabrała się za jej naprawienie.Nad wodąspały karłowate kheymany, ich ciałka były zaledwie długości dłoni, aogony ostre niczym bicze.Gdy dreptała po mokrych, pokrytychmchem kamiennych płytach, ich oczy błysnęły złotem i zielenią, alenie poruszyły się.Pokój jej rodziców wychodził na ogród, ale to jej niepowstrzymało od wymykania się z Sią, gdy miała czternaście lat.Takczy owak, spojrzała w górę, żeby upewnić się, że zasłony wiszą prostoi nieruchomo.Jabbor czekał w cieniu muru, wyraznie nie odniósłszy żadnychobrażeń.Zhirin podziękowała w duchu wszystkim wodom.Gdy wziąłją w ramiona, wciągnęła do płuc zapach jego czystego potu -soli,drzewa cedrowego i wysychającego deszczu.- Co się stało? - spytała, odsuwając się od niego, szybciej niż bychciała. - Poszedłem na egzekucję.Skrzyżowała ręce na piersiach.- Dlaczego?- Ponieważ mamy prawo przemawiać otwarcie, lecz jaki ma to sens,jeśli nikt tego nie robi? Gdyby Dai Tranh próbowali rozmów, zanimzaczęli palić, to sytuacja mogłaby wyglądać inaczej.- Mogłeś zginąć! Wzruszył ramionami.-1 o mało co nie zginąłem, a to nie Khas był w tym najgorszy.Odwróciła się i podeszła do skraju fontanny.- Dlaczego mi nie powiedziałeś?- Martwiłabyś się.- A nie martwiłam się dziś, słysząc dzwony i nie wiedząc, co siędziej? Kiedy słuchałam, jak miejscy heroldzi ogłaszają, że nie żyjesz? -Podniosła głos i zmusiła się do zniżenia go ponownie.Fontannazadławiła się i zabulgotała.Wzięła oddech i wypuściła powietrze wydychając zapachwilgotnego kamienia i cynamonu.Nie było sensu gniewać się teraz oto.Przyklękła na jedno kolano przy fontannie, przeinaczając spodnie izanurzyła w niej rękę.Był to zaledwie ułamek siły i głębi Miru, ale itak ją to uspokoiło.yródło problemu było łatwe do znalezienia -odkładanie się piasku i gliny w wąskiej rurze.Odrobina nacisku,łagodne pchnięcie i to, co zapychało rurę zostało wypłukane.Fontannaczknęła po raz ostatni, a potem znowu zaczęła tryskać rytmicznie.Jabbor się uśmiechnął, potrząsając głową.- Czasami zapominam, co potrafisz zrobić.Westchnęła.- Wszyscy zapominają, czyż nie? Tylko do tego się nadaję.- Przykro mi.- Potrząsnął głową.- Opacznie mnie zrozumiałaś.Wiem, jak bardzo nam pomogłaś.Wiem, co ryzykujesz.- Nie wiesz wszystkiego.- Przerwała mu.- Najpierw jednak,opowiedz mi, co się dziś wydarzyło.- Poszedłem na egzekucję, aby przemówić, ale Dai Tranh także siępojawili.Zaczęli strzelać i rozpętało się piekło.Zaatakowali też twoją cudzoziemską czarownicę.Uciekła z nami, a potem odeszła zeswoimi ludzmi.Słyszałem pogłoski o zabitych i porwaniach, ale niewiem jeszcze, czy to jest prawda, czy nie.%7ładen z Tygrysów nie zostałranny.Widziałem jak ten mag al Seth upadł, ale nie sądzę, żeby zginął.Pomyślała o Asherisie pochłaniającym ogień i zadrżała.- Nie, podejrzewam, że trudno go zabić.- Wytarła mokrą rękę o udo.- Dowiedziałam się, o co chodzi z tymi diamentami.- Jej spojrzeniepomknęło znowu ku oknu matki i nie odwróciła wzroku, aż skończyłaopowiadać mu o diamentach, o swojej matce i o grozbach Jodiyi.Kiedy zamilkła, dzwony wybiły północ - raz, dwa, trzy, głęboki idostojny dzwięk.- Przodkowie - zaklął Jabbor, kiedy przebrzmiały ostatnie echa.Złapał ją za ramię i pociągnął łagodnie w mrok.- Chodz ze mną.Tygrysy zadbają o twoje bezpieczeństwo.Możemy znalezć się wdżungli przed świtem.Zhirin przez chwilę dała się zwieść pokusie, oparła głowę o ramięJabbora i pozwoliła jego ciepłu rozlać się po jej ciele.- Nie mogę.- Wyprostowała się i odsunęła.- Nie dzisiejszej nocy.Jutro muszę się spotkać z Isyllt.- Zhir, daj sobie spokój.Przy tym jak się sprawy mają, jejzaopatrzenie nie dopłynie na czas, a w mieście nie jest bezpiecznie.DaiTranh i Khas będą ją ścigać.Zacisnęła zęby.- Zatem będzie potrzebowała mojej pomocy, czyż nie?- To nie jest gra!- Nie.- Na widok wyrazu jego twarzy serce jej się ścisnęło.- Czybyłam dla ciebie tylko pionkiem w grze?Otworzył usta, a potem znowu je zamknął.- Początkowo nie.Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, byłaśpiękną dziewczyną, dziewczyną, z którą chciałem spacerować iflirtować.Kiedy dowiedziałem się, kim jesteś, wtedy.tak.Tak,myślałem, co możesz dla nas zrobić i stwierdziłem, że wartozaryzykować.Ale przysięgam, Zhir, nie wykorzystam cię.Nie będępostępował jak Khas, jak Dai Tranh. Stanęła na palcach, żeby go pocałować.- Wierzę ci.Ale i tak zostanę.Nikomu innemu nie uda siępodsłuchać planów Faraja.- Przykro mi, że cię nie doceniałem.Zarumieniła się.- To nie odwaga - powiedziała, zmuszając się do mówienia lekkimtonem.- Nie chcę spać w dżungli.Zaśmiał się i pochylił, żeby znowu ją pocałować.Tym razem jeszczetrudniej było się od niego oderwać.- Powinieneś już iść - wyszeptała.- Muszę się przespać przedświtem.Czy mogę zostawiać wiadomości w tych miejscach, cozwykle?- Tak myślę.- Czuła żar jego ciała tam, gdzie obejmował jej ramiona.- Uważaj na siebie, Zhir.- Ty też.- Pocałowała go znowu, przelotnie muskając wargami iuciekła z powrotem do środka. Część III: Głęboka wodaRozdział 16Radośnie brzmiące dzwonki poranne umilkły, gdy mokry i szarybrzask skradał się przez ulice Merrowgate, zastępując nocne sprawkidzienną aktywnością.Z wąskiej herbaciarni, której okna otwarte byłyszeroko dla przewiewu, Isyllt przyglądała się jak sklepikarze rozwijająmarkizy nad chodnikiem, rozstawiają skrzynie i beczki.Dzieciwtaczały wózki z owocami i chlebem na most i siadały na wypaczonejdrewnianej barierce, wymachując nogami i nagabując przechodniów.Inni przykucnęli z wędkami na śliskich stopniach kanału.Ranek był chłodny, lecz Isyllt raz pociła się, raz drżała podpłaszczem.Jej magia zwalczała wszelkie infekcje wkradające się do jejkrwi, lecz ta walka wywoływała u niej gorączkę.Gdyby dany był jejluksus przespania się przez pół dnia, nawet by tego nie zauważyła.Plecy swędziały ją od zaschłego potu i paranoi - drgała przy każdymniespodziewanym dzwięku kroków, każdym migającym cieniu, alekiedy się przemieszczała, trudniej ją było wytropić, a ludzie wMerrowgate sprawiali wrażenie, jakby mieli w zwyczaju pilnowaniewłasnego nosa.Nikt nie oglądał się za kolejną postacią owiniętąpłaszczem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •