[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A czemu by nie? - pomyślał.No czemu? Przecież okropnie to wygląda.Słabe, rozdrobnione peryferie ciała, obscenicznie zeń wysuwane.Zgubią mnie, zdradzą, rozpadnę się.Przydepnął lewą dłoń, ale wyrostki nie chciały odejść.Co za ohyda! Uderzył o słup.Z chmury bólu wyszedł wściekły czart.- Wyrwę ci serce! - Przerażony, rzucił się Nicholas w tył - i wyszedł spod monady.- Toalety są tam, sir - wskazał diabeł.Wracając, rozmyślał o tej ewidentnej słabości Grzyba.Najwyraźniej blokował on jedynie psychomemy wolne, skupionym konstruktom myślni nie będąc w stanie się Przeciwstawić.Bezpośrednia presja - to za wiele dla niego.Podprogowe mantry Grzyba nie tworzą wszak „wokół" umysłu żadnej nieprzenikalnej bariery, jak to sobie najprośćciej wyobrazić na modłę komputerowych wizualizacji.Po Prostu do pewnego stopnia utrudniają osmozę.Poprosił menadżera o schemat neuroprzyłączy Tuluzy 10- Z defaultu odpaliła aplikacja pełniąca funkcję Pomocy oraz materiału promocyjnego firmy - wewnętrzny bedeker, skonfigurowany jeszcze w Moście.Diabeł gładko wszedł w rolę.- Oto mózg, proszę, widzi pan, neurony, aksony, dendryty, substancja biała, substancja szara, synapsy, tu przekrój przez drzewo dendrytowe, tu widać narośle nanomatyczne, można, sir, rozpoznać zrosty jedno- i dwu-kierunkowe.- A te zielone strefy?- To swapy neuroRAM-u, sir.- Że co?- Pamięć wirtualna wszczepki.Tuluza 10 rutynowo wykorzystuje nieaktywne rejony mózgu nosiciela, to dzięki temu ma tak rewelacyjne osiągi.- Pracuje na moim mózgu??- Tak jest, sir.Nie wiedział pan?- Ty siedzisz w moim mózgu?- Tak jest, sir.To przecież wszczepka.- Wiem, że wszczepka.Ale że procesuje na moim mózgu.?Powtórzyłby tę frazę o „moim mózgu" jeszcze nie raz, ale dotarł do szybu.Marina leżała w tej samej pozycji.Odstawił foliowe wiadro (woda deformowała mono), przyklęknął przy nieprzytomnej.Był słaby, te kilkaset metrów tam i z powrotem przyprawiło go o lekkie zawroty głowy i suchość w ustach.Ja też mam gorączkę, skonstatował, przełykając z wysiłkiem ślinę przez zrogowaciałe gardło.Rozebrał i umył Marinę.Wyjętymi z pojemników w toaletach chusteczkami starł ciemne wybroczyny.Była to krew, ale z czymś jeszcze - maź lepka, gęsta, cuchnąca, śluzowata.Sączyła się zwłaszcza z węzłów chłonnych; które okazały się bardzo twarde i prawie przepalały skórę.Skóra kobiety też nie zachowywała się jak skóra: czerniała w kontakcie z wodą i dopiero po kilkudziesięciu sekundach wracała do zwykłej bladości.Zimny beton i lodowata woda wyrwały Marinę z komy.Ocknęła się, gdy przetaczał ją na swój płaszcz, by obmyć teraz plecy.Otworzyła oczy, poruszyła ustami.- Ciii.- Pocałował ją w policzek.- Wszystko będzie dobrze.Na ten przemielony przez stulecia do fonetycznej miazgimem słowny tylko uśmiechnęła się krzywo.- Boli cię? - zapytał.Pokręciła głową.Nachylił się.- Co?-Głowę bym dała, że ty jeden wyjdziesz cało - wychrypiała.Ucieszył się, że przynajmniej zachowała poczucie humoru.Obawiał się psychicznych skutków śpiączki, trwałą dezintegracji osobowości.- Nie ma sprawiedliwości na tym świecie - przyznał.- Sukinsyn.Potem ubrał ją w czyste rzeczy, zawinął w swój płaszcz, podłożył pod głowę torbę.Siedem godzin do zmierzchu.Diabeł poradził mu, aby wyłączył ledpad, po co niepotrzebnie wyczerpywać baterie.Opakowała ich styropianowa ciemność.Jedynie w samym zenicie betonu majaczyła sierpowata plama szarości.Wspiął się tam po starych, żelaznych szczeblach.Nie domknięta klapa włazu.Wyjrzał, uniósłszy ją powoli.Park jakiś chyba.Nie rozpoznawał okolicy, zwłaszcza z tej żabiej perspektywy.Nie wiadomo, czy sięga tu sieć, więc lepiej nie ryzykować.Wycofał się.- Powinien pan domknąć właz - poradził diabeł.- Ja wtedy nie miałem jak - i tak cud, że nie spadliście oboje.- Ona spadła?- Takie rzeczy już jej nie zabiją, sir.Jeśli teraz umrze, to od konfliktu genetycznego.Przypuszczał, że diabeł po prostu zrzucił ją na dół.Szukał jeszcze przez chwilę jakiejś zasuwy, zamka, klamry magnetycznej, ale niczego takiego tu nie było.Marina wołała go szeptem.Zszedł.-Co się dzieje? - dopytywała się.- Nic, nic.-Gdzie my.-W piwnicach New Empire State Building.- Jakim cudem.?- Przepraszam.W metrze.- W metrze.- Tak.- Wskazał ruchem ręki, ale zorientował się, że przecież go nie zobaczy w ciemności.(Chociaż.może?).-Nieczynne.Westchnąwszy ułożył się obok, wpółoparty o ścianę: mógł teraz szeptać jej prosto do ucha.Kiedy zaś ona mówiła, czuł ogień niezdrowego oddechu na skórze szyi.- Vittorio?- W proch się obrócił.- Delikatnyś.- Poszedł do Bozi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •