[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dopiero, gdywgryziemy się głębiej w trzewia tych wzgórz, znajdujemy większe skarby.Kolejny wybuch wstrząsa podłogą budynku.Wzrok wszystkich pada na Pesnę, któryuśmiecha się uspokajająco.- To głos bogów chwalących nas za ostatnie znaleziska.Dość już tych nudnych lekcjiArantura, najwyższy czas zająć się darami, które tak przyciągnęły waszą uwagę.Każdy z wasotrzyma prezent wykonany specjalnie dla niego.Mój szlachetny przyjaciel Kavie rozdzieli jemiędzy was.Kolejny wstrząs.Tym razem nikt się nawet nie krzywi.Wszyscy są zbyt zajęci nerwowymwyczekiwaniem na swoje dary.Kavie zaczyna od najmniejszych skarbów dla najmniej ważnych gości.- Szlachetni panowie, mam zaszczyt wręczyć wam te dary.Po pierwsze, mojemu staremuprzyjacielowi Artemu z Tarchny z radością wręczam ten oto sygnet, na którym wytrawionezostały jego inicjały.Goście klaszczą, gdy Arte przepycha się po swój prezent.Nie dociera jednak do stołu.Cały budynek zaczyna się trząść i trzeszczeć.Dach pęka i do środka wpada światło dnia.Oklaski cichną jak ucięte nożem.Wszyscy z przerażeniem spoglądają na dach, który spada na ich głowy.Zasłaniają sięrękami przed deszczem drewnianych drzazg i żelaznych gwozdzi.I wtedy grunt usuwa im się spod nóg.Ziemia otwiera się pod nimi jak wrota do piekieł.Rozpaczliwie usiłują złapać siękrawędzi otwierającej się pod nimi pieczary.Palce desperacko wpijają się w miękką ziemię,która jednak nie daje oparcia.Przerażone wrzaski odbijają się echem w podziemiach.Szlachetni goście sędziego spadająw dół w zabójczym wodospadzie popękanej skały.Wszystkie sześć kopalni ogarnia płonącakula metanu podpalonego przez ogniska na zboczu klifu.Ci, którzy nie giną od upadku,zostają spaleni w ognistym piekle.Ze swojego punktu obserwacyjnego na wzgórzu Larth Oprawca obserwuje chmurę kurzu iczarnego dymu wznoszącą się w popołudniowe niebo.Jego ludzie precyzyjnie podłożyliogień, który błyskawicznie opanował korytarze kopalni wypełnione trującymi gazami.Opierając się o rozbite koło powozu i przyglądając srebrnym tabliczkom w dłoniach,Larth pozwala sobie na uśmiech, z którego nawet sędzia byłby dumny.Tabliczki są kluczemdo wielkich rzeczy.Musi je chronić.Nawet za cenę własnego życia.Musi je chronić, dopókiich nowy pan nie będzie gotowy. CAPITOLO XXXIIChata Lartuzy, AtmantaKiedy Venti przynosi Tecję do chaty Lartuzy, rzezbiarka jest nieprzytomna.Staryuzdrowiciel obawia się najgorszego.Straciła bardzo dużo krwi i jest o włos od śmierci.Do chaty napływają pomocnicy i życzliwi.Tymczasem Venti biegnie z powrotem posyna.Lartuza układa Tecję na posłaniu.Szybko bierze szmaty i garnek z wodą, który stalewisi nad ogniem.- Dziękuję wam! Dziękuję! Ale teraz musicie stąd wyjść.Potrzebuję miejsca do pracy.-Uzdrowiciel przepędza gapiów na zewnątrz jak stado gęsi.Kafacja, miejscowa szwaczka w wieku Tecji, zostaje w chacie i przemywa skóręrzezbiarki.Lartuza bada wydęty brzuch, z którego sączy się krew.Choć ostrze miecza ominęło łono,szanse na ocalenie matki lub dziecka są niewielkie.- Przetrzyj! Tutaj! - instruuje Kafację, badając jednocześnie drugą ranę na prawymramieniu Tecji.- Niech bogowie nam pomagają, bo umiejętności śmiertelników tu niewystarczą.Obwiązuje konopnym sznurkiem ramię Tecji, aby powstrzymać krwawienie.Kafacjarozbiera pacjentkę i oczyszcza ranę na jej brzuchu.Lartuza w końcu widzi ją wyraznie.Jest głęboka.Zbyt głęboka, aby Tecja przeżyła.Przykłada swoją pomarszczoną dłoń do jej ust.Oddech jest prawie niewyczuwalny.Rozlega się hałas i coś przysłania światło wpadające przez drzwi.Do chaty wchodziVenti, trzymając w ramionach swojego martwego syna.- Lartuzo, on żyje.Teukros jeszcze żyje! Zajmij się nim, prędko!Venti kładzie syna obok Tecji.Lartuza nie musi go nawet badać.- On umarł, przyjacielu.Ale spróbuję ocalić Tecję.- Nie! Ratuj jego, Lartuzo, ratuj mojego chłopca!- Przyjacielu, on już odszedł - mówi uzdrowiciel współczującym głosem.- Jest już wśródbogów, którym tak wiernie służył.Po twarzy Ventiego płyną łzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •