[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Izba, świetlicą zwana, była wszystkim,maleńkie sionki mieściły trochę drobiu, karmionego wieprzaka i gratygospodarskie.Ledwie się było gdzie przecisnąć.Nie pytaj o zdrowie tam, gdzienie ma powietrza nawet, a woda na głowę przez dach do nóg wilgotnym podstępujetokiem, gdzie w zimie dym ogrzewa powietrze; od pieca bucha, od ściany wieje, ana wiosnę kałuże stoją w sieni i izbie, także często wodę z niej wylewaćpotrzeba; możeż tam być zdrowie?- Ostap! - powtórzyło kilka głosów.- Jak się macie - a babka?- %7łyje.- A stryj?- Na mogiłkach.- A wy?- Jak widzicie! żyjem, biedujem.- U was babka?- U nas, ale śpi starucha - odpowiedział starszy brat.Wszyscy otaczali Ostapa ciekawie, dwaj bracia stryjeczni, siostra, bratowa zdzieckiem na ręku obstąpili go, patrzali, dziwili się.Bracia byli młode chłopaki, razne, silne, wyrosłe; starszy, żonaty, wejrzenie itwarz miał wyrazu chmurnego, młodszy, kilkunastoletni, chytrą i szyderskąfizjonomię.Nie patrzał nigdy w oczy, ale zawsze ukradkiem i uśmiechał się samdo siebie tajemnie; czoło zasłaniał włosami, jakby się bał, by na nim myśli jegonie wyczytano.Drugi przeciwnie, nosił czoło górą, ale czoło poorane wczesnązmarszczką, smutne, z oczyma ponurymi, łzawymi.Siostra ich, dziewczyna lat dwudziestu, czerstwa, rumiana, z niebieskimi oczyma,uśmiechającą się twarzyczką, szerokimi, różowymi usty, wydatną piersią i silnymirękami; cała tchnęła życiem, co to na jutro nie patrzy.Wesoła piosenka, taniecniedzielny, zalotne szepty wieczorne maiły jej pracowite życie.Bratowa, smukła brunetka, cienka w pasie, szykowna, oczy miała czarne,błyszczące, usta wąskie, nosek prosty i kształtny, była ładna; ale praca ciężkawszelki wyraz prócz znużenia odjęła rysom dość pięknym.Któż wie, jak ci ludziepracują? Któż się ośmieli zdziwić ich smutkowi? Dziecię na ręku kobiety, małe,blade, schorowane, drzemało w kołysce, a blask łuczywa podżegnionego padał natwarzyczkę jego okrągłą, ale żółtą.Taka była rodzina Ostapa, którą on powitał całując twarze, ściskając ręce zewzruszeniem niewymownym; a w sercu mu głos mówił bolesny: "Co za ciężki los, coza dola! Czemuż nie jesteśmy razem! Cierpiąc razem, lżej by było".Ci ludzie tak dziecinnie ciekawi, tak rzadko mający czym pragnienie nowościzaspokoić, otaczali go, każdy ruch, skinienie, słowa badając, wpatrując się wsuknie, w postawę, twarz.- Kto by to powiedział, że to nasz brat! - zawołał starszy ściskając goserdecznie - Pan Bóg wam dopomóc powinien, że o swoich nie zapominacie.Siadajcie.Biorąc go za rękę gospodarz chaty, Fedko, posadził na ławie przy sobie; drugibrat za drugą rękę porwawszy, przyparł z innej strony, bratowa i Zoja stanęłanaprzeciw nich.- Powiedzcie mi - rzekł Ostap - jak wam tu było, jak jest; długi, długi czas niewidzieliśmy się, stryj umarł.- Umarł! - ponuro rzekł Fedko - rok temu, nie swoją śmiercią!- Jak to?- Ziemia go zasypała, gdy piasek kopał; nimeśmy się dogrzebali, nie żył.Niepochowali go nawet na świętej ziemi! - i potrząsł głową smętnie.- Taki koniecnas wszystkich.Pokój mu na wieki, dość się napracował za życia.- Lepiej wam teraz, graf sam mieszka.- Lepiej? - podchwycił Fedko.- O! dobrze wam, że tego dobra nie znacie.Niemówmy o tym, wyście, Ostapie, wychowaniec, ulubieniec.- Ja! - i gorzko uśmiechnął się Ostap.- A my - kończył pierwszy - nic by o nim dobrego powiedzieć nie mogli: kat naludzi, nie pan.- Co prawda, to prawda - przerwała Zoja żywo - nigdy u nas tego nie bywało, coteraz.Sam o niczym nie wie, nic nie rozumie, ekonom meczy i znęca się.Ja wfabryce.- W jakiej?- A! Sukiennicę[91] założyli.- Janka jeszcze chcieli na flis wyprawić.- Któż by pańszczyznę robił? - spytał Ostap.- A któż, ja i żonka - rzekł Fedko ruszając ramiony.- A koło domu?- O! o to się nie pytają.- Szczęściem - śmiejąc się dorzucił Janko - ja tak tęgo na nogę zakulał, że naflis nie poszedł.Dopiero gdy flisacy ruszyli, ozdrowiałem.A cóż było robić,kiedy nie można siłą, to chytrością.Bratowa, układłszy dziecię w kołyskę, przyszła do Ostapa i spytała wpół jego,wpół męża:Czym by my gościa przyjęli? Wódki pewnie nie pijecie?- Dziękuję - rzekł Ostap.- Dawno czarnego chleba, naszego chleba, nie jadłem,dajcie mi go kawałek; przyjmiecie mnie najlepiej.- Suchym chlebem to tylko dziadów przyjmują! - zawołał Janko - wstyd nam chceszrobić, jakby to już u nas nic nie było więcej! Toć jest słonina, i.- Chleba i wody! - powtórzył przybyły - nic nie chcę więcej; chleba czarnego,którym żyłem w dzieciństwie i wody z naszej krynicy.- Ja świeżej przyniosę - wyrwała się Zoja wesoło i chwyciwszy wiadro w silnąrękę, wybiegła szybko, zaśpiewawszy wesoło.- Albo to tobie tęskno było za czarnym chlebem, na białym żyjąc? - spytał Fedko.- Nie wierzysz? Nieraz za nim i za rodziną tęskniłem - smutnie rzekł Ostap.-Swoja ziemia ciągnie ku sobie, choć gdzie i lepiej! - Strach bierze umrzeć naobcej.- O! to prawda! - powtórzyła bratowa - nie to swoja ziemia, a nawet swój kąt.Niedaleko nasza wieś, a mnie i za nią tęskno.Jak wyjdziemy na pańszczyznę, oczyobracam ku drzewom, co to je widać w dali, aż mi słodko tam patrzeć.Kiedy tak rozmawiają, a Janko podsyca hojnie łuczywo, aby chatę oświecić, zzawarsztatu tkackiego podniosła się i zabielała postać dziwna, jakby z ciemnegonagle wyrosła kąta.Była to stara babka Kulina; rozniecony ogień padał na nią zboku i oświecał fantastyczny potwór, który gdzie indziej byłby każdegoprzeraził.Wysoka, wychudła, wpół zgięta, z suchą żółtą piersią, której kości policzyć byłomożna; napięta płachtą brudną powstała, wyciągnęła szyję pomarszczoną i rękęchudą, czarną, suchą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Flawiusz Jozef Dawne dzieje Izraela
- Józef Piłsudski 22 stycznia 1863
- Jozef Flawiusz Wojna Zydowska (2)
- Flawiusz Jozef Wojna Zydowska
- Beck Jozef Ostatni raport
- Siemek Jozef Sladami Klatwy
- Szczypka Józef Kalendarz Polski
- balzac honoriusz fizjologia małżeństwa
- Chmielewska Joanna (Nie)boszczyk maz (2)
- Kenneth Goddard Alchemik
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- legator.pev.pl