[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Ale nie radzę ci się w nic wtrącać.I ty wiesz, i ja wiem, że dziewczyna jest niewinna.Ale i ty wiesz, i ja wiem, że to nie ma znaczenia.Chwilę szliśmy w milczeniu, a potem Keppel zwrócił się w moją stronę.– Jeśli się nie obrazisz, Mordimerze, pozwolę sobie udzielić ci jednej rady.– Tylko głupiec nie słucha rad, nieważne, dobrych czy złych, gdyż każda niesie ze sobą naukę – odparłem sentencjonalnie, a on uśmiechnął się.– Słyszałem, że czasem jesteś zbyt.– urwał, wyraźnie szukając słowa.– Zbyt łaskawy dla oskarżonych.– Łaskawość nie ma nic do rzeczy – powiedziałem ostro.– Jestem po to, by szukać prawdy oraz budować prawo i sprawiedliwość.Choć zwykle, ku mojemu ubolewaniu, pojęcia te nawzajem się wykluczają.– Tak.Przepraszam, jeśli cię uraziłem.– Nie uraziłeś mnie – odparłem.Zastanawiałem się, skąd mógł mieć podobne informacje.Rzeczywiście nie byłem człowiekiem pochopnym w sądach i nie widziałem potrzeby, by dawać wiarę wszystkim głupim oskarżeniom.Źli sąsiedzi, zazdrosna rodzina, zawiedzeni kochankowie – tacy ludzie aż nazbyt często próbowali wykorzystać wiarę w swej prywatnej krucjacie.I aż nazbyt często ławy miejskie oraz księża dawali posłuch tym bzdurom.Lecz mnie szkolono, bym odsiewał ziarno do plew, i dlatego zdarzyło się nie raz i nie dwa, że wyciągnąłem kogoś z katowni lub spod stosu.Zawsze jednak tylko wtedy, kiedy byłem przekonany o jego niewinności, czy może poprawniej formułując: o małym stopniu winy.W końcu doskonale pamiętałem słowa mojego Anioła, który powiedział kiedyś, że w oczach Boga wszyscy jesteśmy winni, a tajemnicą są tylko czas oraz wymiar kary.* * *Obiad był tak obfity i tak tłusty, że mdliło mnie już na sam widok Kostucha, który, niezrażony ilością jedzenia, pochłaniał kolejną miskę gęstej polewki, pogryzając sobie przy okazji ociekającą zawiesistym sosem świńską nogę.– Dobhe – zagadał z pełnymi ustami, widząc, że patrzę na niego.Odwróciłem wzrok, akurat w sam czas, by dostrzec przy wejściu do alkierza zdyszanego i zaczerwienionego od biegu Keppela.– Mam złe wieści, Mordimerze – rzekł cicho.Oparł się o framugę drzwi.– Bardzo złe wieści.– Mów – westchnąłem, zastanawiając się, co może być gorsze od rządów kanonika Tintallero w mieście.Podszedł do mnie i spojrzał pytająco w stronę żrącego jak świnia i ubabranego sosem Kostucha.– Możesz mówić przy nim – wyjaśniłem.– Wysłany przez Jego Ekscelencję inkwizytor zmarł w karczmie pięć mil od Wittingen – powiedział szeptem Keppel.Podniosłem dzban i wolno, bardzo wolno wlałem wino do kielicha.– Zamordowali go? – spytałem przyciszonym głosem.– Nie – skrzywił się.– Był chory już jak wyjeżdżał z Hezu.Mówią nawet, że bardzo chory.– Kto to był?– Doderyk Gottstalk – rzekł.– Znałeś go?– Miał z osiemdziesiąt lat – prychnąłem.– A od dziesięciu jedynie przesiadywał w ogrodzie Inkwizytorium albo grzał się przy kominku w refektarzu.Andreas, ten człowiek od kilkunastu lat nie prowadził żadnego śledztwa!Spojrzeliśmy po sobie, a i w jego, i w moim wzroku było zarówno zrozumienie jak konsternacja.I naprawdę sporo lęku, choć do niego nie przyznawaliśmy się nawet przed samymi sobą.– Ten, kto go wysłał, wiedział, że Doderyk nie dojedzie – powiedział wolno i bardzo, bardzo cicho Keppel.– A nawet jak dojedzie, nie wychyli nosa z łoża.Czy ktoś chce zniszczyć Wittingen?Nie, Andreasie – chciałem mu odpowiedzieć, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili – kogo może obchodzić jakieś miasteczko? Natomiast wydaje się, że ktoś usilnie pragnie zniszczyć powagę Inkwizytorium.– Być może – odparłem na głos.Keppel wyjął z zanadrza skórzaną tubę, zapieczętowaną biskupią pieczęcią.Westchnął, przeżegnał się i przełamał lak.Wyciągnął ze środka zwój dokumentów.Rozpostarł karty.Nagle zobaczyłem, że zatrzymał się w pewnym miejscu i przebiegł wzrokiem tekst powtórnie.Po czym jeszcze raz i jeszcze raz.Podniósł na mnie oczy i nie ukrywam, że to, co w nich zobaczyłem, zaniepokoiło mnie.– Mordimerze – powiedział wolno i bardzo cicho.– Mam tu dokumenty z Hezu, które wiózł Gottstalk.Wszelkie pełnomocnictwa oraz rozkazy.Czy wiesz, na kogo są wystawione?Chciałem już potrząsnąć głową przecząco, kiedy nagle się domyśliłem.I ten domysł zmroził mnie do szpiku kości.– O Boże – powiedziałem.– Na okaziciela.Wstałem, z hałasem odsuwając krzesło.– Nie namówisz mnie do tego, Keppel – rzekłem ostro.– Mogę zrozumieć i wybaczyć, że nie cenisz sobie mojego życia, bo ja sam uważam je czasami za wyjątkowo podłe.Ale zważywszy na fakt, że mam tylko jedno, nie zamierzam go tracić.Jakie by nie było.– Proszę, Mordimerze, usiądź.– W jego głosie oprócz błagania usłyszałem również nutę desperacji.– Proszę.Milczałem przez chwilę, po czym z powrotem przysunąłem krzesło i usiadłem, jak sobie tego życzył.– W niczym nie złamiesz prawa – mówił cicho, ale dobitnie Keppel, tak, jakby coś tłumaczył niezbyt rozgarniętemu dziecku.Nie powiem, abym przepadał za podobnym tonem.– Dokument jest na okaziciela i nie tkniemy go nawet palcem.Nie fałszujemy, nic nie zatajamy, nie podrabiamy podpisów.Posłuchaj, Mordimerze: „zawiadamia się wszem i wobec, że mój osobisty inkwizytor na mą prośbę, rozkaz i zalecenie ma zająć się obroną Bożej wiary w wielce nam miłym i przez złego doświadczanym mieście Wittingen.” i tak dalej i tak dalej.Czy was wszystkich, z licencją Hezu, nie nazywa się „osobistymi inkwizytorami Jego Ekscelencji”? Czy miniesz się z prawdą, okazując te pisma?– Poza tym, że nie wydano ich mnie, tylko Gottstalkowi.– mruknąłem.– Pokaż resztę.Wręczył mi wszystkie dokumenty, a ja uważnie je przestudiowałem.Faktycznie, zostały sformułowane tak, że posłużyć się mógł nimi każdy, kto posiadał licencję z Hez-hezronu.Sprawdziłem również podpisy oraz pieczęcie, a wszystkie wydały mi się autentyczne.– Dlaczego dokumenty wystawiono na okaziciela? – zapytałem, nie licząc, że Keppel może na to pytanie odpowiedzieć.– Tego się prawie nigdy nie praktykuje.Biskupia kancelaria trzęsie się zwykle nad każdym słowem.– Nagle oświeciła mnie pewna myśl.– Keppel, mamy teraz wrzesień, tak?– Jakby nie spojrzeć.– Jego Ekscelencja pod koniec sierpnia lub na początku września każdego roku jeździ na miesiąc do gorących wód.Mówi, że mu to pomaga na podagrę.Wystawił więc dokument na okaziciela, na wypadek gdyby Gottstalk umarł przed opuszczeniem Hezu.Wtedy dokumenty dostałby inny, wyznaczony inkwizytor i nie trzeba byłoby marnować czasu na długie podróże kurierów w tę i z powrotem.Andreas tylko wzruszył ramionami.– Może tak – powiedział obojętnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Menu
- Index
- Terakowska Dorota Corka Czarownic (SCAN dal 797)
- Pilipiuk Andrzej Czarownik Iwanow (SCAN dal 747)
- Norton Andre Czary Swiata Czarownic (SCAN da
- Andre Norton SC 2.3 Czary Swiata Czarownic
- Andre Norton SC 1.1 Swiat czarownic
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 2
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 4
- Dav
- Assollant Alfred Niezwykłe choć prawdziwe przygody kapitan (2)
- Strach przed ciemna woda Craig Russell
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- piecio.opx.pl