X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po obu stronach szosy pięła się bujnazieleń, eukaliptusowe lasy, rozległe plantacje  Tea and Bond Co.", to tu, to tam mignął stojący wśródcyprysów i cedrów biały dworek angielskiego farmera.Nagle daleko, daleko, na końcu szosyzobaczyłem świetlistą kulę, która zaczęła gwałtownie rosnąć i zbliżać się do mnie.Ledwie zdążyłemzjechać na pobocze, kiedy koło mnie przemknęła kolumna motocykli i samochodów, w środku jechałczarny mercedes, zobaczyłem, że siedzi w nim Jomo Kenyatta.Kenyatta rzadko bywał w swoim biurzepremiera w Nairobi, większość natomiast czasu spędzał w Gatundu - prywatnej rezydencji położonej o160 kilometrów od stolicy.Jego ulubioną rozrywką było tam oglądanie zespołów tanecznych różnychludów kenijskich, które przyjeżdżały umilać czas swojemu przywódcy.Mimo hałasu, jaki czyniłybębny, piszczałki i okrzyki tancerzy, Kenyatta, siedząc w fotelu, wsparty o laskę - zapadał w drzemkę.Ożywał dopiero wówczas, kiedy po skończonym pokazie tancerze wychodzili na palcach i zapadałacisza.Ale Kenyatta tu, teraz? W niedzielę rano? Jego wozy pędzące z taką szaloną szybkością? Cośmusiało się stać nadzwyczajnego!Bez namysłu zawróciłem i pognałem śladem kolumny.Po kwadransie byliśmy w mieście.Wozyzajechały pod gmach Urzędu Premiera - nowoczesny dwunastopiętrowiec na City Square w centrumNairobi; natomiast mnie policja zastawiła drogę  musiałem się zatrzymać.Zostałem sam, na pustejulicy, nie było nikogo, żeby zasięgnąć języka.W każdym razie nie wyglądało na to, żeby coś działo sięw samym Nairobi: miasto było senne, niedzielnie rozlazłe, puste.Pomyślałem, że byłoby dobrze zajrzeć do Feliksa - on mógł coś wiedzieć.Feliks Naggar byłszefem biura Agence France Presse w Afryce Wschodniej.Mieszkał w willi w Ridgeways -ekskluzywnej, supereleganckiej dzielnicy Nairobi.Feliks to była cała instytucja.Wiedział wszystko,sieć jego informatorów rozciągała się od Mozambiku po Sudan, od Kongo do Madagaskaru.Samrzadko wychodził z domu.Albo nadzorował swoich kucharzy - prowadził najlepszą kuchnię w Afryce- albo siedział w hallu przed kominkiem i czytał kryminały.Cały czas trzymał w ustach cygaro.Nigdygo nie wyjmował, może tylko na moment, żeby przełknąć kęs pieczonego homara albo spróbowaćłyżeczkę pistacjowego sorbetu.Od czasu do czasu dzwonił telefon.Naggar podnosił słuchawkę,zapisywał coś na skrawku papieru i szedł na koniec domu, gdzie przy dalekopisach siedzieli jegopomocnicy (byli to najbardziej przystojni młodzi Hindusi, jakich mógł znalezć w Afryce).Dyktowałim tekst depeszy płynnie, jednym ciągiem, bez żadnej poprawki.I wracał albo do kuchni - mieszać wgarnkach, albo przed kominek - czytać kryminały.Właśnie teraz zastałem go siedzącego w fotelu; jak zawsze - z cygarem i z kryminałem.- Feliks - wrzasnąłem od progu - coś się dzieje, bo Kenyatta wrócił właśnie do Nairobi! Iopowiedziałem mu o kolumnie rządowej, którą spotkałem, jadąc do Ugandy.Naggar pobiegł do telefonu i zaczął wydzwaniać na wszystkie strony.A ja włączyłem jego radio.Był to zenith, odbiornik telekomunikacyjny, fenomenalny, o którym marzyłem od lat.Odbierał kilkasetstacji, nawet radiostacje okrętowe.Z początku łapałem same transmisje z nabożeństw, niedzielnekazania i muzykę organową.Reklamy, audycje w niezrozumiałych językach, wołania muezinów.Ażnagle, przez szum i trzaski, przebił się ledwie dosłyszalny głos:.tyrania sułtana Zanzibaru skończyłasię raz na zawsze.rządy krwiopijców, które.podpisany sztab generalny rewolucji, marszałek polny.Nowe szumy i trzaski, odpływające, luzne słowa i rytmy modnego tu zespołu Mount Kenya.Tobyło wszystko, ale wiedzieliśmy najważniejsze - przewrót w Zanzibarze! Musiało się to stać dzisiejszej32 nocy.Teraz wyjaśniło się, dlaczego Kenyatta wrócił w pośpiechu do Nairobi.Rewolta mogła ogarnąćKenię i całą Afrykę Wschodnią.Mogła przemienić jaw drugą Algierię, w drugie Kongo.Ale w tejchwili, dla nas - dla Feliksa i dla mnie - decydujące było jedno: dostać się na Zanzibar.Zaczęliśmy od telefonu do East African Airways.Powiedzieli, że najbliższy samolot na Zanzibarodlatuje w poniedziałek.Zarezerwowaliśmy miejsca.Jednakże zadzwonili po godzinie, że lotnisko naZanzibarze jest zamknięte i że loty zostały wstrzymane.Co robić, jak dostać się na Zanzibar? Jestsamolot, który leci wieczorem do Dar es-Salaam.Stamtąd na wyspę już blisko - czterdzieścikilometrów oceanem.Nie ma wyboru, decydujemy się lecieć do Dar i stamtąd dotrzeć na wyspę.Tymczasem do domu Feliksa zjechała się reszta stacjonujących w Nairobi korespondentów.Było nasczterdziestu.Amerykanie, Anglicy, Niemcy, Rosjanie, Włosi.Wszyscy postanowili lecieć tym samymsamolotem.W Dar es-Salaam zajęliśmy hotel Imperiał.Stary hotel z wielką werandą, z której widać byłozatokę.Na jej wodach kołysał się biały jacht sułtana Zanzibaru.Młody sułtan -Seyyid Jamshid binAbdulla bin Khalifa bin Harub bin Thwain bin Said - uciekł tym jachtem, zostawiając pałac, skarbiec iczerwonego rolls-royce'a.Ludzie z załogi jachtu opowiadali nam o wielkiej rzezi na wyspie.Wszędzieleżą zabici.Ulicami płynie krew.Dzicz rabuje, gwałci kobiety, podpala domy.Nie ma ocalenia dlanikogo.Na razie Zanzibar był odcięty od świata.Ich radio ogłaszało co godzina, że każdy samolot, którybędzie próbował lądować na wyspie, zostanie zestrzelony.I że zatopią łódz czy statek, jeżeli się zbliżą.Ostrzegali w ten sposób, ponieważ musieli obawiać się interwencji.Słuchaliśmy tych komunikatówskazani na bezczynność, na nie kończące się wyczekiwanie.Jeszcze rano otrzymaliśmy wiadomość, żew stronę Zanzibaru płyną brytyjskie okręty wojenne.Tom z Reutersa zacierał ręce, liczył, że przewiozągo helikopterem na okręt i wyląduje na wyspie z pierwszym oddziałem piechoty morskiej.Wszyscymyśleliśmy o jednym - jak dostać się na wyspę? Byłem w najgorszej sytuacji, bo nie miałem pieniędzy.W takich wypadkach, jak rewolucje, przewroty i wojny, wielkie agencje nie liczą się z wydatkami.Płacą tyle, ile trzeba, żeby zdobyć wiadomość z pierwszej ręki.Korespondent AP, AFP czy BBCwynajmie samolot, wynajmie statek, kupi samochód potrzebny mu tylko na kilka godzin - wszystko to,byle dostać się na miejsce wydarzenia.W takiej konkurencji nie miałem szans, mogłem liczyć tylko naokazję, na łut szczęścia.W południe blisko hotelu podpłynęła łódz rybacka.Przywiozła kilku dziennikarzyamerykańskich, mieli twarze czerwone od słońca, spalone na raka.Rano próbowali tą łodzią dostać sięna wyspę, byli już blisko, ale z brzegu zaczęli do nich tak gęsto strzelać, że musieli zrezygnować izawrócić: droga morska była zamknięta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •  

    Drogi uĹźytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.