X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wykończył i jego, i jego eskortę.A trupy utopił tu, w stawie.Obciążywszy kamieniami wyciągniętymi z pa­leniska.Wystarczyło baczniej przyjrzeć się palenisku.- Dobra, dobra - uciął Buko.- A pieniądze? Co z pie­niędzmi? Czy to znaczy.- To znaczy - Szarlej spojrzał na niego z lekkim po­błażaniem - dokładnie to, co myślicie.Zakładając, że my­ślicie.- Że pieniądze zagrabiono?- Brawo.Buko milczał czas jakiś, cały ten czas coraz to bardziej czerwieniejąc.- Kurwa! - wrzasnął wreszcie.- Boże! Widzisz i nie grzmisz? Do czego to doszło! Upadły, kurwa, obyczaje, zginęła cnota, umarła poczciwość! Wszystko, wszystko za­grabią, zrabują, ukradną! Złodziej na złodzieju i złodzie­jem pogania! Łobuzy! Szelmy! Łajdaki!- Łotry, na kocioł świętej Cecylii, łotry! - zawtórował Kuno Wittram.- Chryste, że też nie spuścisz na nich pla­gi jakiej!- Świętości, skurwysyny, ani uszanują! - ryknął Rymbaba.- Toć dudki, co je wiózł kolektor, na cel zbożny były!- Prawda.Na wojnę z husytami biskup zbierał.- Jeśli tak - wybąkał Woldan z Osin - to może diabel­ska to sprawka? Dyć diabeł z husytami trzyma.Mogli heretycy czarciej pomocy zawezwać.A mógł czart i sam ze siebie, biskupowi na złość.Jezu! Diabeł, mówię wam, tu hulał, piekielne moce tu działały.Szatan, nikt inny, kolektora ubił i wszystkich jego ludzi zgładził.- A pięćset grzywien co? - zmarszczył się Buko.- Do piekła uniósł?- Uniósł.Albo w gówno przemienił.Bywały takie przypadki.- Może być - kiwnął głową Rymbaba - że w gówno.Gówna tam, za szałasami, duża różnorakość.- Mógł też - dodał Wittram, wskazując - czart pienią­dze w tym oczku zatopić.Jemu one na nic.- Hmm.- mruknął Buko.- Mógł zatopić, mówisz? Może by tedy.- W życiu! - Hubercik w lot odgadł, o czym i o kim Buko myśli.- Co to, to nie! Za nic tam, panie, nie wejdę!- Nie dziwię się - rzekł Tassilo de Tresckow.- Mnie też nie podoba się to bajoro.Tfu! Nie wszedłbym do tej wody, choćby tam nie pięćset, a pięćset tysięcy grzywien leżało.Coś, co żyło w jeziorze, musiało go usłyszeć, bo jakby na potwierdzenie smolista woda jeziorka wzburzyła się, zabulgotała, zawrzała tysiącem wielkich pęcherzy.Buch­nął i rozszedł się ohydny, zgniły smród.- Chodźmy stąd.- sapnął Weyrach.- Odejdźmy.Odeszli.W dużym raczej pośpiechu.Bagienna woda strzykała spod stóp.- Napad na poborcę - oświadczył Tassilo de Tresckow - o ile miał miejsce, a Szarlej się nie myli, zdarzył się, wnosząc ze śladów, wczoraj w nocy lub dziś o świtaniu.Jeśli więc wytężymy się nieco, możemy rabusiów dościg­nąć.- A wiemy to - burknął Woldan z Osin - którędy poje­chali? Z poręby trzy wiodą ścieżki.Jedna w kierunku bardzkiego gościńca.Druga na południe, ku Kamieńcowi.Trzecia na północ, na Frankenstein.Zanim ruszymy w po­ścig, warto by wiedzieć, w którym z tych trzech kierun­ków.- Faktycznie - ocenił Notker von Weyrach, po czym chrząknął znacząco, spojrzał na Buka, wzrokiem wskazał białowłosego magika, siedzącego opodal i przypatrującego się Samsonowi Miodkowi.- Faktycznie, warto by to wie­dzieć.Nie chcę być nachalny, ale może by tak, ot, dla przykładu, czarodziejstwa do tego celu użyć? Co, Buko?Magik słowa słyszał niezawodnie, ale nawet nie odwró­cił głowy.Buko von Krossig zmełł w zębach przekleństwo.- Panie Huonie von Sagar!- Czego?- Tropu szukamy! Może by pan tak pomógł?- Nie - odrzekł magik lekceważąco.- Nie chce mi się.- Nie chce wam się? Nie chce się? To po coście, zara­za, z nami pojechali?- Żeby powietrza świeżego zażyć.I gaudium sobie uczynić.Powietrza mam już dosyć, gaudium, okazuje się, żadne, tedy najchętniej wracałbym już do domu.- Łup nam koło nos przeszedł!- A to, pozwólcie sobie powiedzieć, nihil ad me attinet.- Ja was z łupu utrzymuję i żywię!- Wy? Doprawdy?Buko poczerwieniał z wściekłości, ale nic nie powie­dział.Tassilo de Tresckow chrząknął z cicha, pochylił się nieznacznie w stronę von Weyracha.- Jak to z nim jest? - mruknął.- Z tym czarowni­kiem? On służy w końcu Krossigowi, czy nie?- Służy - odmruknął Weyrach - ale starej Krossigowej.Ale o tym sza, nie gadaj nic.Temat delikatny.- Czy to jest - półgłosem spytał Reynevan stojącego obok Rymbabę - ów słynny Huon von Sagar?Paszko kiwnął głową i otworzył usta, niestety, Notker Weyrach usłyszał.- Bardzo pan ciekawski, panie Hagenau - syknął, podchodząc.- A to nie przystoi.Nie przystoi to żadnemu z waszej cudacznej trójki.To przez was wszystkie te tara­paty.I pomocy z was tyle, co z kozła mleka.- To - wyprostował się Reynevan - rychło może się zmienić.- Hę?- Chcecie wiedzieć, którą drogą pojechali ci, co obrabo­wali poborcę? Wskażę wam.Jeśli zdziwienie raubritterów było wielkie, to na miny Szarleja i Samsona trudno było znaleźć adekwatne okre­ślenie, nawet słowo „osłupiały” wydawało się za słabe.Ba, błysk zainteresowania pojawił się nawet w oku Huona von Sagar.Albinos, który dotąd na wszystkich - oprócz Samsona - patrzył tak, jak gdyby byli przezroczyści, te­raz zaczął uważniej sondować Reynevana wzrokiem.- Drogę tutaj, na Porębę - wycedził Buko von Krossig - wskazałeś nam pod groźbą stryczka, Hagenau.A teraz pomożesz z ochoty? Skąd ta zmiana?- Moja rzecz.Tybald Raabe.Nieładna córka Stietencrona.Z pode­rżniętymi gardłami.Na dnie, w mule.Czarni od raków, które ich oblazły.Od pijawek.Wijących się węgorzy.I Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze.- Moja rzecz - powtórzył.Nie musiał szukać długo.Sit, juncus, rósł na skraju wilgotnej łąki całymi kępami.Dołożył obwieszoną suchy­mi łuszczynami łodygę świrzepy.Trzykrotnie przewiązał ukłosionym źdźbłem turzycy.Jedna, dwie, trzy Segge, Binse, Hederich Binde zu samene.- Bardzo dobrze - odezwał się z uśmiechem siwowłosy mag.- Brawo, młodzieńcze.Ale czasu trochę żal, a ja chciałbym jak najszybciej wrócić do domu.Pozwolę sobie, bez urazy, ździebko pomóc.Ździebko.Za grosik.Tyle by, jak mówi poeta, moc móc wzmóc.Skinął swym kosturem, zatoczył nim szybki krąg.- Yassar! - przemówił gardłowo.- Qadir al-rah!Od siły zaklęcia aż zadrżało powietrze, a jedna z wy­chodzących ze Ściborowej Poręby dróg zrobiła się jaśniej­sza, sympatyczniejsza, zapraszająca.Stało się to dużo szybciej niż przy użyciu samego tylko nawęzu, natych­miast niemal, a emanująca z drogi poświata była znacznie silniejsza.- Tędy - wskazał Reynevan przyglądającym się z otwar­tymi gębami raubritterom.- To ta droga.- Szlak na Kamieniec - pierwszy ochłonął Notker Weyrach.- Dobra nasza.A i wasza też, panie von Sagar.Bo to ten sam kierunek, co dom, kędy wam tak pilno.W ko­nie, comitiva!- Są - zameldował wysłany na zwiad Hubercik, opa­nowując tańczącego konia.- Są, panie Buko.Jadą cu­giem, wolno, gościńcem w kierunku Barda.Luda ze dwu­dziestu, wśród nich ciężkozbrojni.- Dwudziestu - powtórzył w niejakim skupieniu Woldan z Osin.- Hmmm.- A czegoś się spodziewał? - spojrzał na niego Weyrach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •  

    Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.