[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Typ klasy „Hipper" - stwierdził.- Dziesięć tysięcy ton, armaty ośmiocalowe, ma na pokładzie samolot.Tyndall podejrzliwie spojrzał na pełną rozwagi twarz.Szukał odpowiednio druzgocącej odpowiedzi, zerknął na artyleryjskie wieże niemieckiego krążownika, nad którymi w blasku gasnących pocisków oświetlających snuł się jeszcze dym.- Daję słowo! - krzyknął - nie tracą czasu! Diabelnie dobre strzały! - dodał z zawodowym zachwytem, gdy pocisk zasyczał w spienionym za rufą „Ulissesa" morzu, nie dalej niż sto pięćdziesiąt stóp z tyłu.- Wzięli nas w widły po pierwszych dwóch salwach.Następna może nas zdeptać.„Ulisses" nadal skręcał pochylony, a czarny dym zaczął walić z tylnego komina, gdy Vallery wyprostował się i przytknął do oczu lornetę.Duża chmura dymu uniosła się na chwilę nad prawą stroną pokładu przeciwnika, tuż przed mostkiem.- Dobry strzał, Courtnay! - zawołał.- Naprawdę dobry!- Dobry strzał - jak echo powtórzył Tyndall.- Śliczniutki! Mimo to myślę, że zaprzestaniemy wymian tak ważkich argumentów.Oo! Udało się ponownie.Ależ to było bliziutko!Rufa „Ulissesa" patrzyła już prawie prosto na północ, gdy salwa uderzyła w morze tuż za nią.Jeden z pocisków wybuchnął wznosząc wulkan wody, który na moment przykrył cały tył okrętu.Następna salwa.Najwyraźniej celna.Pociski „Ulissesa" nie zmniejszyły siły ognia przeciwnika - padły w odległości kabla za rufą.Niemiec strzelał teraz na ślepo.Inżynier komandor Dodson z nienawiścią dodawał dymu, tak że ciężka oleista chmura słała się po morzu grubą nieprzeniknioną zasłoną.Vallery klucząc wrócił na poprzedni kurs i na pełnych obrotach sterował na wschód.Następne dwie godziny bawili się w kotka i myszkę.Krążownik klasy „Hipper" strzelał od czasu do czasu, ukazywał się irytująco na moment, to niknął za zasłoną dymną, która prawie nie była potrzebna w gęstniejącym mroku.Przez cały czas radar zastępował oczy i uszy - i nie zawodził.W końcu Tyndall zadowolony, że niebezpieczeństwo dla konwoju minęło, położył podwójną zasłonę w kształcie litery „U" i umknął na południowy zachód, oddając parę strzałów, nie tyle na pożegnanie, ale żeby wskazać kierunek własnej ucieczki.Po półtorej godzinie, wykonawszy wielki półkolisty skręt w lewo, „Ulisses" legł na kurs północny, a Bowden z towarzyszami nadal śledził ruchy nieprzyjaciela.Meldował, że idzie on na wschód, później (zanim stracił z nim kontakt), że zmienił kurs na południowy wschód.Tyndall powstał z krzesła, odrętwiały i skostniały.Przeciągnął się z rozkoszą.- No cóż, kapitanie, niezła nocna robótka, całkiem niezła.Założę się, że nasz przyjaciel spędzi noc skręcając to na wschód, to na południe, pędząc całą parą, mając nadzieję, że o świcie wyskoczy przed konwój? - Pomimo zmęczenia Tyndall był w prawie radosnym nastroju.- A przez ten czas konwój FR 77 odejdzie od niego dwieście mil na północ.Nawigator, przypuszczam, że obliczył pan kurs zbieżny z konwojem na wszystkie szybkości aż do stu węzłów?- Sądzę, że nie będziemy mieli wielkich trudności, aby nawiązać z nim kontakt - uprzejmie odparł Kapok-Kid.- W nastroju skromnisia - stwierdził Tyndall - działa na mnie najgorzej!.O nieba, przecież zmarznę tu na śmierć.Do licha! Spodziewam się, że chyba nie będzie więcej burd?Szeregowiec łączności pochwycił słuchawkę dzwoniącego telefonu.- Do pana kapitana - zameldował Vallery'emu.- Mówi porucznik lekarz.- Przyjmij, Chrysler.- Upiera się, żeby mówić z panem kapitanem - powiedział Chrysler, podając słuchawkę.Vallery zdusił okrzyk irytacji i podniósł słuchawkę do ucha.- Mówi kapitan.Tak, o co chodzi? Co? Co? Nie, niemożliwe! Dlaczego mi nie zameldowano? Aha! Dziękuję.Oddał słuchawkę i ociężale obrócił się do Tyndalla.Admirał wyczuł raczej niż zobaczył nagły atak znużenia, jaki zwalił się na barki kapitana.- Meldował Nicholls, że porucznik Etherton zastrzelił się w swej kabinie pięć minut temu - powiedział Vallery głucho.O czwartej rano, podczas gęstej śnieżycy, ale na gładkim morzu „Ulisses" dogonił konwój.Jeszcze przed południem, dokładnie po sześciu godzinach, admirał Tyndall stał się nagle starym, zniszczonym, wynędzniałym, prześladowanym przez wyrzuty sumienia człowiekiem.Był bardzo bliski rozpaczy.Jakimś cudem, w ciągu paru godzin, pełne policzki zapadły się i sflaczały, krew opuściła różową zwykle twarz, która poszarzała jak pergamin.Oczy zapadły, stały się zamglone, zaczerwienione i znużone.Rozmiary i szybkość klęsk przygięły tego zahartowanego i jowialnego żeglarza - żeglarza, który wydawał się nieczuły na najbardziej złośliwe okrucieństwa wojny.Trudno było pojąć te klęski, jak również ocenić ich wpływ na resztę załogi.Każde sklepienie opiera się na jednym kamieniu wiążącym - przynajmniej tak musi mniemać większość ludzi.Sprawiedliwy sąd uniewinniłby Tyndalla całkowicie, zwolniłby go bez rozprawy.Uczynił to, co uważał za słuszne; to, co uczyniłby na jego miejscu każdy dowódca.Lecz Tyndall zasiadł przed bezlitosnym sądem własnego sumienia.Nie mógł odpędzić myśli, że to właśnie on zmienił marszrutę konwoju tak daleko na północ, że to on zlekceważył oficjalny rozkaz przedzierania się wprost do Przylądka Północnego, że to właśnie tam, na 70 równoleżniku, co zapowiedziały ich lordowskie moście, konwój FR 77 dostał się owego mroźnego, jasnego i bezwietrznego ranka w sam środek największej koncentracji łodzi podwodnych, jaką zaobserwowano na Oceanie Arktycznym podczas całej wojny.Wilcza zgraja uderzyła o swej ulubionej porze, o świcie, z ulubionej pozycji - z północnego zachodu, mając konwój na tle jutrzenki.Uderzyła bezlitośnie, z wprawą i wyrachowaną zaciekłością.Warto zaznaczyć, że era kapitana Priena minęła.Posłał go na dno wraz z całą załogą niszczyciel „Wolverine".Minęła era jego świetnych kamratów, sławne dni wielkich dowódców łodzi podwodnych, błyskających indywidualnymi wyczynami i rycerskością.Ich miejsce zajęły (a ogólnie przyznawano, że były bardziej niebezpieczne) skoncentrowane ataki doskonale zgranych grup.Metodyczne, działające, jak maszyny, ścisłe jak matematyczny wzór - pod jednym dowództwem.„Cochella" - trzeci statek w lewej kolumnie poszedł pierwszy.Był to bliźniaczy statek „Vytury" i „Varelli", również idących w FR 77.„Cochella" wiozła trzy miliony galonów1 stuoktanowej benzyny.Trafiły co najmniej trzy torpedy - dwie pierwsze rozłamały ją prawie na połowy, trzecia spowodowała ogłuszający wybuch, który dosłownie zmiótł statek z powierzchni morza.Przed chwilą „Cochella" płynęła spokojnie w czystym brzasku, teraz zniknęła.Zniknęła całkowicie, bez śladu.Tylko ocean wrzał i drgał pod białą kipielą, wskazując miejsce, gdzie poszła na dno.Zniknęła, podczas gdy oszołomione umysły bezskutecznie próbowały pojąć to, co się stało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •