[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O, tak.Ten szyldzik wszyscy widzieli i dlatego, jak tylko mogli, kopali.Taka już jest natura ludzka.Nie pójdę nigdzie tam, gdzie światło.Nie rozpocznę rozmowy z kimś, kogo nie znam.Ale gdy mnie choroba napada, nikt nie jest mi obcy.Wszyscy mnie znają.Albo wrogowie, albo przyjaciele.Przyjaciel?.Kto?.Gdzie?.Siostra?.Szwagier?.Sąsiedzi?.Ufam im bardziej niż innym, lecz nie dość mocno.Jestem tutaj.Jechał.Już nie widział neonowych reklam.Po obu stronach jezdni rozciągały się ciemne pola, bez śladów czyjejkolwiek obecności.Ruch wyraźnie osłabł.Tylko światła samochodów z naprzeciwka rzucały niekiedy drżące smugi.Sam.Spojrzał niżej, na deskę rozdzielczą.Dostrzegł radio.Skala.Dwa pokrętła.Kiedy włączę odbiornik, usłyszę, jak mówią o mnie.Wyciągnął rękę, zawahał się, włączył radio.Rozjarzyły się lampki.Rozbłysła skala.Podkręcił głośność.„.później" - krzyknęła jakaś kobieta.„.teraz" - zaoponował mężczyzna.„.to, co najlepszego" - powiedział ktoś trzeci.„.w porządku" - seria pisków.Nawołują się - mruknął pod nosem.Fale eteru wypełniły sygnały alarmowe.RAGLE GUMM UMKNĄŁ!GUMM UMKNĄŁ!„.bardziej doświadczony" - piszczał głosik.Ragle pomyślał, że następnym razem wyślą za nim bardziej doświadczoną ekipę.Banda amatorów.„.równie dobrze.nie dłużej".Równie dobrze mogą dać sobie spokój - uzupełnił w myśli Ragle.Żaden pożytek z dłuższego pościgu.Zbyt sprytny jest.I wyrafinowany.Głos ciągle wzywał - „.mówi Schulmann".To chyba jest komandor Schulmann, pomyślał.Głów­nodowodzący z kwaterą w Genewie.Gruba ryba.Strategia na najwyższym poziomie.Wszystkie siły skoncentrowane na małym żółtym fordzie combi.Przerzucono całą flotyllę statków wojennych.Głowice jądrowe.Wszystko, co naj­gorsze.Głos nerwowo wydawał polecenia.Zrzędził, gromił, rozkazywał.Wyłączył radio.To nie do wytrzymania.Jak myszy w kącie.Piszczące myszy.Poczuł, że opadła go gęsia skórka.Spojrzał na tablicę.Ujechał niespełna dwadzieścia mil.W każdym razie do miasta było daleko.Okolica odludna.Żadnych świateł.Samochody mijały go coraz rzadziej.Przed nim rozciągała się biała nitka drogi.Reflektory rzucały drgające smugi światła.Ciemność, Równina.W górze gwiazdy.Ani jednego gospodarstwa? Bez drogowskazów? Mój Boże.a cóż się stało? Dlaczego tak się boję? Gdzie jestem? Gdziekolwiek?A może wcale się już nie poruszam? Pojmany w m i ę d z y p r z e s t r z e ń? Koła kręcące się bez pożytku.na wieczność.Złudzenie ruchu.Hałas motoru, skaczące odbicia reflektorów na betonie.Lecz tak naprawdę, jak pszczoła w słoju z miodem.Mimo to nie odważył się zahamować, wysiąść i poszukać ludzi.Do diabła z tym, pomyślał.Coś miał wokół siebie.czego był przynajmniej pewien.Przed sobą tablicę rozdziel­czą, pod sobą siedzenie, pedały, przekładnie, przyciski.Lepsze to niż bezkresna pustka na zewnątrz.W dali na prawo zobaczył światło.Chwilę później rozbłysł znak drogowy.Wskazówka, że w pobliżu jest skrzyżowanie.A wraz z nim jakaś droga wiodąca w lewo lub w prawo.Zahamował, ruszył w prawo.Przed samochodem rozciągała się brukowana ulica.Samochód podskakiwał.Jechał wolniej.Opustoszała boczna droga.Niewiele wskazywało na to, by ktokolwiek o nią dbał.Przednie koła wpadły w dziurę.Przerzucił na drugi bieg i niemal stanął w miejscu.Ostrożnie ruszył dalej.Ulica zaczynała się zwężać.Przed sobą miał pagórek, z boku szpalery krzaków.Korzeń pod kołami.Mógłby przecież złamać oś.Przed wozem przemknęło jakieś białe zwierzę.Przekręcił ostro kierownicą chcąc je wyminąć.Zjawa stanęła, zawirowała i zapadła się w błoto.Lekko naciskając na pedał gazu usiłował wprowadzić wóz na szczyt wzgórza, choć zbocze było strasznie strome.Droga zamieniła się w rozmokły gościniec z głębokimi koleinami wyrytymi przez pojazdy, które przejeżdżały tu wcześniej.Coś przejechało po dachu samochodu.Ragle mimowolnie skulił się w sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •