[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lawirując między pstrokatymi gablotami, detektyw wkroczyłdo królestwa zabawek, w którym jakaś para wybierała właśnie lalkę.Nowy Jorkma tę właściwość, że nie żyje się tu tak, jak gdzie indziej.Brolin przeszedł do regału z grami towarzyskimi.Odnalazłszy od razu to, czegoszukał, czym prędzej zerwał folię z pudełka scrabblea.Otworzył torebkęzawierającą litery alfabetu wyryte na plastikowych żetonach i ułożył z nich napodłodze napis  Malicia Bents".Następnie zaczął przesta- wiać litery, usiłując utworzyć nowe słowo.Pomysł ten wpadł mu do głowyniespodziewanie, kiedy zastanawiał się nad Ka-libanem, który w świetle zacząłprzybierać oczywistą postać anagramu słowa  kanibal".Litera po literze, Brolinbudował rozmaite wyrazy, aż wreszcie uzyskał pierwszy z nich.Kolejnenasunęły się same.Malicia Bents to anagram.Od słów Caliban it's me-  Kaliban to ja".Trzeba przyznać, że człowiek, który się za tym krył, miał poczucie humoru.Przez tę grę słowną przebijały jego niesamowity egocentryzm i pewnośćsiebie, musiał się zatem dobrze bawić.Brolin miał rację.Bob także był tylko pionkiem.Prawdziwy twórca całej tej maskarady był bardziej niebezpiecznyNikt bowiem nie znał jego prawdziwej twarzy.67Usłyszawszy w słuchawce rozkaz agenta Keela, Mark Martins zaczerpnął tchu idał swoim ludziom znak, że atak się rozpoczął.Wynurzył się z zagajnika i podbiegł w stronę domu, ściskając w ręku karabinHeckler & Koch MP5.W ciągu niespełna trzydziestu sekund przy wszystkichwyjściach stanęli agenci, uzbrojeni i wyposażeni w noktowizory ITT NightEnforcer 6015, które pozwalały widzieć w środku nocy tak jak w dzień.Taran wyważył drzwi w tej samej chwili, gdy wybito szyby w dwóch oknach.Kiedy pięciu ludzi w czarnych kombinezonach wkroczyło do domu,zabezpieczając narożniki pomieszczeń, kilku in-nych zaś pędem wbiegło na górę, jeszcze było słychać echo dzwiękutłuczonego szkła.Mark Martins, który należał do drugiego oddziału, ukląkł na progu salonu, ajego partner stanął tuż za nim, przeszukując cały pokój za pomocąnoktowizora.Nikogo.Martins wstał i rzucił się ku przeciwległej ścianie, bardzoblisko pomieszczenia, które powinno być sypialnią.Znajdował się dziesięćcentymetrów od otwartych drzwi.Miał przyspieszony oddech, mimo setekgodzin przygotowań nic nie może bowiem zastąpić adrenaliny i strachu, jakiewywołują osobiste doświadczenia.Ledwie zdążył rozróżnić jakąś postać w obramowaniu drzwi, gdy w zielonejpoświacie noktowizora rozpoznał chromowaną lufę broni palnej, wystającą zapróg. Neil Keel przyglądał się, jak jego ludzie otaczają swoimi mackami dom RobertaFairziaka.Stan Lowels, dowódca grupy, na bieżąco przekazywał agentowiinformacje z samego centrum strefy natarcia.- Drużyna Alfa na stanowiskach, taran gotowy.Drużyna Brawo i Charlie wgotowości.Naprzód!Stłumiony odgłos przewracanych drzwi, łoskot kroków.- FBI-NIE-RUSZA-SI!Liczne oddechy ludzi z drużyny, odgłos spadającej lampy lub wazonu, szelestubrań, wzmocniony przez mikrofony.- Brawo, salon czysty.- Alfa, kuchnia czysta.Osiem sekund od chwili wtargnięcia.Keel skinął głową do Bretta Cahilla, aby mu powiedzieć, że jak dotąd wszystkow porządku.Zaraz będą mogli tam wejść i przyskrzynić Roberta Fairziaka.Nagle czyjś głos, tak zniekształcony przez system przekaznikowy, że stał sięnierozpoznawalny, wrzasnął do mikrofonu:- RZU-BROC! RZU-BROC!- PODEJRZANY MA BROC! - krzyknął ktoś inny.- Podejrzany jest w sypialni.- NIE RUSZA SI! RZU BROC! NIE WA%7ł SI DRGN!- Chcę mieć ekipę tuż za nim, niech wejdzie przez okno! - rozkazał kapitanLowels.- Niemożliwe, kapitanie, to zbocze falezy, nie da się zbliżyć od tamtej strony.- Mam kąt strzału, w samą głowę.Dwadzieścia sekund.- Nie, otwierać ogień tylko wtedy, gdy wyceluje broń.- Zrozumiałem.Zdaje się, że możemy przej.- NIE!!!Z odbiornika popłynęły odgłosy wystrzałów, które natychmiast wypełniłypowietrze wokół Neila Keela i Bretta Cahilla, uderzając z suchym trzaskiem,zanim wreszcie umilkły- PRZERWA OGIEC! PRZERWA OGIEC! Chwyciwszy krótkofalówkę, Keelzbliżył się do domu,skulony, jakby chciał uniknąć zabłąkanych pocisków.- Lowels, co się stało? - zapytał.Nastąpiła chwila ciszy, zanim w aparacie zaszumiał głos kapitana:- Fairziak odwalił kitę.- Kurwa mać.Są jakieś straty wśród naszych?- Nie, strzelaliśmy pierwsi.- Już idę.Keel i Cahill dołączyli do grupy interwencyjnej.W pokoju unosił się ostryzapach prochu.Właśnie zapalono światło w salonie i w sypialni.Na progu tejostatniej klęczał Mark Martins, pochylając się nad czyimś ciałem, od któregooddalał się coraz bardziej jakiś czerwony cień.- Potrzebny helikopter, żeby go zabrać - oświadczył Martins, podnosząc głowę. Z tonu jego głosu wszyscy wywnioskowali jednak, że Robert Fairziak będziemartwy na długo przedtem, nim helikopter zdąży wystartować.Brett Cahillpochylił się nad umierającym.Bob był raczej chudy i miał mlecznobiałą skórę.Włosy, porastające nieregularnie jego brodę, sterczały na wszystkie strony,kontrastując z twarzą hebanową barwą.Powoli odwrócił wzrok kuinspektorowi, obserwując go ogromnymi czarnymi zrenicami.Z trudem mrugałpowiekami, z zakrwawionych ust zaś wydobywał się świszczący oddech.Przyglądał się Cahillowi, jakby chciał ocenić tego, kto go złapał.Mimo tego wszystkiego, co zrobił Bob, w tej chwili Cahill nie potrafił dostrzecw nim potwora, widział za to człowieka o kruchym wyglądzie, wątłeindywiduum, z którego powoli uciekało życie i które miało umrzeć na oczachtuzina obojętnych osób, w najgłębszej samotności.Brett podłożył konającemu rękę pod głowę.Człowiek, którego podtrzymywał,był kiedyś maltretowanym dzieckiem, z cierpień zaś narodził się Bob zabójca.W tej okrutnej chwili, gdy jego życie dobiegało końca, Fairziak znów stawał siętym udręczonym dzieckiem, którego dusza była poznaczona większą liczbąblizn niż zdołałoby to znieść ludzkie ciało.- Wszystko będzie dobrze, proszę się nie ruszać - skłamał Cahill.Bob rozchylił purpurowe usta.Uśmiechnął się.- Nie boję się - szepnął ze świstem, któremu towarzyszył charkot.Za każdym razem, gdy jego pierś się unosiła, wydobywał się z niejnieprzyjemny odgłos ssania, wilgotny plusk dochodzący z układuoddechowego.- Nie.boję się.Teraz już nie jestem sam.Spomiędzy zębów wyciekła mucienka strużka krwi i popłynęła po brodzie.- Już nie jestem sam.Nigdy nie będę sam.Mokre od łez oczy zaszły mu mgłą.- Oni są ze mną.Wszyscy,.Mam ich w sobie.teraz.Podtrzymujący jegolepkie ciało Brett zadrżał.UśmiechBoba stał się jeszcze szerszy.- Oni są we mnie.Zjadłem ich.Oni we mnie mieszkają.i nigdy więcej niebędę.sam.Z oczu nie popłynęły łzy Nigdy już nie popłyną Robert "Bob" Fairziak stał sięcięższy jego kończyny opadły bezwładnie, sam zaś zmienił się jedynie w kupęmięsa pozbawioną ducha.Brett Cahill tkwił przybity obok niego, po minucie zaś odwrócił się do Lowelsa.- Co się stało? - zapytał.Dowodzący całą operacją Neil Keel nic nie mówił, wpatrzony w kapitana.- Nasza interwencja go zaskoczyła - wyjaśnił Lowels - ale czekał na nas zespluwą.Mieliśmy go na muszce, a ten kretyn stał przez cztery czy pięć sekund,usiłując nas zobaczyć.Chciał, żebyśmy z nim skończyli.A kiedy wycelował brońw Martinsa, który był najbliżej, otworzyliśmy ogień [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl
  •